Tuf wciąż milczał. Mijały minuty.
— Pięć! — warknął Kreen. Tuf nadal nie odpowiadał.
— Niech ci będzie — westchnął wreszcie chłopak. — Trzy kredytki. Jesteś nie tylko bandytą, ale też chciwcem i oszustem. Nie masz żadnej etyki.
— Zaiste — odparł Haviland Tuf. — Puszczę mimo uszu pańskie obelgi. Tak więc uzgodniliśmy, że każda pańska odpowiedź będzie warta trzy kredytki. Nie wiadomo skąd, przyszła mi do głowy myśl, że mógłby pan próbować mnie oszukać, udzielając pokrętnych bądź też niejasnych odpowiedzi, co zmusiłoby mnie do zadawania dodatkowych pytań. Uprzedzam, że nie będę tolerował takiego postępowania. Za każde kłamstwo doliczę dziesięć kredytek do pańskiego długu.
Kreen roześmiał się szyderczo.
— Nie zamierzam cię oszukiwać, Tuf, ale nawet gdybym spróbował cię nabrać, skąd byś o tym wiedział? Przecież nie jestem przezroczysty.
Przez bladą, nieruchomą twarz Havilanda Tufa przemknął ledwo dostrzegalny uśmiech.
— Zapewniam pana, że dowiedziałbym się w okamgnieniu. Powiedziałby mi o tym Dax, tak samo jak przed chwilą dostarczył mi precyzyjnych informacji o tym, na ile jest pan gotów ustąpić w swoich żądaniach, a nieco wcześniej uprzedził mnie o pańskim podstępnym ataku na moją osobę. Jak z pewnością zdążył pan zauważyć, Dax jest kotem. Wszystkie koty dysponują słabo rozwiniętymi zdolnościami telepatycznymi, Dax natomiast stanowi produkt precyzyjnych manipulacji genetycznych, które zaowocowały znacznym rozwinięciem tych zdolności. Dlatego oszczędzi nam pan wiele cennego czasu, jeśli będzie od razu udzielał szczerych i wyczerpujących odpowiedzi. Co prawda Dax nie potrafi rozszyfrować skomplikowanych abstrakcyjnych pojęć, za to bez trudu odróżnia prawdę od nieprawdy i z łatwością wyczuwa wszelkie niedopowiedzenia. Czy możemy zacząć?
Gdyby wzrok mógł zabijać, leniwe kocisko padłoby trupem pod spojrzeniem Kreena.
— Jak chcesz — mruknął ponuro chłopak.
— Najbardziej intryguje mnie przyczyna, dla której dokonał pan na mnie napaści. Nigdy wcześniej pana nie widziałem. Jestem skromnym inżynierem ekologiem, służącym umiejętnościami każdemu, kto zechce mnie zatrudnić. W żaden sposób pana nie obraziłem, pan jednak mnie zaatakował. W związku z tym nasuwa się kilka pytań: Dlaczego? Jakimi motywami się pan kierował? Czy znał mnie pan? Czy naraziłem się panu w przeszłości, a potem zapomniałem o tym niefortunnym wydarzeniu?
— To jedno pytanie czy cztery?
Haviland Tuf zabębnił palcami po wydatnym brzuchu.
— Zaiste, słuszna uwaga. W takim razie zacznijmy od tego: Czy zna mnie pan?
— Nie — odparł Kreen — ale słyszałem o tobie. Ty i twoja „Arka” jesteście powszechnie znani. Poza tym łatwo cię rozpoznać. Nieczęsto spotyka się zupełnie łysych olbrzymów o prawie białej cerze.
— Zarobił pan trzy kredytki — poinformował go Tuf. — Puszczę mimo uszu zarówno pańskie zniewagi, jak i pochlebstwa. Skoro mnie pan nie znał, to dlaczego mnie pan zaatakował?
— Byłem pijany.
— Odpowiedź niewystarczająca. Istotnie, nadużył pan alkoholu, ale przecież w lokalu było jeszcze kilkanaście osób, z których większość chętnie wdałaby się z panem w bójkę, gdyby dał im pan najmniejszy pretekst. Pan jednak wybrał właśnie mnie. Dlaczego?
— Bo cię nie lubię. Według mnie jesteś zwykłym bandytą.
— Cóż, standardy, według których oceniamy bliźnich, bywają rozmaite — odparł flegmatycznie Tuf. — Na niektórych planetach same moje rozmiary stanowiłyby śmiertelną obelgę dla tubylców, na innych fakt, że nosi pan buty z cielęcej skóry, stałby się przyczyną aresztowania, wyroku skazującego i wieloletniego więzienia. Tak więc, jeśli spojrzeć na sprawę z tego punktu widzenia, obaj jesteśmy przestępcami. Jednak moim skromnym zdaniem powinno się oceniać każdego człowieka w odniesieniu do praw rządzących kulturą, w której wyrósł albo do której obecnie należy. Jeśli zastosujemy to kryterium, natychmiast przestaję być przestępcą, a pańska odpowiedź pozostaje dalece niezadowalająca. Proszę ją rozwinąć. Dlaczego mnie pan nie lubi?
— Jestem Miłosierdzianinem. — Kreen zastanowił się, po czym odchrząknął i zaczął jeszcze raz: — To znaczy byłem nim. Byłem też administratorem, co prawda dopiero szóstej kategorii, ale zawsze. Mojżesz zniszczył moją karierę, a ty mu w tym pomogłeś. Sprawa jest powszechnie znana, więc oszczędź mi swoich protestów i zaprzeczeń.
Haviland Tuf spojrzał na Daxa, po czym przeniósł wzrok z powrotem na młodego człowieka.
— Wygląda na to, że mówi pan prawdę, a w dodatku pańska odpowiedź zawiera sporą porcję informacji. Dlatego, choć sama w sobie jest niejasna, a dodatkowo prowokuje do zadawania kolejnych pytań, uznaję ją panu. Sześć kredytek. Następne pytanie jest bardzo proste: Kim jest Mojżesz i kim są Miłosierdzianie?
Jaime Kreen z niedowierzaniem wytrzeszczył oczy.
— Chcesz za darmo dać mi następne sześć kredytek? Nie udawaj, Tuf, bo i tak ci nie uwierzę. Doskonale wiesz, kim jest Mojżesz.
— Owszem, choć tylko w pewnym sensie — odparł gospodarz. — Mojżesz to mitologiczna postać występująca w wielu ortodoksyjnych chrześcijańskich religiach, która rzekomo żyła w odległej przeszłości na Starej Ziemi. Zdaje się, że ma coś wspólnego z inną legendarną postacią o imieniu Noe, na cześć której nazwano mój statek. Mojżesz i Noe byli braćmi czy coś takiego… Nie pamiętam szczegółów. W każdym razie obaj należeli do pionierów stosowania broni biologicznych, w której to dziedzinie nie bez powodu uważam się za eksperta. Tak więc, jak pan widzi, można powiedzieć, że istotnie wiem, kim jest Mojżesz. Tak się jednak niefortunnie składa, iż tamten Mojżesz nie żyje już od tak dawna, że jest wielce nieprawdopodobne, by w jakikolwiek sposób zdołał przyczynić się do załamania pańskiej kariery albo żeby obchodziły go posiadane przez pana informacje. W związku z tym domyślam się, że mówi pan o jakimś innym, nie znanym mi Mojżeszu, i dlatego zadałem panu pytanie dotyczące tej tajemniczej osoby.
Kreen wzruszył ramionami.
— W porządku. Jeśli tak ci na tym zależy, mogę przyłączyć się do gry. Miłosierdzianin to oczywiście mieszkaniec planety Miłosierdzie, a Mojżesz, jak każe się nazywać, to religijny demagog, który stanął na czele Świętej Altruistycznej Odnowy. Przy twojej pomocy przeprowadził niszczycielską kampanię przeciwko Miastu Nadziei, jedynej prawdziwej metropolii na Miłosierdziu.
— Dwanaście kredytek — oznajmił Tuf. — Proszę mówić dalej.
Chłopak westchnął ze zniecierpliwieniem i poprawił się w fotelu.
— Święci altruiści kilkaset lat temu jako pierwsi osiedlili się na Miłosierdziu. Opuścili swoją ojczystą planetę, ponieważ nie mogli pogodzić się z, jak to określali, panującym tam technologicznym rozpasaniem. Święty Kościół Altruistyczny naucza, że zbawienie można osiągnąć, wiodąc proste życie blisko Natury, a także poprzez cierpienie i ofiarę. Tak więc altruiści przybyli na dziewiczą planetę i przez jakieś sto lat radośnie cierpieli, umierali i żyli na łonie Natury. Potem skończyły się dobre czasy, bo na Miłosierdzie dotarła druga fala osadników. Przybysze zbudowali Miasto Nadziei, zaczęli uprawiać ziemię za pomocą zrobotyzowanych maszyn, uruchomili port kosmiczny i w ogóle grzeszyli na potęgę. Co gorsza, zaledwie po kilku latach dzieci altruistów zaczęły masowo uciekać do Miasta, żeby choć trochę użyć życia. Dwa pokolenia później w osadach altruistów została tylko garstka staruszków, i właśnie wtedy pojawił się Mojżesz, i rozpoczął tak zwaną Odnowę. Wkroczył do Miasta Nadziei, stanął przed radą administratorów i zażądał, żeby uwolniono jego ludzi. Administratorzy wyjaśnili mu, że jego ludzie nie chcą odejść, ale na nim nie wywarło to żadnego wrażenia. Zagroził, że jeśli nie spełnimy jego żądań, nie zamkniemy portu i nie rozbierzemy Miasta do fundamentów, ześle na nas plagi.