— Bardzo interesujące — stwierdził Tuf. — Proszę kontynuować.
— Jak chcesz. To twoje pieniądze. No więc, administratorzy dali Mojżeszowi kopa w owłosiony tyłek i wszyscy nieźle się ubawili, ale na wszelki wypadek sprawdziliśmy to i owo. Oczywiście słyszeliśmy opowieści o straszliwych wojnach, toczonych w przeszłości z użyciem broni biologicznych, ale sądziliśmy, że tajniki ich produkcji już dawno temu odeszły w zapomnienie. Bądź co bądź, umiejętność klonowania żywych organizmów i przeprowadzania manipulacji genetycznych zachowała się zaledwie na garstce planet, a na najbliższą z nich, nawet z użyciem napędu gwiezdnego, leci się od nas ponad siedem lat.
— Rozumiem — mruknął Haviland Tuf. — Chyba jednak nieobca była wam wiedza o biowojennych okrętach Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego?
— Wiedzieliśmy tylko tyle, że kiedyś istniały, ale wszystkie uległy zniszczeniu albo zaginęły bez wieści. Z błędu wyprowadził nas dopiero kapitan pewnego frachtowca, który wylądował w Porcie Nadziei. Plotki rozchodzą się szybko, nawet między gwiazdami. Twoja sława wyprzedza cię, ale nie wiem, czy powinieneś być z tego dumny. Ów kapitan opowiedział nam o tobie, o tym, w jaki sposób wszedłeś w posiadanie „Arki”, i że zaraz potem przystąpiłeś do nabijania kabzy forsą, a brzucha tłuszczem. Jego słowa potwierdzili członkowie załóg innych statków. Tak więc dowiedzieliśmy się, że istnieje jeden jedyny, w pełni sprawny okręt Korpusu, ale nie mieliśmy pojęcia, że wszedłeś w konszachty z Mojżeszem, przynajmniej dopóki nie spadły na nas pierwsze plagi.
Na wysokim czole Havilanda Tufa pojawiła się samotna pionowa bruzda.
— Zaczynam pojmować, skąd się bierze pański nieżyczliwy stosunek do mojej osoby — oświadczył, po czym z zadziwiającą sprawnością dźwignął się z fotela i stanął, ogromny i nieruchomy, nad Jaimem Kreenem. — Odrobił pan piętnaście kredytek.
— Co takiego? — prychnął chłopak. — Trzy kredytki za taką kupę informacji? Jak można…
— W takim razie dwadzieścia, pod warunkiem że uciszy to pana i pozwoli mi nadal cieszyć się spokojem, do którego zdążyłem już przywyknąć. Jak pan widzi, trudno oskarżyć mnie o chciwość. Pański dług wynosi obecnie trzysta osiemdziesiąt kredytek. Zadam panu jeszcze jedno pytanie, dając tym samym okazję zmniejszenia go o kolejne trzy kredytki.
— Pytaj.
— Jakie są współrzędne Miłosierdzia?
Biorąc pod uwagę skalę międzygwiezdnych odległości, Miłosierdzie znajdowało się stosunkowo blisko K’theddion, ponieważ „Arka” dotarła tam w ciągu zaledwie trzech tygodni. Jaime Kreen pracowicie spędził ten czas. Podczas gdy gigantyczny statek bezgłośnie połykał lata świetlne, chłopak pracował. Przez ponad tysiąc lat w rzadziej uczęszczanych korytarzach i pomieszczeniach nagromadziło się mnóstwo kurzu. Haviland Tuf wręczył mu szczotkę i polecił wszystko dokładnie posprzątać.
Kreen oczywiście usiłował się wymigać, tłumacząc, że z połamanymi rękami nie nadaje się do żadnej pracy fizycznej, ale osiągnął tylko tyle, że Tuf uśpił go, wsadził do jednego z pojemników i uruchomił przyspieszone pole czasowe, jeden z największych sekretów Imperium Starej Ziemi. Monstrualna energia, która zazwyczaj służyła przyspieszaniu rozwoju klonowanych organizmów, teraz w ciągu kilku godzin postarzyła Jaimego Kreena o parę tygodni; kiedy wyszedł ze zbiornika, obie ręce miał w pełni sprawne, nie pozostało mu więc nic innego, jak tylko wziąć się do roboty. Stawka wynosiła pięć kredytek za godzinę.
Zamiatał ciągnące się kilometrami korytarze, niezliczone pomieszczenia oraz puste klatki, gdzie zgromadził się nie tylko kurz. Zamiatał tak długo, aż nie mógł utrzymać miotły w dłoniach, a kiedy ją odstawiał, Haviland Tuf wynajdywał mu inne zajęcia. Podczas posiłków Kreen pełnił funkcję kamerdynera, przynosząc na stół dzbany z piwem oraz półmiski, na których piętrzyły się stosy gotowanych, pieczonych, duszonych i smażonych warzyw. Karmił także Daxa, niekiedy nawet trzy albo cztery razy dziennie, ponieważ kocur odznaczał się nie gorszym apetytem od swego pana. Dopiero kiedy zarówno Tuf, jak i jego podopieczny byli najedzeni, chłopak mógł zatroszczyć się o stan własnego żołądka.
Pewnego razu poproszono go o dokonanie drobnej naprawy w części statku, gdzie nie docierały maszyny serwisowe „Arki”, ale tak nieprawdopodobnie sknocił robotę, że Tuf raz na zawsze zwolnił go z obowiązków tego rodzaju.
— To wyłącznie moja wina, szanowny panie — oświadczył, własnoręcznie naprawiając uszkodzenie. — Całkiem zapomniałem, że jest pan z wykształcenia urzędnikiem, a więc nie dysponuje pan żadnymi pożytecznymi umiejętnościami.
Chociaż Jaime Kreen nie miał ani chwili wolnego czasu, jego dług topniał w zastraszająco wolnym tempie, a niekiedy nawet wcale. Chłopak szybko przekonał się, że Tuf nie daje niczego za darmo. Za wyleczenie złamanych ramion policzył sto kredytek, codziennie obciążał go opłatami za powietrze (jedna kredytka), wodę (jedna dziesiąta kredytki za litr) i piwo (pół kredytki za dzban). Żywność była stosunkowo niedroga: zaledwie dwie kredytki za posiłek, pod warunkiem że Jaime zadowalał się podstawowymi daniami, te jednak nieodmiennie okazywały się obrzydliwą witaminizowaną papką, w związku z czym często decydował się ponieść dodatkowe koszty, byle tylko dostać na talerz smakowite warzywne potrawy, w których gustował właściciel „Arki”. Chętnie zapłaciłby jeszcze więcej za choćby kawałeczek mięsa, ten specjał jednak był nieosiągalny. Kiedy poprosił Tufa o sklonowanie steku, usłyszał w odpowiedzi: „Tutaj nie jada się zwierząt”.
Pierwszego dnia pobytu na „Arce” zapytał gospodarza, gdzie może znaleźć toaletę. Tuf policzył sobie trzy kredytki za odpowiedź i jedną dziesiątą kredytki za udostępnienie przybytku.
Kreen przemyśliwał niekiedy o morderstwie, ale nawet w chwilach największego alkoholowego zamroczenia, kiedy nie liczył się z nikim ani z niczym, zdawał sobie sprawę, że jest bez szans. Dax ani na chwilę nie odstępował swego pana, Jaime zaś podejrzewał, że Tuf ma na pokładzie jeszcze innych sprzymierzeńców. Kilku z nich spotkał podczas wędrówek po statku: czarne skrzydlate cienie bezgłośnie szybujące pod sklepieniami największych hal, skulone ciemne sylwetki przemykające bezszelestnie przy ścianach… Nigdy nie zdołał przyjrzeć się im dokładnie, przeczucie jednak mówiło mu, że gdyby podniósł rękę na Havilanda Tufa, miałby okazję ujrzeć ich w całej okazałości.
W związku z tym, żeby szybciej zmniejszyć dług, oddał się hazardowi.
Nie była to może najrozsądniejsza decyzja, ale Jaime Kreen zawsze miał słabość do hazardu. Co wieczór spędzali kilka godzin przy ulubionej grze Tufa, rzucając kostki, przesuwając wirtualne pionki po trójwymiarowej planszy wyobrażającej galaktykę, kupując i sprzedając planety, budując miasta i porty kosmiczne oraz nakładając przeróżne opłaty, podatki i akcyzy na innych kosmicznych kupców. Na nieszczęście dla chłopaka, Tuf był prawdziwym mistrzem w tej grze, w związku z czym najdalej około północy zazwyczaj udawało mu się odzyskać lwią część kwoty, którą tamten w pocie czoła zapracował w ciągu dnia.
Rozmowy między nimi ograniczały się do wymiany lakonicznych uwag podczas gry, wydawania poleceń przez Tufa oraz targów o wysokość zapłaty, w związku z czym Kreen nie miał pojęcia, co jego pracodawca, a raczej właściciel, zamierza uczynić po przybyciu na Miłosierdzie. Wolał o to nie pytać, by nie powiększyć swego długu o kolejne trzy kredytki, Tuf natomiast nie zadawał żadnych pytań, które pozwoliłyby odgadnąć jego plany. Całymi dniami pracował w laboratoriach, czytywał zakurzone księgi spisane w nie znanych Kreenowi językach oraz prowadził długie rozmowy z Daxem.