Выбрать главу

— Przemieniłem wodę w krew! — stwierdził buńczucznie Mojżesz.

— Pańscy agenci wsypali jakieś paskudztwo do zbiorników z wodą.

— Sprowadziłem ciemność!

— Szanowny panie, obraża pan moją inteligencję. Po prostu wyłączył pan światło.

Mojżesz zatrzymał się gwałtownie i odwrócił do kolumny ognia. W bijącym od niej blasku jego twarz wydawała się krwistoczerwona.

— To nieprawda! Stanowczo zaprzeczam! Jestem autentycznym prorokiem!

— Prawdziwy Mojżesz sprowadził na swych nieprzyjaciół straszliwą zarazę — zadudniła płomienista kolumna. — Pan tego nie uczynił. Prawdziwy Mojżesz sprawił, że ciała jego wrogów pokryły się cuchnącymi wrzodami. Pan tego nie zrobił. Zdradziły pana pańskie zaniechania. Nie potrafi pan wywołać zarazy. Prawdziwy Mojżesz spustoszył ziemie ciemiężycieli gradem, który padał nieprzerwanie dzień i noc. Ta plaga także nie należała do pańskiego arsenału. Mimo to pańscy przeciwnicy, otumanieni tanimi sztuczkami, w popłochu opuścili Miasto Nadziei, nie czekając na nadejście dziesiątej plagi, to znaczy śmierci pierworodnych. Miał pan sporo szczęścia, bo gdyby tego nie uczynili, przekonaliby się, że ta plaga również ich ominęła.

Mojżesz uderzył laską gadającą kolumnę ognia, ale nie wywarło to żadnego wrażenia.

— Odejdź stąd! — wrzasnął. — Kimkolwiek jesteś, na pewno nie jesteś moim Bogiem! Wypieram się ciebie! Poza tym sam przyznałeś mi rację! Powiedziałeś przecież, że w naturalnym środowisku plagi stanowią mniejsze zagrożenie niż w sztucznym. Tutaj, w Górach Uczciwej Pracy, blisko naszego Boga, jesteśmy bezpieczni. Przepełnia nas łaska. Nie zdołasz nasz skrzywdzić!

— Zaiste — zahuczał głos. — Mylisz się, Mojżeszu. Oddaj mi mój lud!

Ale Mojżesz nie słuchał. Miotając obelgi, przeszedł przez kolumnę ognia i pognał z powrotem do wioski.

— Kiedy zaczniesz? — zapytał ze zniecierpliwieniem Jaime Kreen, jak tylko Haviland Tuf wrócił na „Arkę”. Odwiózłszy troje byłych administratorów na Miłosierdzie, zamieszkał na ogromnym statku, ponieważ, jak sam stwierdził, w Mieście nie mógł się pokazać a nie zamierzał zakosztować przyjemności życia w obozach reedukacyjnych albo wioskach altruistów. — Dlaczego od razu nie bierzesz się do roboty? Kiedy…

— Szanowny panie — przerwał mu Haviland Tuf. Siedział w ulubionym fotelu, zajadając zupę-krem z grzybów i ananasowe gruszki. Na stole, w zasięgu ręki, stał dzban z piwem. — Proszę mnie nie poganiać ani nie wydawać mi poleceń, chyba że znudziła się panu moja gościnność i zapragnął pan przekonać się na własnej skórze, jak obecnie wygląda życie na Miłosierdziu. — Pociągnął tęgi łyk piwa, po czym mówił dalej: — Zrobiłem już wszystko, co było do zrobienia. W przeciwieństwie do pana, nie marnowałem czasu podczas podróży z K’theddion.

— Ale to było, zanim…

Tuf od niechcenia machnął wielką białą ręką.

— Szczegóły, proszę pana. Klonowanie zbliża się już do końca. Zbiorniki są pełne. — Zamrugał leniwie. — Byłbym niezmiernie zobowiązany, gdyby zechciał pan nie przeszkadzać mi w spożywaniu posiłku.

— Ale plagi! — jęknął Kreen. — Kiedy się zaczną!

— Pierwsza zaczęła się już kilka godzin temu.

Z Gór Uczciwej Pracy, mijając sześć wsi i kamieniste pola uprawiane z mozołem przez altruistów oraz dwa obozy reedukacyjne, w których umieszczono uciekinierów z Miasta Nadziei, wypływała szeroka rzeka. Altruiści zwali ją Łaską Bożą, inni Miłosierdzianie natomiast Rzeką Potu. Jak tylko słońce pojawiło się nad horyzontem, ludzie, którzy poszli nad wodę napełnić wiadra albo zrobić pranie, co sił w nogach wrócili do wsi i obozów pracy.

— Krew! — krzyczeli z przerażeniem. — Rzeka jest pełna krwi! Woda zamieniła się w krew, zupełnie jak wtedy w Mieście!

Natychmiast powiadomiono Mojżesza; prorok niespiesznie udał się nad rzekę, a przybywszy na miejsce, zmarszczył nos, w powietrzu bowiem unosił się smród martwych ryb i psującej się krwi.

— To podstępna sztuczka grzeszników z Miasta Nadziei — oznajmił, spoglądając na szkarłatne fale. — Dobry Bóg wkrótce wybawi nas z kłopotów. Będę się modlił, a On sprawi, że najdalej jutro rzeka znowu będzie czysta i pełna ryb.

Stanął w rozkroku w grząskim czerwonym błocie, wzniósł ku niebu obie ręce i zaczął się modlić. Modlił się cały dzień i całą noc, ale bez skutku.

Kiedy wstał kolejny świt, Mojżesz wrócił do chaty i rozkazał, by schwytano Rej Laithor oraz jeszcze pięciu najważniejszych administratorów, a następnie poddano ich szczegółowemu przesłuchaniu. Gorliwie wykonano jego polecenie, lecz aresztowani nie udzielili żadnych istotnych informacji, w związku z czym w górę rzeki wyruszyły patrole złożone z uzbrojonych altruistów, żeby schwytać spiskowców, którzy wrzucali do wody cuchnące chemikalia. Chociaż patrole maszerowały trzy dni i trzy noce i dotarły aż do wielkiego wodospadu wysoko w górach, nikogo nie znalazły. Nawet tam, blisko źródeł, skalistym korytem płynęła tylko krew.

Mojżesz modlił się bez przerwy, dniami i nocami, aż wreszcie omdlał z wyczerpania. Adiutanci zanieśli go, nieprzytomnego, do chaty. Woda w rzece wciąż była gęsta i czerwona.

— Już po nim — stwierdził Jaime Kreen po tygodniu, kiedy Haviland Tuf wrócił barką powietrzną z kolejnego rekonesansu. — Dlaczego się nie poddaje? Na co czeka?

— Aż rzeka sama się oczyści — odparł Tuf. — Bardzo prosto jest zatruć wodę w zamkniętym mieście, gdzie korzysta się z jej ograniczonych zasobów, a więc wystarczy użyć stosunkowo niewielkiej ilości środków zanieczyszczających. Zupełnie inaczej przedstawia się sprawa z rzeką. Można do niej wrzucić ogromną porcję chemikaliów, a jednak, prędzej czy później, woda znowu stanie się czysta. Mojżesz z pewnością liczy na to, że już niedługo zabraknie nam kontaminatów.

— A nie zabraknie?

— Nie, szanowny panie, ponieważ wykorzystujemy mikroorganizmy, te zaś, w przeciwieństwie do środków chemicznych, dysponują zdolnością rozmnażania się. Ze starożytnych zapisów przechowywanych w archiwach Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego wynika, iż w zamierzchłych czasach także na Starej Ziemi woda zmieniała niekiedy barwę. Mikroorganizmy, które rzuciliśmy do boju, zostały przed wiekami przywiezione z planety Scarne, gdzie bytowały we wszystkich, nawet najmniejszych zbiornikach wodnych. Inne stworzenia musiały przywyknąć do ich obecności albo zginąć.

Tego samego wieczoru obok chaty Mojżesza pojawiła się kolumna ognia, wprawiając w popłoch strażników.

— Oddaj mi mój lud! — zagrzmiał donośny głos.

Powłócząc nogami, Mojżesz dowlókł się do drzwi i gwałtownie otworzył je na oścież.

— Jesteś ułudą stworzoną przez Szatana! — wrzasnął. — Nie dam się nabrać. Przepadnij! Nie będziemy już pić wody z rzeki, oszuście! Mamy głębokie studnie, z których możemy czerpać wodę, a w razie potrzeby wykopiemy kolejne!

Ognista kolumna zakołysała się lekko.

— Z pewnością — odparł głos — w ten sposób jednak tylko odwleczesz to, co nieuniknione. Zwróć wolność ludziom z Miasta Nadziei, bo jeśli tego nie uczynisz, spuszczę na ciebie plagę żab!