— Czekam, pogrążony w ponurej rezygnacji.
— Masz dwadzieścia sekund!
— Obawiam się, że wiadomość, którą przekazałem, jednak nieco pana poruszyła. Odliczanie zatrzymało się na liczbie trzy. Niemniej pozwolę sobie bezwstydnie wykorzystać pańską pomyłkę i rozkoszować się dodatkowymi chwilami życia, jakie w ten sposób otrzymałem.
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, a oni bez słowa mierzyli się wzrokiem. W pewnej chwili Dax zaczął cicho mruczeć; Tuf pogładził go po długim, czarnym futrze, a wówczas kot zamruczał jeszcze głośniej, wyprostował przednie łapy i wbił pazury w kolano swego pana.
— A idź do diabła! — wybuchnął wreszcie Wald Ober, po czym wycelował w Tufa palec. — Tym razem ci się upiekło, ale ostrzegam cię: nawet nie próbuj nam uciec! Jeżeli mielibyśmy stracić zapasy tkanek zmagazynowane na „Arce”, zrobilibyśmy wszystko, żebyś ty też już nigdy z nich nie skorzystał.
— Doskonale pana rozumiem, chociaż, rzecz jasna, nie identyfikuję się z pańskimi poglądami — odparł Tuf. — Z całą pewnością nie będę próbował ucieczki, ponieważ mam do spłacenia pewien dług, w związku z czym będzie pan mógł jeszcze długo podziwiać moje oblicze, ja zaś pański wspaniały hełm bojowy, kiedy tak będziemy siedzieć sobie, każdy w swoim fotelu, i poszukiwać jakiegoś wyjścia z tej patowej sytuacji.
Walter Ober nie zdążył odpowiedzieć, gdyż zniknął nagle z ekranu, jego miejsce natomiast zajęła kobieca twarz o doskonale znanych Tufowi rysach: szerokie, skrzywione usta, nos ze śladami po wielokrotnych złamaniach, gruba skóra o charakterystycznym, błękitnym zabarwieniu świadczącym o długoletnim działaniu twardego promieniowania i zażywaniu pastylek antyrakowych, jasne, błyszczące oczy otoczone siecią zmarszczek, dokoła zaś rozwiana grzywa gęstych siwych włosów.
— W porządku, koniec zgrywania twardzieli — powiedziała kobieta. — Wygrałeś, Tuf. Ober, teraz jesteś dowódcą honorowej eskorty. Dostarcz go do Sieci, niech to szlag trafi!
— Bardzo rozsądna decyzja — stwierdził z aprobatą Haviland Tuf. — Cieszę się, mogąc panią poinformować, iż jestem już w stanie uregulować do końca rachunek za wyremontowanie i wyposażenie „Arki”.
— Mam nadzieję, że przywiozłeś też trochę karmy dla kotów — mruknęła ponuro Tolly Mune. — Ten „pięcioletni zapas”, który zostawiłeś poprzednim razem, wystarczył na niewiele ponad trzy lata. — Z jej piersi wyrwało się głębokie westchnienie. — Nie przypuszczam, żebyś postanowił przejść na emeryturę i zgodził się sprzedać nam „Arkę”?
— Zaiste, nie.
— Tak myślałam. Dobra, Tuf: otwieraj piwo, bo zjawię się u ciebie, tylko zacumujesz w pajęczynie.
— Pozostając z całym należnym szacunkiem, ośmielę się jednak wyznać, iż obecnie nie znajduję się w nastroju, który pozwoliłby mi w pełni docenić wizytę tak znakomitego gościa jak pani. Komandor Ober poinformował mnie przed chwilą, iż zostałem uznany za przestępcę i heretyka, co samo w sobie stanowi dość interesującą koncepcję, jako że ani nie jestem obywatelem planety S’uthlam, ani też nigdy nie należałem do wyznawców obowiązującej na niej religii. W niczym jednak nie zmniejsza to mego lęku i niepokoju.
— A, to… — Machnęła ręką. — Zwykła formalność.
— Zaiste.
— Do diabła, Tuf! Po to, żeby zabrać ci statek, potrzebowaliśmy jakiejś wymówki. Przecież jesteśmy legalnym rządem. Mamy prawo brać wszystko, co nam się podoba, pod warunkiem że uda nam się nadać naszym działaniom pozory legalności.
— Muszę przyznać, iż podczas moich rozlicznych podróży nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się spotkać równie szczerego polityka. Doświadczenie to napełnia mnie nowym animuszem. Mimo wszystko pozwolę sobie zapytać, jakimi dysponuję gwarancjami, że znalazłszy się na pokładzie „Arki”, nie będzie pani kontynuowała wysiłków zmierzających do jej zagarnięcia?
— Kto, ja? — zapytała ze zdumieniem Tolly Mune. — A jak, twoim zdaniem, miałabym się do tego zabrać? Nie bój się, przylecę sama. — Uśmiechnęła się. — To znaczy prawie sama. Chyba nie będziesz miał nic przeciwko temu, jeżeli wezmę ze sobą kota?
— Skądże znowu — odparł Tuf. — Miło mi, że zwierzęta, które pozostawiłem pod pani opieką, doskonale radziły sobie podczas mojej nieobecności. Będę z niecierpliwością oczekiwał pani przybycia, kapitanie Mune.
— Przewodnicząca Rady Planety, jeżeli chodzi o ścisłość — burknęła, po czym zniknęła z ekranu.
Z całą pewnością nikt nigdy nie znalazł najmniejszego powodu, aby zarzucić Tufowi nieostrożność; „Arka”, z wciąż działającymi obronnymi polami siłowymi, przycumowała do jednego z doków położonych najdalej od centrum Portu S’uthlam. Wkrótce potem do olbrzyma zbliżył się niewielki statek kosmiczny, który Tolly Mune otrzymała od Tufa podczas jego poprzedniej wizyty na planecie.
Haviland Tuf wyłączył na chwilę pole siłowe, a następnie uruchomił mechanizmy otwierające ogromną kopułę nad lądowiskiem. Czujniki „Arki” poinformowały go, że w mniejszej jednostce aż roi się od żywych organizmów, z których tylko jeden jest człowiekiem, reszta zaś wykazuje typowo kocie cechy. Tuf, przyodziany w ciemnozielony zamszowy kombinezon spięty paskiem na pokaźnym brzuchu, wyjechał gościowi na spotkanie trójkołowym wózkiem na baloniastych oponach. Na głowie miał nieco podniszczoną czapkę z dużym daszkiem, nad którym pysznił się złocisty emblemat Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Na kolanach ułożył mu się Dax, przypominający rozleniwioną stertę czarnego futra.
Jak tylko otworzyła się śluza, Tuf skierował trójkołowiec między rzędami nagromadzonych w ciągu minionych lat, mniej lub bardziej zdewastowanych statków kosmicznych, ku miejscu, gdzie Tolly Mune, dawniej kapitan Portu S’uthlam, energicznym krokiem schodziła po trapie ze swojego promu.
Obok niej kroczył kot.
Dax natychmiast poderwał się na równe łapy, a jego ciemna sierść zjeżyła się w okamgnieniu, jakby wsadził ogon do gniazdka elektrycznego. Po charakterystycznej dla niego ociężałości nie pozostał najmniejszy ślad; kocur zeskoczył z kolan Tufa na przód wózka i zasyczał przeraźliwie.
— Czy tak powinno się witać kuzyna, Dax? — zapytała z uśmiechem Tolly Mune i nachyliła się, aby pogłaskać towarzyszące jej zwierzę.
— Spodziewałem się ujrzeć Żal i Niewdzięczność — powiedział Tuf.
— Och, mają się znakomicie — odparła. — Podobnie jak całe ich cholerne potomstwo. To już kilka pokoleń. Powinnam była się tego spodziewać, skoro dałeś mi parkę. Jest ich… — Zmarszczyła brwi i szybko policzyła na palcach, a potem jeszcze raz. — Szesnaście, jeśli się nie mylę. Tak, szesnaście. Z tego dwie kotki w ciąży. — Wskazała kciukiem swój prom. — Ta przeklęta skorupa zamieniła się w kosmiczną hodowlę kotów, z których większość radzi sobie w nieważkości nie gorzej ode mnie, bo tutaj urodziły się i wychowały. Chyba jednak nigdy nie zrozumiem, jak to możliwe, żeby były takie zgrabne i zwinne, a zaraz potem tak niesamowicie ociężałe.
— W kocim charakterze można doszukać się wielu sprzeczności — zauważył Tuf.
— A to jest Kufel. — Wzięła kota na ręce i wyprostowała się z wyraźnym trudem. — Do licha, ależ on ciężki! W zerowej grawitacji łatwo o tym zapomnieć.
Dax ponownie zasyczał, ściągając na siebie wyniosłe, a zarazem doskonale obojętne spojrzenie ogromnego kocura, przytulonego do starego, obcisłego kombinezonu Tolly Mune.
Haviland Tuf miał dwa i pół metra wzrostu oraz potężny, wystający brzuch. W porównaniu z innymi kotami Dax był równie duży, jak jego właściciel w porównaniu z innymi ludźmi.