— Oczekuję dalszych wyjaśnień.
— Sam rozumiesz: im bardziej zmieniają się okoliczności…
— Zetknąwszy się nie tak dawno z tą mało przekonującą sentencją, jestem w stanie wyczuć ironię, jakiej miało służyć jej powtórzenie, wobec czego może pani oszczędzić sobie trudu kończenia tego zdania, by przejść bezpośrednio do sedna sprawy.
Przewodnicząca Rady Planety westchnęła ciężko.
— Znasz naszą sytuację.
— Przynajmniej w ogólnych zarysach — potwierdził Tuf. — S’uthlam cierpi na nadmiar ludności przy jednoczesnym niedoborze kalorii. Dwa razy już wspinałem się na wyżyny moich skromnych umiejętności inżyniera ekologa, by oddalić zagrażające wam widmo powszechnego głodu. Szczegóły gnębiącego was kryzysu z pewnością zmieniają się z roku na rok, ale wydaje mi się, że jego zasadnicze aspekty pozostają wciąż takie same.
— Najnowsze prognozy są jeszcze gorsze.
— Zaiste. O ile sobie przypominam, S’uthlam dzieliło od ostatecznej katastrofy około stu dziewięciu lat standardowych, naturalnie pod warunkiem ścisłego przestrzegania moich zaleceń i sugestii.
— Naprawdę się staraliśmy, Tuf. Mięsozwierze, krowie strąki, ororo, szal Neptuna — wszystko zostało wprowadzone. Niestety, nie udało się dokonać przełomu. Zbyt wielu wpływowych ludzi ani myślało rezygnować z luksusu urozmaiconego jedzenia, w związku z czym znaczne obszary ziemi uprawnej nadal są wykorzystywane jako pastwiska, a na ogromnych terenach wciąż jeszcze uprawia się neotrawę i omnizboże. Tymczasem krzywa przyrostu naturalnego pnie się ostro w górę, znacznie szybciej niż kiedykolwiek do tej pory, a ten cholerny Kościół Życia Rozkwitającego grzmi o świętości życia i o arcyważnej roli, jaką niepohamowana reprodukcja ma odegrać w dążeniu ludzi ku transcendencji i boskości.
— Jakie są najświeższe szacunki? — zapytał wprost Tuf.
— Dwanaście lat. Haviland Tuf uniósł palec.
— Może nakazałaby pani Waldowi Oberowi, aby dla osiągnięcia większego dramatyzmu odliczał upływające minuty przed kamerami waszej ogólnoplanetarnej sieci wizyjnej? Być może taki spektakl skłoniłby S’uthlamczyków do poważnego zastanowienia się nad ich dotychczasowym postępowaniem.
Tolly Mune skrzywiła się z niesmakiem.
— Oszczędź mi niewczesnych żartów, Tuf. Jestem teraz Przewodniczącą Rady Planety i stoję twarzą w twarz z paskudną, pryszczatą katastrofą. Wojna i problemy żywnościowe stanowią tylko jej niewielki fragment. Nawet nie wyobrażasz sobie, co jeszcze mnie czeka.
— Istotnie, szczegóły są trudno dostrzegalne, ale ogólny zarys sytuacji jest aż nadto wyraźnie widoczny — odparł Haviland Tuf. — Nigdy nie rościłem sobie pretensji do miana wszechwiedzącego, lecz każda, nawet przeciętnie inteligentna osoba, zdolna do obserwacji faktów, potrafi także wysnuwać na ich podstawie wnioski. Bez pomocy Daxa trudno mi stwierdzić, czy są one stuprocentowo słuszne, ale odnoszę wrażenie, iż chyba się nie mylę.
— Co za cholerne fakty? Jakie wnioski?
— Po pierwsze: S’uthlam znajduje się w stanie wojny z Yandeen i jej sojusznikami. Należy więc przyjąć, że frakcja technokratów, dominująca niegdyś na scenie politycznej planety, straciła władzę na rzecz antagonistycznego obozu ekspansjonistów.
— Nie do końca, ale coś w tym rodzaju — przyznała Mune. — W każdych kolejnych wyborach ekspansjoniści zdobywali więcej mandatów, ale my wchodziliśmy w przeróżne koalicje, dzięki czemu udawało nam się spychać ich do opozycji. Ambasadorowie sprzymierzonych planet już wiele lat temu dali jasno do zrozumienia, że dopuszczenie ekspansjonistów do władzy oznacza wojnę. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mamy jeszcze rządów ekspansjonistów, natomiast mamy już cholerną wojnę. — Potrząsnęła głową. — W ciągu minionych pięciu lat zmieniło się dziewięciu Przewodniczących Rady Planety. Ja jestem aktualnym, co wcale nie znaczy, że ostatnim.
— Pesymizm najnowszych prognoz zdaje się jednak świadczyć o tym, że działania wojenne nie dotknęły jeszcze bezpośrednio ludności planety?
— Dzięki życiu, nie. Zdążyliśmy przygotować się na przywitanie nieprzyjaciela: nowe okręty, nowe systemy obrony, naturalnie wszystko budowane w głębokiej tajemnicy. Kiedy dowódcy sił koalicyjnych zobaczyli, co na nich czeka, wycofali się, nie oddając ani jednego strzału, ale prędzej czy później wrócą. To tylko kwestia czasu. Według najnowszych doniesień wywiadu szykują się do przeprowadzenia zmasowanego ataku.
— Z tego, co pani mówi, a także ze sposobu, w jak i pani to mówi, wnioskuję, iż warunki życia na planecie ulegają ciągłemu, bardzo szybkiemu pogorszeniu.
— Skąd o tym wiesz, do diabła?
— Sprawa jest oczywista — odparł Tuf. — Nawet jeśli wasze prognozy przewidują nadejście masowego głodu za prawie dwanaście lat standardowych, to przecież trudno przypuszczać, żeby życie S’uthlamczyków pozostało przez cały czas miłe i spokojne, by nagle, na dźwięk dzwonka, lec w gruzach wraz z całym ich światem. Ponieważ znajdujecie się już tak blisko krawędzi, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa musicie doświadczać wielu niedoli, jakie stają się udziałem każdej rozpadającej się społeczności.
— Chodzi o to, że… Do licha, od czego powinnam zacząć?
— Byłoby chyba dobrze, gdyby spróbowała pani od początku — poradził Haviland Tuf.
— To są moi ludzie, Tuf. To moja planeta obraca się tam, w dole. To dobrzy ludzie i dobra planeta, ale sądząc po tym, co dzieje się ostatnio, jestem skłonna twierdzić, że opanowała ją błyskawicznie rozprzestrzeniająca się zaraza szaleństwa. Od twojej poprzedniej wizyty przestępczość wzrosła o dwieście procent, ale liczba zabójstw o pięćset, a samobójstw o ponad dwa tysiące procent. Na porządku dziennym są awarie sieci energetycznej, systemów komunikacyjnych, dzikie strajki i akty wandalizmu. Według naszych informatorów w podziemnych miastach szerzy się kanibalizm — nie chodzi o odosobnione przypadki, ale o całe gangi polujące na ludzi. Powstają najróżniejsze tajne stowarzyszenia. Nie tak dawno uzbrojona po zęby banda zajęła fabrykę żywności i przez dwa tygodnie odpierała ataki policji i wojska. Jacyś wariaci zaczęli porywać ciężarne kobiety i… — Tolly Mune skrzywiła się, a Kufel zasyczał głośno. — Aż trudno mi o tym mówić. Brzemienna kobieta zawsze stanowiła dla S’uthlamczyków coś w rodzaju świętości, ale ci… Nawet nie mogę nazwać ich ludźmi, Tuf. Te… te stwory zasmakowały w…
Haviland Tuf podniósł rękę.
— Domyślam się, co chce pani powiedzieć. Proszę kontynuować.
— Są też szaleńcy działający w pojedynkę. Półtora roku temu ktoś wpuścił wysokotoksyczne ścieki do zbiorników fabryki przetwarzającej odpady na produkty żywnościowe. Było ponad tysiąc dwieście ofiar śmiertelnych. Jeżeli chodzi o kulturę masową… Społeczeństwo S’uthlam zawsze było bardzo tolerancyjne, ale ostatnio nasza tolerancja jest wystawiana na coraz poważniejsze próby, jeśli wiesz, co mam na myśli. Ludzie ulegają obsesjom dotyczącym śmierci i przemocy, a my napotykamy silny opór, próbując zmodyfikować ekosystem zgodnie z twoimi zaleceniami. Mięsozwierze są wysadzane w powietrze, nieznani sprawcy podpalają plantacje krowich strąków, a zorganizowane gangi uganiają się śmigaczami za tymi cholernymi ororo. To wszystko zupełnie nie ma sensu. Nowe, najdziwniejsze sekty wyrastają wszędzie jak grzyby po deszczu, a teraz jeszcze ta wojna! Licho wie, ilu ludzi w niej zginie, ale prawie wszyscy do niej dążą. Całkiem możliwe, że stała się już bardziej popularna niż seks.
— Zaiste — odparł Tuf. — Szczerze mówiąc, wcale nie jestem zdziwiony. Przypuszczam, że podobnie jak poprzednio, informacje o zbliżającej się katastrofie stanowią pilnie strzeżoną tajemnicę, znaną jedynie członkom Rady Planety?