– Jesteś bombowa – wyszeptał Jerry Galloway, zapraszając ją do kolejnego tańca. – Cholernie mnie rajcujesz, mała.
Kochana, najdroższa mamusiu, pomyślała z goryczą Amy, spójrz tylko, do czego doprowadziły twoje reguły i zakazy. Wszystkie twoje modlitwy, wszystkie te lata, kiedy trzy, cztery czy nawet pięć razy w tygodniu zaciągałaś mnie do kościoła… i co wieczór odmawianie różańca przed snem.
Widzisz, mamo? Widzisz, do czego to doprowadziło? Jestem w ciąży. Będę miała małe. Co pomyślałby o tym Jezus? I co ty o tym pomyślisz, kiedy się dowiesz? Co powiesz na to, że będziesz miała wnuka bękarta, matko?
– Znowu drżysz – zauważył Jerry.
– Chłodno mi trochę.
Parę minut po dziesiątej, kiedy orkiestra grała “Scarborough Fair", a Jerry popychał Amy po parkiecie, zaproponował, aby się urwali i spędzili resztę wieczoru razem, po swojemu: tylko ich dwoje, dających sobie nawzajem (jak to określił) dowody miłości. To miała być szczególna noc dla dziewczyny, noc zgromadzenia wielu przyjemnych wspomnień na kolejne lata, a nie byle jaki szybki numerek na tylnym siedzeniu samochodu jej chłopaka. Poza tym przyjechali na tańce zaledwie dwie i pół godziny temu. Jerry był diabelnie napalony i egoistycznie zaślepiony pragnieniem seksu. W gruncie rzeczy, upomniała samą siebie, był on tylko żądnym wrażeń nastolatkiem, a nie prawdziwym mężczyzną i z całą pewnością nie miał w sobie ani krzty romantyzmu. Poza tym i tak nie czuła się tu dobrze; miała zbyt wiele problemów, którymi bez przerwy się zadręczała. Zgodziła się wyjść z nim, choć jej plany na ten wieczór nie zawierały seksu na parkingu, w samochodzie z zaparowanymi szybami, o czym przez cały czas myślał Jeny.
Kiedy wychodzili z sali gimnastycznej, którą zespół dekoratorów rozpaczliwie starał się zmienić na balową, Amy ze smutkiem obejrzała się za siebie, spoglądając ostatni raz na ozdoby z krepiny, sreberek i kolorowych papierowych chusteczek. Światła były przygaszone. Obrotowa lustrzana kula wisząca pod sufitem kręciła się powoli, rzucając różnobarwne refleksy, gdy promień światła odbijał się w którejś z jej tysiąca fasetek. Sala powinna wydawać się egzotyczna, wręcz czarodziejska. W Amy widok ten budził jedynie uczucie smutku.
Jerry miał starannie utrzymanego, zawsze wypucowanego dwudziestoletniego chevroleta. Wyjechał z miasta wzdłuż wąskiej, krętej Black Hollow Road. W końcu skręcił w jednokierunkową przecznicę, wjechał na gruntową drogę biegnącą wzdłuż rzeki i wprowadził samochód pomiędzy gęste krzewy i rozłożyste, choć rzadkie drzewa.
Wyłączył reflektory, zgasił silnik i opuścił kilka cali szybę, aby wpuścić do środka ciepły podmuch świeżego, nocnego powietrza.
Zwykle parkowali właśnie w tym miejscu. To właśnie tutaj Amy zaszła w ciążę.
Jerry wyśliznął się zza kierownicy. Uśmiechnął się do niej, a jego zęby zdawały się świecić w blasku księżyca, przebijającym pomiędzy drzewami i wpływającym przez przednią szybę do wnętrza wozu. Ujął Amy za rękę i delikatnie położył ją sobie między nogami.
– Czujesz to, maleńka? Widzisz, jak mnie podpaliłaś?
– Jerry…
– Żadna dziewczyna nigdy tak mnie nie rajcowała jak ty. Wsunął rękę za jej stanik i zaczął obmacywać piersi,
– Jerry, zaczekaj chwilą.
Pochylił się w jej stronę i pocałował ją w szyję. Pachniał Old Spice'em. Zabrała dłoń z jego krocza i odsunęła się. Nie zrozumiał aluzji. Wyjął rękę zza stanika tylko po to, by sięgnąć do suwaka sukienki.
– Jeny, do diabła! – odsunęła gwałtownie jego dłoń. Zamrugał powiekami, zdezorientowany.
– Że co? Co się stało?
– Ziajesz jak pies.
– Bo mnie podniecasz.
– Ciebie podnieciłaby nawet dziura w płocie.
– Co to ma znaczyć?
– Chcę porozmawiać.
– Porozmawiać?
– Wiesz, czasami ludzie to robią. Rozmawiają, a dopiero potem się pieprzą. – Patrzył na nią przez chwilę, po czym westchnął:
– W porządku. O czym chcesz rozmawiać?
– Nie chodzi o to, o czym CHCĘ M”WIĆ – stwierdziła. – Ale o to, o czym MUSIMY porozmawiać.
– Mów z sensem, dziecino. Co to ma być, jakaś zagadka czy co? Wzięła głęboki oddech, po czym wyrzuciła z siebie złe wieści:
– Jestem w ciąży.
Przez kilka chwil noc była tak cicha, że słychać było łagodny szum fal obmywających brzeg rzeki dwadzieścia stóp dalej. Zarechotała żaba.
– To ma być żart? – spytał w końcu Jerry.
– Nie.
– Naprawdę jesteś w ciąży?
– Tak.
– O kurwa.
– No tak – mruknęła sarkastycznie – co za wymowne podsumowanie sytuacji.
– Nie miałaś okresu, czy jak?
– Nie miałam w zeszłym miesiącu. I w tym też już mi się opóźnia.
– Byłaś u lekarza?
– Nie.
– Może nie jesteś w ciąży.
– Jestem.
– Nie przytyłaś.
– Za wcześnie, aby było coś widać.
Milczał przez chwilę, wpatrując się w drzewa i czarną, oleistą rzekę za nimi. Potem rzekł:
– Jak mogłaś mi zrobić coś takiego?
Jego pytanie zupełnie zbiło ją z nóg. Spojrzała na niego rozdziawiając szeroko usta, a kiedy zorientowała się, że nie żartował, wybuchnęła gromkim śmiechem.
– Może niespecjalnie uważałam na lekcjach biologii, ale wydaje mi się, że TY zrobiłeś to MNIE, a nie na odwrót. I nie próbuj zwalać winy na partenogenezę.
– Parte… co?
– Partenogenezę. Następuje wówczas, kiedy samica zachodzi w ciążę bez udziału samca zapładniającego jajo.
Z nutą nadziei w głosie zapytał:
– Czy to może wchodzić w grę?
Boże, co za dureń. Dlaczego w ogóle mu się oddała? Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Ona była uzdolniona artystycznie – grała na flecie, lubiła rysować. Jerry absolutnie nie interesował się sztuką. Lubił samochody i sport, natomiast Amy nie znosiła rozmów na te tematy. Uwielbiała czytać – on uważał książki za rozrywkę dla dziewczyn i pedałów. Z wyjątkiem seksu, samochodów i futbolu żaden temat nie był w stanie zainteresować go dłużej niż przez dziesięć minut. Nie potrafił się skupić – jak małe dziecko. Dlaczego więc mu się oddała? DLACZEGO?
– Och, oczywiście – powiedziała w odpowiedzi na jego pytanie. – Jasne że partenogeneza mogłaby wchodzić w grę… gdybym była owadem. Albo rośliną pewnego określonego gatunku.
– Jesteś pewna, że to nie przytrafia się ludziom? – zapytał.
– Boże, Jerry, przecież nie możesz być taki głupi. Zgrywasz się, prawda?
– Kurwa, nigdy nie uważałem na lekcjach biologii starej Ameby Peterson – rzucił w charakterze usprawiedliwienia Jerry. – To zawsze mnie nudziło jak jasny gwint.
Milczał przez parę minut, a ona czekała. Wreszcie się odezwał:
– I co masz zamiar zrobić?
– Usunę – odparła.
W mgnieniu oka się rozpromienił.
– Tak. Tak będzie najlepiej. Naprawdę. To mądre rozwiązanie. Najlepsze dla nas obojga. No bo wiesz, jesteśmy za młodzi, aby związać się przez jakieś dziecko.
– W poniedziałek urwiemy się ze szkoły – stwierdziła. – Znajdziemy lekarza, umówimy się na wizytę i załatwimy tę sprawę definitywnie.
– Chcesz, żebym z tobą poszedł?
– Oczywiście?
– Dlaczego?
– Na miłość boską, Jerry. Nie chcę iść tam sama. Nie chcę sama stawiać temu czoła.