Выбрать главу

Pole elektromagnetyczne bariery sięgało aż do podłoża skalnego. Żadnego przejścia. Ani kropli wody. Wszystko na próżno.

Wygramolił się z dołu i leżał oddychając z trudem… Potem podniósł głowę, żeby zobaczyć, co robi Kulisty. Bo przecież musi coś robić…

Owszem, robił. Budował coś z grubszych gałęzi, powiązanych cienkimi witkami. Jakąś dziwną konstrukcję, z grubsza biorąc czworokątną i mającą około metra wysokości. Żeby lepiej się przyjrzeć, Carson wdrapał się na górkę piasku, który wykopał z dołu, stanął na niej i patrzał.

Z tylnej części konstrukcji sterczały dwie długie dźwignie, jedna zakończona czymś na kształt czaszy. To mi wygląda na swego rodzaju katapultę, pomyślał Carson.

Rzeczywiście, Kulisty wziął właśnie pokaźnej wielkości kamień i włożył go do owej niby-czaszy. Za pomocą jednej z macek podnosił i opuszczał przez chwilę drugą dźwignię w górę i w dół, potem obrócił nieco machinę, jak gdyby nastawiając ją na cel, a dźwignia z kamieniem podniosła się raptownie w górę i do przodu.

Kamień zatoczył łuk kilka metrów nad głową Carsona, tak daleko, że nie trzeba było przed nim się uchylać. Carson ocenił jednak dystans przebyty przez kamień i cicho gwizdnął. On, Carson, nie zdołałby rzucić takiego kamienia dalej niż na połowę tej odległości. Co gorsza, nawet wycofując się w głąb swego terytorium, będzie wciąż pozostawał w zasięgu machiny, jeżeli Kulisty przesunie ją naprzód, prawie pod barierę.

Jeszcze jeden kamień świsnął mu nad głową. Tym razem upadł już nie tak daleko.

Machina może być niebezpieczna, stwierdził Carson. Chyba lepiej będzie jakoś temu zaradzić.

Przesuwając się to w jedną, to w drugą stronę wzdłuż bariery, żeby utrudnić nastawianie katapulty, zaczął ciskać w nią kamieniami. Ale przekonał się niebawem, że to na nic. Kamienie musiały być lekkie, w przeciwnym razie nie mógł rzucać ich tak daleko. Jeżeli trafiały w konstrukcję, odbijały się od niej nie wyrządzając najmniejszej szkody. A przy tej odległości Kulisty bez trudu usuwał się przed tymi, które padały blisko niego.

Poza tym Carson już się zmęczył i wszystkie mięśnie bolały go z wyczerpania. Gdyby mógł chwilę odpocząć, gdyby nie musiał wciąż uskakiwać przed kamieniami, wyrzucanymi przez katapultę w regularnych odstępach mniej więcej trzydziestu sekund…

Potykając się odszedł w głąb areny. Zaraz się jednak przekonał,. że to też na nic. Kamienie dolatywały także i tutaj, tyle że w dłuższych odstępach, jak gdyby potrzeba było więcej czasu na nakręcenie zagadkowego mechanizmu katapulty.

Powlókł się znów pod barierę. Padał kilka razy i z najwyższym trudem przesuwał nogi. Czuł, że jest u kresu wytrzymałości. Nie śmiał się jednak zatrzymać, dopóki nie uda mu się unieruchomić katapulty. Jeżeli zaśnie, nigdy się już nie obudzi.

Jeden z pocisków katapulty podsunął mu zaczątek pomysłu, Pocisk ten uderzył w stos kamieni, które Carson zgromadził przy barierze jako amunicję — i wzniecił iskry.

Iskry. Ogień. Człowiek pierwotny rozniecał ogień krzesząc iskry, a jeśli użyć tych suchych, gąbczastych pędów w charakterze hubki…

Na szczęście miał w pobliżu i krzak tej odmiany. Nałamał gałęzi, położył je przy stosie zamieni, potem zaczął cierpliwie uderzać kamieniem o kamień, aż wreszcie iskra padła na gąbczaste pędy. Zajęły się ogniem tak szybko, że osmaliły Carsonowi brwi i spaliły się na popiół w ciągu paru sekund.

Ale Carson wiedział już teraz, do czego dąży, po kilku minutach rozniecił małe ognisko, płonące pod osłoną górki piasku, którą usypał, gdy przed godziną czy dwiema kopał dół. Rozpalił je za pomocą niby-hubki, a dorzucając pędy innych krzaków, palące się wolniej, utrzymywał równy płomień.

Mocne cienkie witki, przypominające drut, nie paliły się łatwo, dzięki temu mógł sporządzać i rzucać bomby zapalające. Bombę taką stanowiła po prostu wiązka suchych patyków z małym kamieniem w środku, żeby dodać jej wagi, zakończona pętlą z witki, żeby można było ją rozkołysać i rzucić.

Carson przygotował cały tuzin tych bomb, zanim zapalił i rzucił pierwszą. Chybiła celu, ale Kulisty rozpoczął szybki odwrót, ciągnąc za sobą katapultę. Carson miał jednak następne pociski w pogotowiu i rzucał je błyskawicznie, jeden po drugim. Czwarty utkwił w ramie katapulty i zrobił swoje. Kulisty rozpaczliwie usiłował zagasić szerzący się ogień, Posypując go piaskiem, lecz jego szponiaste macki mogły nabrać co najwyżej łyżkę piasku naraz, toteż wszystkie te usiłowania spełzły na niczym. Katapulta płonęła.

Kulisty potoczył się na bezpieczną odległość od ognia i znów skupił uwagę na Carsonie. Carson znów poczuł falę nienawiści i towarzyszące jej mdłości. Ale tym razem odczuł je słabiej: albo Kulisty zaczynał tracić siły, albo też Carson wyrobił już w sobie odporność na jego — psychiczne ataki.

Zagrał Kulistemu na nosie, a następnie zmusił go do ucieczki, ciskając w niego kamieniem. Kulisty wycofał się w głąb swojej połowy areny i zaczął znów łamać gałęzie. Przypuszczalnie chciał zrobić nową katapultę.

Carson sprawdził — po raz setny — że bariera wciąż działa, gdy wtem spostrzegł, że siedzi przy niej na piasku. Ogarnęła go naraz słabość tak wielka, że nie mógł ustać na nogach.

Ból w nodze pulsował ustawicznie, pragnienie stawało się coraz dokuczliwsze. Ale wszystko to bladło wobec skrajnego fizycznego wyczerpania, które owładnęło całym jego ciałem.

No i to gorąco!

Takie właśnie musi być piekło, pomyślał. Piekło, w które wierzyli starożytni. Zmagał się ze snem, zarazem jednak rozumiał, że czuwanie jest bezcelowe, on bowiem nic na razie nie może zrobić. Nie może nic zrobić, dopóki bariera pozostaje nieprzebyta, a Kulisty tkwi poza zasięgiem pocisków.

Ale przecież musi istnieć jakieś wyjście. Usiłował przypomnieć sobie wszystko, co czytał w podręcznikach archeologii o metodach walki, stosowanych w zamierzchłych czasach przed odkryciem metali i mas plastycznych. Najpierw były pociski kamienne, pomyślał. No cóż, to przecież już ma.

Jedynym ulepszeniem tego sposobu walki byłaby katapulta, taka, jaką zbudował Kulisty. Ale Carson nie zdołałby nigdy zbudować takiej machiny, mając do dyspozycji tylko pędy tutejszych krzewów — ani jednego patyka, który by miał więcej niż pół metra długości. Owszem, potrafiłby obmyślić podobny mechanizm, ale nie miał już sił na taką pracę, która musiałaby potrwać kilka dni.

Kilka dni? A przecież Kulisty zbudował machinę. Czyżby tkwili tu już od kilku dni? Naraz przypomniał sobie, że Kulisty ma dużo macek, może więc wykonać taką pracę znacznie prędzej od niego.

Poza tym katapulta nie rozstrzygnie o wyniku walki. Trzeba wymyślić coś skuteczniejszego.

Łuk i strzały? Nie. Carson próbował kiedyś łucznictwa i wiedział, że nie ma w tym kierunku najmniejszych zdolności. Nie radził sobie nawet z nowoczesnym sportowym łukiem, gwarantującym dokładność, a cóż dopiero, gdyby miał niezdarny, powiązany z kawałków łuk, jaki by sobie tutaj mógł zmajstrować. Nie strzeliłby chyba nawet na taką odległość, na jaką rzucał kamieniem, a już z pewnością strzeliłby mniej celnie.

Włócznia? Owszem, włócznię potrafiłby zrobić. Byłaby wprawdzie bezużyteczna jako broń do rzucania na odległość, ale mogłaby się przydać w walce wręcz, jeżeli do takiej walki w ogóle dojdzie.