Na ekranie ukazała się natychmiast twarz Brandera, kapitana „Magellana”, statku macierzystego jednostek rozpoznawczych. Brander był blady, jego czarne oczy płonęły podnieceniem.
— „Magellan” wzywa Carsona — mówił szybko Brander. — Wracaj. Już po wszystkim. Zwyciężyliśmy!
Twarz znikła z ekranu — Brander pewnie wzywał pozostałe statki rozpoznawcze, należące do jego załogi.
Carson wolno nastawił przyrządy na powrót. Powoli, z niedowierzaniem rozpiął pasy, wstał i poszedł w głąb kabiny do zbiornika z wodą. Z jakiegoś powodu miał niewiarygodne pragnienie. Wypił sześć szklanek.
Oparł się o ścianę, usiłując zebrać myśli.
Czy tamto wszystko zdarzyło się naprawdę? Był zdrów, cały, nietknięty. Pragnienie, które ugasił, miało charakter raczej psychiczny niż fizyczny — nie czuł suchości w gardle. Noga…
Podciągnął nogawkę spodni i obejrzał łydkę. Przecinała ją długa biała blizna, ale blizna zupełnie zagojona. Nie miał jej przedtem. Pociągnął na dół zamek błyskawiczny, rozchylił koszulę i zobaczył, że cały tors i brzuch pokrywa siatka cienkich, prawie niedostrzegalnych, idealnie zagojonych blizn.
Wszystko zdarzyło się naprawdę.
Jego statek rozpoznawczy, kierowany przez pilota automatycznego, wchodził już do luku statku macierzystego. Chwytaki wciągnęły go do komory indywidualnej, a w chwilę później brzęczyk zasygnalizował, że komora jest już napełniona powietrzem. Carson otworzył właz, wysiadł, przeszedł przez podwójne drzwi komory.
Udał się prosto do gabinetu Brandera, wszedł do środka i zasalutował.
Brander wciąż jeszcze miał minę człowieka oszołomionego. — Cześć, Carson — powiedział. — Żałuj, chłopie, że cię nie było! Co za widowisko!
— Co się stało, kapitanie?
— Sam nie wiem dokładnie. Daliśmy jedną salwę i cała ich flota rozsypała się w proch! Jakiś błysk zaczął przeskakiwać ze statku na statek, nawet na te, do których wcale nie celowaliśmy i które były poza zasięgiem naszych pocisków! Cała flota w naszych oczach zamieniła się w popiół, a żaden z naszych statków nie ma najmniejszego uszkodzenia! Na dobitkę trudno nawet powiedzieć, że to nasza zasługa. W stopie, którego używali, musiał być jakiś szczególny składnik i nasza próbna salwa po prostu wywołała reakcję łańcuchową. Mówię ci, chłopie, szkoda, że cię ominęły wszystkie te emocje!
Carson zdobył się na uśmiech. Był to nikły cień uśmiechu, miało bowiem upłynąć wiele dni, nim odzyskał równowagę psychiczną po niedawnych przeżyciach, ale kapitan nie patrzał na niego i nic nie zauważył.
— Tak jest, kapitanie — odrzekł Carson. Rozsądek raczej, niż skromność, podpowiedział mu, że zostanie napiętnowany raz na zawsze jako największy blagier w Kosmosie, jeżeli szepnie choć słowo ponad to. — Tak jest, kapitanie, wielka szkoda, że ominęły mnie te wszystkie emocje.