Выбрать главу

Fern Michaels

Twarz z przeszłości

About Face

Przełożył Maciej Raginiak

1

Wystawione na obracającym się stojaku niemodne już okulary przeciwsłoneczne pokrył kurz, a zapach zwietrzałego dymu ciężko zawisł w powietrzu. Casey Edwards rozejrzała się ukradkiem. Dawno zapomniane reklamy syropu na kaszel Creomoltion i farby do włosów Miss Clairol ozdabiały zielone jak groszek ściany sklepu Reeda. Tom Clarence i Howard Lynch siedzieli w barze przekąskowym w głębi; przed nimi stały kubki z kawą, z ust niedbale zwisały im papierosy. Casey wiedziała, że jak co dzień będą opowiadać o Wielkiej Wojnie. Howard i Tom urzędowali tu od lat. Każdy z nich rozprawiał o tym, jak to niewiele brakowało, żeby nie wrócił do domu. Casey, chcąc nie chcąc, słyszała tę opowieść tyle razy, że znała ją na pamięć. Wiedziała, kiedy przerwą na chwilę, popatrzą na siebie, a potem pokręcą siwiejącymi głowami i wznowią pogawędkę. Byli tak samo nieodłączną częścią Sweetwater jak ziemia, na której pobudowano miasteczko. Każdy z nich uniósł rękę w jej stronę w geście pozdrowienia, gdy przechodziła do działu kosmetycznego. Uśmiechnęła się i pomachała im. Nie była dziś w nastroju do rozmowy. Znalazła krem, którego potrzebowała, i ruszyła szybkim krokiem do kasy.

Pragnęła, aby nikt nie zwracał na nią uwagi.

Po raz ostatni kupowała krem maskujący. Konieczność ukrycia siniaka, który został jej po ostatniej kłótni, przesądziła sprawę. Ponownie w ciągu trzech tygodni musiała wymykać się do sklepu Reeda, żeby kupić kolejną tubkę kremu, który zatuszuje najświeższą fioletową plamę pod okiem.

Sheldon Reed, jedyny aptekarz w Sweetwater, przyglądał się jej podejrzliwie. Laurie Phelphs-Parker – z dywizem, co godne uwagi – która nigdy od czasu śmierci pani Reed nie obniżyłaby swoich wysokich aspiracji (cóż, może tymczasowo, jak zwykła mawiać), żeby być kasjerką u Sheldortf, cmoknęła językiem, kiedy Casey podchodziła do kasy. Casey zastanawiała się, czy Laurie pamięta, jak ją tata zostawił z mamą na pastwę losu. W dodatku wszystko ze sobą zabrał. Uciekł z dziewczyną młodszą od córki. Teraz musiała pracować. Wszyscy w miasteczku znali tę historię. Laurie podjęła pracę u Reeda mniej więcej w tym samym czasie, kiedy jej zarozumiała mama zatrudniła się jako kasjerka w Kasie Oszczędnościowo-Pożyczkowej w Sweetwater. Miały wybór między pracą a głodowaniem.

Casey poprawiła okulary przeciwsłoneczne i położyła tubkę kremu maskującego na ladzie.

– Hm – mruknęła Laurie, gdy wystukiwała cenę, naciskając jaskrawoczerwonymi paznokciami klawisze kasy. – Zdaje się, że kupujesz ostatnio mnóstwo kremu maskującego. – Popatrzyła na Casey z wszystkowiedzącym uśmieszkiem.

– Chyba Kyle chce teraz mieć ostrą kobietę. Wiesz, kiedy on i ja… – Casey rzuciła na ladę odliczone drobne i chwyciła krem. Otwierając drzwi z siatką przeciw owadom, usłyszała jeszcze, jak Laurie mówi: „Cóż, ja nigdy…”, po czym zamknęła je z głuchym trzaśnięciem i uciekła.

Gdyby tylko Laurie wiedziała, pomyślna Casey, gdybym tylko mogła komuś powiedzieć o horrorze, w jaki zmieniło się moje życie.

U babci Gracie przeżyła osiem krótkich, szczęśliwych lat. Matka jej ojca chroniła ją i traktowała jak córkę. Żyło się jej wtedy dobrze. Miała nadzieje, marzenia i oczekiwania. Gdy stała się starsza, nauczyła się, że lepiej nie mieć oczekiwań. Wiedziała, że wtedy nigdy nie dozna rozczarowania.

* * *

Włożyła krem do torebki, idąc szybko główną ulicą miasta Sweetwater. Musiała być w domu, zanim matka wróci z salonu fryzjerskiego Idy Lou, bo inaczej piekielnie drogo będzie ją to kosztować.

Gdy była już bezpieczna w swoim pokoju, przypomniała sobie, dlaczego zaryzykowała wypad do miasteczka.

Kyle. Nie mogła pozwolić, by zobaczył, że ma podbite oko. Byłby zszokowany, a jego rodzice patrzyliby na nią jeszcze bardziej z góry niż dotychczas. Kyle zapewniał ją, że rodzice nie mają złych zamiarów, po prostu tacy już są. Była u nich zaledwie kilka razy, a mimo to zawsze po wyjściu stamtąd czuła się fatalnie. Fiona, świętoszkowata matka Kyle’a, robiła, co tylko mogła, aby dla Casey było jasne, że jest niepożądanym gościem. To Kyle nakłaniał Casey do każdej wizyty, tłumacząc, że nalegają na to jego rodzice.

Podczas pierwszych odwiedzin Kyle zaprowadził ją do jadalni, gdzie kobieta o skórze koloru karmelu, ze śnieżnobiałymi włosami i zębami wyszczerzonymi w uśmiechu, podała jej szklankę mleka oraz talerz świeżo upieczonych czekoladowych ciasteczek. Oświadczyła, że nazywa się Myrtus i jest pomocą domową. Gdy stała przy drzwiach, czekając na dalsze polecenia, powiedziała, że przyjaciele mówią na nią Murty, i błysnęła w uśmiechu bielą wystających zębów. Kyle zaśmiał się, kiedy usiedli przy długim ciemnym stole.

– Boże, Murty, można by pomyśleć, że jesteśmy dzieciakami z podstawówki, a ty podajesz nam ciasteczka i tak dalej. – Słowa Kyle’a były zaprawione sarkazmem, mówił z typowym dla południowców przeciąganiem głosek. Casey zapamiętała spojrzenie, jakie skierowała na niego Myrtus – zimne i srogie.

– Trzeba się z tym pogodzić, panie Wallace. – Popatrzyła na Casey i mrugnęła, gdy wychodziła z jadalni.

– Nie zwracaj uwagi na tę starą sukę. Od lat próbuje mną komenderować. Nie rozumiem, dlaczego mama wciąż ją trzyma.

Casey ugryzła ciasteczko i pomyślała, że to jest wystarczający powód. Nigdy wcześniej nie jadła tak dobrych ciasteczek, nawet u babci.

– Przepraszam, Kyle – zaskrzeczał z korytarza cienki glos. Casey uniosła wzrok znad talerza i napotkała martwe brązowe oczy Fiony Wallace.

Wstała, ocierając okruchy z ust serwetką, i wyciągnęła rękę do pani Wallace. Gest zawisł w powietrzu, wiotczejąc niczym cieplarniana stokrotka, podczas gdy Fiona Wallace odwróciła się w stronę Kyle’a. Zakłopotana Casey wcisnęła ręce w kieszenie spódniczki.

– Na Boga, synu. Myślałam, że uzgodniliśmy, że nie będziesz przyprowadzał – wyszeptała wysoka, chuda kobieta i wskazała stożkowatą głową Casey – takich jak ona do tego domu.

Casey poczuła, jak rumieniec, wędrując z karku, obejmuje jej twarz. Potykając się, odstąpiła od stołu. Niezgrabny ruch sprawił, że krzesło się przechyliło i upadło na podłogę. Biegnąc do głównych drzwi, słyszała, jak Kyle krzyczy na matkę. Reszta była zamazaną plamą. I nie chciała, aby to się zmieniło.

Stała na werandzie, oddychając świeżym powietrzem, gdy drzwi z siatką najpierw zaskrzypiały, a potem uderzyły o ścianę. Kyle podszedł blisko, ale Casey cofnęła się o krok i spojrzała na niego z gniewem.

– Casey, przepraszam, mama też. Wzięła cię za kogoś innego. Wiem, że to brzmi nieprzekonująco, ale proszę, kochanie, wróć do środka. Daj mamie jeszcze jedną szansę.

Nie spuszczała z niego wzroku. Był przystojny, ze swoimi jasnymi włosami, wyrazistymi rysami i roześmianymi niebieskimi oczami. Trochę za chudy, podobnie jak jego matka, ale Casey i tak uważała, że ma najwięcej szczęścia ze wszystkich dziewczyn w Sweetwater, skoro Kyle jest jej chłopakiem. Zastanawiała się, jak jego mama mogła pomylić ją z kimś innym. Postanowiła spytać o to później.

Może jego mama naprawdę myślała, że jestem kimś innym. Kyle spotykał się już z wieloma dziewczynami. Może chodziło o Brendę. Brenda zawsze wybierała najprzystojniejszych facetów w szkole.

– Chyba powinnam, bo tak byłoby grzecznie, ale, Kyle… – urwała, gdy otoczył ją ramieniem i ponownie wprowadził do domu.

– Mama prosiła, żebym ci powiedział, że jest jej przykro. Nie rozumie, jak mogła… – Nie dokończył zdania. Gdy znaleźli się w środku, natychmiast wytłumaczył, że ma coś ważnego do zrobienia, i odszedł, zapominając, że nalegał, by została. Pani Wallace też nie wróciła, żeby ją przeprosić. Casey zrozumiała, że przeprosin nie będzie, kiedy usłyszała, jak pani Wallace rozmawia przez znajdujący się na korytarzu telefon.