Выбрать главу

– Nie! Powiedziałam nie! Odejdź! Zostaw mnie w spokoju!

Potarła oczy, jakby tym gestem mogła usunąć przykrą wizję. Co się ze mną dzieje?

– Czy potrzebuje pani pomocy? – usłyszała.

Z pewnością doświadczała następstw ataku paniki.

– Czy pani mnie słyszy? Cholera, niechże pani coś powie. – W wymawianych przeciągle chrypliwych słowach brzmiała niecierpliwość.

Casey zwilżyła usta i odchrząknęła.

Co dziwne, czuła złość, że zupełnie obcy człowiek mówi do niej w taki sposób. Bez zastanowienia zaczęła na niego krzyczeć:

– Czego pan chce?! Ludzie, czy nie możecie po prostu zostawić mnie w spokoju?!

Nieznajomy wysiadł z samochodu i podszedł do niej z pytającym spojrzeniem.

– Proszę posłuchać, czy mieszka pani gdzieś tutaj? Wygląda pani okropnie. Wszystko w porządku? Może jest pani chora?

Casey cofnęła się, ogarnięta paniką. Odwróciła się i wymamrotała:

– Wszystko dobrze. Myślę, że słońce tak na mnie podziałało.

Czy czekała ją kolejna porcja zniewag? Czy znała tego mężczyznę? Uporczywie się w nią wpatrywał. Przebiegł ją dreszcz. Nagle rozpaczliwie zapragnęła sobie przypomnieć, kto to jest.

– Nazywam się Blake Hunter. Jestem lekarzem w Sweetwater. – Głos, który wydawał się szorstki zaledwie parę sekund wcześniej, teraz złagodniał i był pełen troski.

Lekarz? Nie wyglądał jak lekarz. Przynajmniej nie jak ci, z którymi stykała się w szpitalu. Pewna, że mężczyzna kłamie, zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów. Nie ma mowy. Nie mógł być lekarzem. Wiedziała, jak oni się prezentują. Nie pasował do tego wizerunku.

W napięciu przyglądała się stojącemu przed nią mężczyźnie. Zrozumiała, że uwolni się od tego kłopotliwego nieznajomego tylko wtedy, gdy odpowie na jego pytania. Jeśli wszystkie męskie okazy w Sweetwater były tak wielkie, powinni wysyłać to, czym ich karmiono, do szpitala, ponieważ tam przedstawiciele męskiego gatunku w większości byli chudzi i zabiedzeni. Ramiona nieznajomego, szerokie jak konary dębu, wypełniały znoszoną dżinsową koszulę, a spodnie khaki opinały nogi podobne do pniaków. Casey poczuła ucisk w żołądku, gdy zatrzymała wzrok na brązowym skórzanym pasie, który obejmował wąską talię mężczyzny.

– Czy spotkaliśmy się już kiedyś? – Wygładziła nieistniejące fałdy swojego stroju, gdy czekała na jego odpowiedź.

– Myślę, że nie miałem przyjemności. Czy mogę pani zaproponować podwiezienie? – Podszedł do przednich drzwi po stronie pasażera i otworzył je, wskazując zapraszającym gestem.

Nie wiedząc, co robić, zdała się na intuicję. „Nie wsiadaj do samochodu z nieznajomymi”. Ktoś musiał jej to kiedyś powiedzieć.

– Dziękuję, ale pójdę do domu pieszo. Miał mnie ktoś podwieźć, tylko że… – urwała. Nie rozmawiała z mężczyzną od dawna, a może nigdy tego nie robiła, więc nie wiedziała, jak się go pozbyć.

– W tym upale, chyba pani żartuje! Wilgotność jest zbyt wysoka, żeby chodzić po ulicach. Innymi słowy, nie jest to wspaniały dzień na spacer w południowym stylu. Chciałbym, żeby pani zgodziła się na podwiezienie. – Popatrzył na nią i uśmiechnął się szeroko, ukazując równe białe zęby. Uśmiech sięgnął jego ciemnobrązowych oczu.

Czy powinnam ulec namowom? – zadała sobie pytanie. Wydawał się niegroźny. Musieliby przejechać niewielką odległość. Po nienawistnym przyjęciu, jakie spotkało ją w sklepie odzieżowym, jego życzliwość była mile widziana. Zakładając kosmyki włosów za uszy, podeszła do samochodu.

– Dobra decyzja. – Pochylił się, żeby zmieścić swoją wielką postać we wnętrzu samochodu. Zapalił silnik i włączył bieg, zostawiając za sobą smugę pyłu.

Nie mogła uwierzyć, że to robi! Ledwie od godziny była poza szpitalem, a już postępowała w zwariowany sposób. Może była wariatką…

– Gdzie pani mieszka? Spędziłem większą część życia tutaj, w Sweetwater. Bez trudu zawiozę panią do domu – rzekł wesoło.

Casey z ciekawością odwróciła się w stronę mężczyzny i podała mu skrawek papieru z adresem.

– Długo się tam jedzie? – Patrzyła, jak jej dobroczyńca przygląda się adresowi.

Jego regularna twarz odzwierciedlała całą gamę uczuć. Poruszenie. Zaskoczenie, potem osłupienie. Czy go znała? Czy byli jakoś powiązani? Casey wpatrywała się w nieznajomego z uwagą.

– Mój Boże! Powinienem był się domyślić! Pani ubranie. – Spojrzał na jej długą koszulę.

Casey popatrzyła na niego tak, jakby postradał zmysły. Może jednak nie powinna zgodzić się na podwiezienie. Sandra mówiła jej, że zboczeńców trudno rozpoznać.

Odwrócił się na moment w jej stronę, patrząc na nią pytająco oczami, które barwą przypominały drewno klonowe. Jego usta, z górną wargą równie pełną jak dolna, poruszyły się, a jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Milcząc, jechał opustoszałymi drogami Sweetwater.

Co teraz? Nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie w stanie znieść ciekawość mieszkańców miasteczka. Miała ochotę zadać mu kilka pytań, ale coś ją powstrzymało.

Odwróciła się do okna i próbowała podziwiać krajobraz. W szpitalu stale patrzyła na to samo, teraz owładnęło nią pragnienie odkrywania wszystkiego, co było dla niej nowe. Gdy zdała sobie sprawę, że nic nie ogranicza jej wolności, odwróciła się w stronę Blake’a. Ponieważ chciała jak najszybciej dotrzeć do domu, znów zapytała:

– Czy to daleko?

Najwyraźniej jej nie usłyszał. Rozdrażnienie zmieniło się w przestrach, kiedy zobaczyła, że nieznajomy skręca. Wzdłuż całej drogi gęsto rosły dęby, zapewniając ewentualnemu gwałcicielowi zasłonę przed ludzkimi spojrzeniami. Casey skuliła się, gdy wyobraziła sobie taki rozwój sytuacji. Odsunęła to przerażające podejrzenie. Wetknęła drżące ręce do kieszeni.

– Nie mogę w to uwierzyć! Powiedziała pani, że jak się pani nazywa? – Szeroko otworzył oczy.

– Nie powiedziałam. – Czy rzeczywiście miało to znaczenie? Gdy Blake obrzucił ją badawczym spojrzeniem, wyczuła, że naprawdę jest ciekawy. Jego przystojna twarz odzwierciedlała zbyt autentyczne zdumienie, by mógł być gwałcicielem czy seryjnym mordercą. W szpitalu Sandra z zapałem edukowała swoich podopiecznych, opowiadając im o tym, co dzieje się w świecie zewnętrznym.

– Casey. Edwards.

Błyskawicznym ruchem nadgarstka przekręcił kluczyk i uciszył silnik. W samochodzie zapadła cisza.

– Nic dziwnego! Miałem dużo pracy w gabinecie i nie zdawałem sobie sprawy z upływu czasu. Czuję się jak idiota. – Opierając łokieć o kierownicę, położył dłoń na czole i pokręcił głową. Jego opadające swobodnie czarne kręcone włosy opierały się o kołnierzyk koszuli. Casey czuła, że ten nieznajomy mężczyzna ją urzekł. Pomyślała, że jeszcze nigdy w życiu nie urzekł jej żaden nieznajomy mężczyzna czy też jakikolwiek inny.

– Dlaczego? – Nie mogła rozgryźć swego rozmówcy. Nie była pewna, czy chce to zrobić.

– Naprawdę pani nie wie?

– O czym miałabym wiedzieć? – Czy mam na czole numer telefonu, pod którym można kupić środki przeczyszczające, i nie zdaję sobie z tego sprawy? Nie sądzę.

– Powinienem był pani powiedzieć. To niegrzeczne, że tego nie zrobiłem. – Popatrzył na nią, nadal wyraźnie poruszony.

– A więc proszę to zrobić teraz! Proszę, wszystko to… – Wyrzuciła przed siebie ręce zirytowana. Jaką grę on prowadzi? – Co dokładnie pan o mnie wie?

– Jest pani zagadką zarówno dla środowiska lekarskiego, jak i lokalnej społeczności. – Wciąż nie odrywał od niej spojrzenia.

– Skąd pan o tym wie?

Zawahał się, zanim odpowiedział.

– Przeczytałem kilka artykułów na temat pani przypadku w medycznym czasopiśmie. Amnezja tak daleko posunięta jak u pani prawie się nie zdarza.

– Kim pan właściwie jest? – Może źle zrozumiała ukryte znaczenie jego ostatnich słów? Czy naprawdę jest lekarzem? A jeśli to było zaplanowane?

– Powiedziałem pani, jak się nazywam. I nie twierdzę niczego poza tym, o czym całe środowisko lekarskie mówi od lat. Pani przypadek jest wyjątkowy.

– Proszę mnie zabrać do domu. – Nie chciała usłyszeć niczego więcej. Przez lata była poddawana wszelkim rodzajom hipnozy, transów; robili wszystko, co umieli, aż w końcu nie chciała już służyć lekarzom za królika doświadczalnego. Minęły miesiące, odkąd po raz ostatni podjęto próbę spenetrowania zakamarków pustej bazy danych jej pamięci. Tylko z lekarstwami było inaczej; dostawała je do niedawna.

– Tam właśnie jedziemy. Jeszcze kilka minut. – Blake skierował samochód z powrotem na drogę, nie patrząc, czy nadjeżdżają jakieś samochody. Ale żadnych nie było. Mieszkańcy Sweetwater pozostawali ukryci za koronkowymi firankami i zamkniętymi na klucz drzwiami. Casey zauważyła starszą parę na popołudniowej przechadzce, która najwyraźniej nie zważała na duchotę i upał. Bez wątpienia chcieli zobaczyć najnowsze widowisko z potworkiem w roli głównej.

Co on miał na myśli?

– My? – zapytała.

– Chyba naprawdę pani nie wie. – W jego głosie słychać było odrobinę podniecenia.

– Proszę mnie oświecić – odparła z sarkazmem, który ją samą zaskoczył.

– Proszę posłuchać, przykro mi. Eve powinna była pani powiedzieć. Wróci do miasta jutro. – Blake nacisnął pedał gazu i samochód rozkołysał się, nabierając prędkości.

– Proszę się zatrzymać! – Zła na siebie, chciała przede wszystkim, żeby Blake jej odpowiedział. Teraz. Tymczasem wydawało się, że potrafi bardzo zręcznie się od tego wykręcać.

– Casey… – urwał i patrzył na nią przez chwilę, zanim znów skierował spojrzenie na drogę. – Naprawdę nie pamiętasz, zgadza się?