– Skąd pan o tym wie?
Zawahał się, zanim odpowiedział.
– Przeczytałem kilka artykułów na temat pani przypadku w medycznym czasopiśmie. Amnezja tak daleko posunięta jak u pani prawie się nie zdarza.
– Kim pan właściwie jest? – Może źle zrozumiała ukryte znaczenie jego ostatnich słów? Czy naprawdę jest lekarzem? A jeśli to było zaplanowane?
– Powiedziałem pani, jak się nazywam. I nie twierdzę niczego poza tym, o czym całe środowisko lekarskie mówi od lat. Pani przypadek jest wyjątkowy.
– Proszę mnie zabrać do domu. – Nie chciała usłyszeć niczego więcej. Przez lata była poddawana wszelkim rodzajom hipnozy, transów; robili wszystko, co umieli, aż w końcu nie chciała już służyć lekarzom za królika doświadczalnego. Minęły miesiące, odkąd po raz ostatni podjęto próbę spenetrowania zakamarków pustej bazy danych jej pamięci. Tylko z lekarstwami było inaczej; dostawała je do niedawna.
– Tam właśnie jedziemy. Jeszcze kilka minut. – Blake skierował samochód z powrotem na drogę, nie patrząc, czy nadjeżdżają jakieś samochody. Ale żadnych nie było. Mieszkańcy Sweetwater pozostawali ukryci za koronkowymi firankami i zamkniętymi na klucz drzwiami. Casey zauważyła starszą parę na popołudniowej przechadzce, która najwyraźniej nie zważała na duchotę i upał. Bez wątpienia chcieli zobaczyć najnowsze widowisko z potworkiem w roli głównej.
Co on miał na myśli?
– My? – zapytała.
– Chyba naprawdę pani nie wie. – W jego głosie słychać było odrobinę podniecenia.
– Proszę mnie oświecić – odparła z sarkazmem, który ją samą zaskoczył.
– Proszę posłuchać, przykro mi. Eve powinna była pani powiedzieć. Wróci do miasta jutro. – Blake nacisnął pedał gazu i samochód rozkołysał się, nabierając prędkości.
– Proszę się zatrzymać! – Zła na siebie, chciała przede wszystkim, żeby Blake jej odpowiedział. Teraz. Tymczasem wydawało się, że potrafi bardzo zręcznie się od tego wykręcać.
– Casey… – urwał i patrzył na nią przez chwilę, zanim znów skierował spojrzenie na drogę. – Naprawdę nie pamiętasz, zgadza się?
4
– Nie, nie pamiętam. – Zamęt w umyśle wprawił ją w drżenie. Popatrzyła na Blake’a. Błysk. Krótki rozbryzg jaskrawej czerwieni, potem nic.
Drzewa za szybą samochodu były ciemnozieloną rozmytą plamą, gdy pędzili po pokrytych kurzem drogach Sweetwater.
– Jestem najlepszym przyjacielem Adama. To twój przyrodni brat.
Nieświadoma tego, że wstrzymuje oddech, rozluźniła się i westchnienie wyrwało się spomiędzy jej zaciśniętych warg.
Spojrzenie brązowych oczu Blake’a powędrowało po jej sylwetce i zatrzymało się na twarzy.
Zastanawiając się, czy w taki sposób ogląda wszystkie kobiety, zapytała:
– I co?
– Pogubiłem się. – Uśmiechnął się do niej znowu i mimo rozkojarzenia poczuła, że niczym magnes przyciąga ją ten dopiero co odnaleziony… przyjaciel?
– Jak pasuję do wyobrażeń? – Ta śmiałość była u niej czymś nowym. Odkryła, że lubi mówić to, co myśli, na co nigdy nie pozwalano jej w szpitalu. Poczucie wolności zalało ją jak potężna fala, napełniając pytaniami.
Blake odwrócił się, patrząc na nią badawczo. Ciepło uśmiechu odbiło się w jego głosie.
– Nie jesteś taka, jak mówiła twoja matka. Albo twój ojczym. Oczywiście on wie jedynie to, co Eve mu mówi.
– Nie rozumiem. – Casey popatrzyła przez okno. Od czasu do czasu jakiś dom wyłaniał się zza osłony wysokich dębów obrośniętych hiszpańskim mchem.
– Odwiedził cię tylko raz i nigdy więcej. Najwyraźniej była to katastrofa. Nie próbował ponownie. Zresztą twoja matka była zawsze tak zdenerwowana po tych wizytach, że John starał się zejść jej z drogi.
Wzbudziło to ciekawość w Casey, pytania rodziły się w tak szybkim tempie, w jakim za szybą samochodu migały drzewa.
– Kiedy spróbował?
– Nie pamiętam. Nie było mnie. Na początku nie przyjeżdżałem do domu za często. Adam będzie umiał więcej ci powiedzieć. Czy pamiętasz Adama?
Intensywny namysł zajął miejsce uśmiechu sprzed paru chwil. Pokręciła głową.
– Na początku? Nie rozumiem… – urwała.
– Po tym, jak zostałaś… hospitalizowana, twoja matka wyszła za Johna. Adam i ja studiowaliśmy na Uniwersytecie Emory’ego w Atlancie. Adam ma tam teraz gabinet. – Odwrócił się w jej stronę, jego zakłopotanie było wyraźnie widoczne. Casey wyczuwała, że mężczyzna nie chce objaśniać historii jej rodziny, i przez chwilę żałowała tego człowieka, którego najwyraźniej poproszono, by zawiózł ją do domu. Do nieznanego.
Zastanowiła się nad słowami BIake’a i zapytała:
– Jeśli faktycznie mnie odwiedził, to tego nie pamiętam.
– Myślę, że w tamtym okresie Eve chciała, żebyś wyzdrowiała. Była przy tobie przez pierwsze kilka miesięcy, dzień i noc. Według niej byłaś nieprzytomna. Po jakimś czasie lekarze powiedzieli jej, że będzie najlepiej, jeśli wróci do domu.
Blake obrócił kierownicę ze swobodą człowieka przyzwyczajonego do panowania nad sytuacją. Wjechał po lekkiej pochyłości, a potem skręcił ostro w prawo. Jeszcze półtora kilometra i się zatrzymali. Przy bramie Blake zamienił kilka słów z ochroniarzem. Chłopcy jednak mówili prawdę. Na widok małej murowanej budki strażniczej poczuła skurcz żołądka. Kropelki potu pojawiły się na jej górnej wardze, gdy spostrzegła potężnego mężczyznę. Jego uniform – granatowe spodnie i niebieska koszula – przypomniał jej strażników w szpitalu, tyle że oni nie nosili broni. Mężczyzna miał rewolwer przypasany do biodra.
Śmiech mężczyzny i radosny okrzyk Blake’a powiedziały jej, że ci dwaj są ze sobą na przyjacielskiej stopie. A dlaczego mieliby nie być? – zastanowiła się Casey. Nie wszyscy strażnicy są tacy sami, prawda?
Blake szybko przejechał między skrzydłami żelaznej bramy, kiedy tylko została otwarta. Przez minutę Casey czuła się tak, jakby była Jonaszem, mającym zaraz wejść do wnętrza wieloryba. Skąd się wzięła ta myśl?
Czy będzie miała odwagę stanąć twarzą w twarz z Eve? Trudno było myśleć o tej dziwnej kobiecie jako o matce. W zeszłym miesiącu podczas odwiedzin w szpitalu zachowywała się tak, jakby Casey zatrzymała się w luksusowym hotelu i wkrótce miała wrócić do domu. Nie rozmawiały o tym, dlaczego tam przebywała, co będzie robić, kiedy znajdzie się w domu i zajmie swoje miejsce w rodzinie. Casey miała nadzieję, że matka przytuli ją i doda jej otuchy, zapewniając, jak cudownie będzie mieć ją znów w domu. Ale nic takiego się nie stało. Oczywiście, mówiła sobie, nie była już małym dzieckiem. Może nigdy nie była małym dzieckiem. Jeśli kiedyś nim była, dlaczego nie mogła sobie tego przypomnieć? Czy oczekiwała zbyt wiele?
Chmura tajemnicy otaczająca jej powrót stawała się ciemna i złowieszcza. Ogarnęła ją rozpacz, kładąc się na ramionach jak gęsta mgła.
– I co ty na to?
Pytanie Blake’a przywróciło ją do rzeczywistości. Zaskoczona nieoczekiwanym widokiem, który miała przed sobą, wciągnęła powietrze, podziwiając krajobraz.
Dęby rozstępowały się z wdziękiem, ich szerokie łuki ocieniały pokrytą kurzem drogę. Światło słoneczne przenikało przez liście, posyłając krótkie błyski przez ich koronkowy wzór. Blake zwolnił. Przed nimi wyłonił się Łabędzi Dom, otoczony zielenią. Dziesiątki magnolii rosły wokół rezydencji z czerwonej cegły. Kolisty podjazd uwydatniał bukiet jaskrawych barw. Nigdy nie widziała takiego bogactwa kwiatów. Ich kolory były tak żywe, że poczuła się szara i nudna.
Oniemiała, nie przestawała wpatrywać się w imponującą budowlę. Z całą pewnością pamiętałaby, gdyby kiedykolwiek w niej mieszkała. Dom wyglądał tak, jakby Scarlett pożyczyła nowy i poprawiony plan Tary architektowi i jakby razem zaprojektowali rezydencję jej marzeń sprzed wojny secesyjnej. Kolejna myśl, której nie potrafiła wyjaśnić. Jak to się działo, że wiedziała o Scarlett i Tarze, ale nie mogła sobie przypomnieć innych rzeczy?