Выбрать главу

Zamknęła oczy. Mogła sobie wyobrazić powozy, kobiety w atłasowych sukniach, ich wydęte krynoliny, czepki z kolorowymi wstążkami trzepoczącymi na ciepłym letnim wietrze. Wyobrażała sobie, że słyszy przenikliwe piski radości młodych dziewcząt, gdy biegną truchtem po pokrytej kurzem ścieżce w drodze do nieznanych miejsc.

– Co myślisz o swoim nowym domu? – zapytał Blake.

– Nie wyobrażałam sobie, że jest taki ogromny! Jest prawie tej wielkości co szpital.

Grube białe kolumny podpierały balkon, który opasywał cały front rezydencji. Osiem kolumn, stojących w doskonale równym szeregu, biegło wzdłuż całego frontu domu.

Kominy z czerwonej cegły wyglądały zza zasłony dębów. Gałęzie drzew kołysały się delikatnie na wietrze późnego popołudnia, jakby chciały powitać Casey.

– Jest w rodzinie od setek lat. Pokolenia Worthingtonów zostawiły po sobie ślady. John dobudował kolejne osiem albo dziesięć pokoi, salę balową i oszkloną werandę. Potem dodał kryty basen. W Łabędzim Domu są wszelkie wygody – dodał kpiąco.

Casey przyszło do głowy, czy kiedykolwiek zdoła przyzwyczaić się do takiej wystawności po pobycie w surowych szpitalnych warunkach.

Samochód przyśpieszył. Gdy zjeżdżali z pagórka w stronę Łabędziego Domu, spokojny głos Blake’a wypełnił wnętrze limuzyny.

– Pozory czasami mylą, jak na pewno wiesz.

Casey wyczuła, że jego nastawienie się zmienia. Z przyjacielskiego w posępne. Ta uwaga sprawiła, że ciarki przeszły jej po plecach.

– Nie mogę się doczekać, kiedy obejrzę posiadłość. Musi być tego ze czterdzieści hektarów!

Jej sztuczny entuzjazm wyrwał Blake’a z ponurego nastroju. Kiedy spojrzał na nią, znowu się uśmiechał.

– Myślę, że sześćdziesiąt, ale kto by to liczył? Będziesz miała mnóstwo czasu, kiedy już się zadomowisz.

Dotarli do podstawy wzgórza i zatrzymali się na skraju kolistego podjazdu. Drewniane drzwi otworzyły się gwałtownie i niska, podobna do elfa kobieta zbiegła po ceglanych stopniach z wyciągniętymi ramionami, jakby próbowała wziąć w objęcia cały świat.

Blake wysiadł pierwszy i okrążył samochód, aby otworzyć drzwi po stronie Casey. Ledwie to zrobił, poczuła, że drobna kobieta ciągnie ją za ręce i miażdży w zaskakująco silnym uścisku. Czyją znała?

Kobieta cofnęła się, gdy Casey wysiadła z samochodu. Czując się tak, jakby była obiektem inspekcji, wyprężyła się niczym struna i popatrzyła na Blake’a, który z trudem powstrzymując śmiech, stał teraz za kobietą.

– Cóż, niech mnie cholera! To naprawdę ty! Och, przepraszam, zwykle tak nie klnę, cóż, w każdym razie nieczęsto.

Kobieta uniosła rożek fartucha w kwiaty i dotknęła nim błyszczących niebieskich oczu.

– Owszem, często. – Przywiązanie Blake’a do tej kobiety było widoczne na jego twarzy.

– Przestań przeszkadzać, do licha. A kto cię w ogóle pytał? – Kobieta popatrzyła w górę na Blake’a i uśmiechnęła się.

– Widzisz? Te twoje usta jeszcze wpędzą cię do grobu. Casey, poznaj największe usta Południa, Florę Farley, naszą… Nie wiem, kim ona jest! Czasami opiekowała się tobą i pomagała twojej matce, kiedy byłaś dzieckiem. – Czule przytulił Florę.

– „Największe usta Południa?” To tak mnie teraz nazywasz? No, tylko poczekaj, panie Blake. Kiedy będziesz chciał zjeść jedno z moich słynnych ciasteczek z orzeszkami pekana, dam ci jedno, ale wypełnione łupinami!

Casey słuchała, jak Blake przekomarza się z Florą. Wyglądało na to, że cieszy ją każda wspólna minuta. Jej uśmiech ukazał doskonałą sztuczną szczękę. Flora czule odsunęła Blake’a na bok i zamknęła Casey w matczynym uścisku.

– Chodź, Casey, czeka na nas praca. – Flora poprowadziła dziewczynę ku dwuskrzydłowym drzwiom.

Blake pokręcił głową.

– Praca? – Casey odzyskała mowę…

Nie miałaby nic przeciwko temu, ale myślała, że na początku spędzi dzień albo dwa na odpoczynku, przyzwyczajając się do Łabędziego Domu i na nowo poznając matkę. Czy matka oczekiwała, że będzie pracować na swoje utrzymanie? Jeśli tak, pokazałaby jej, że nie jest leniem.

Flora poprowadziła ją na górę po dębowych schodach pokrytych mocno wytartym dywanem. Nie raczyła zatrzymać się na którymś z trzech podestów w drodze na najwyższe piętro. Najwyraźniej nie usłyszała pytania Casey albo postanowiła je zignorować.

Na trzecim piętrze doszły na koniec długiego korytarza. Casey zatrzymała się w ostatniej chwili, inaczej zderzyłaby się z kobietą elfem.

– Umieściłam cię tutaj. – Flora wskazała ruchem głowy dwuskrzydłowe drzwi. – Wiem, że to daleko, ale będziesz mi za to dziękować. Pomyślałam, że po szpitalu wolisz być jak najdalej od hałaśliwej kuchni.

Flora otworzyła drzwi sypialni. Widok zaparł Casey dech w piersi. Od soczystej roślinności ogrodów w dole oddzielała ją tylko szyba. Nigdy dotąd nie widziała takiego panoramicznego okna. Podziwiając widok, Casey przyglądała się bogatym, urozmaiconym ogrodom. Kwiaty, których nazw nie znała, tworzyły wspaniały barwny dywan.

– Cóż, panienko, widzę po twoim zachowaniu, że nie będę miała kłopotów ze skłonieniem cię do posłuchu. Jak na razie, nie jesteś zbyt rozmowna. Są cudowne, prawda? – Wskazała gestem roślinność za oknem. – Pan Worthington zajmuje się nimi, kiedy tylko może, ale Hank jest naszym głównym ogrodnikiem. Na niego lepiej uważaj. Tylko dlatego, że był ogrodnikiem w Anglii u jakiegoś księcia czy kogoś takiego, myśli, że jest tutaj królem posiadłości. Pracuje jednak bez zarzutu.

Oczarowana przepięknymi ogrodami Casey ledwie słyszała paplaninę Flory. Gdy odwróciła się, żeby stanąć twarzą do tej miłej kobiety, opanowało ją uczucie niepokoju. Popatrzyła znów za okno. W centralnym punkcie ogrodów dostrzegła kamienną ścieżkę prowadzącą do wielkiej fontanny. Promienie słoneczne rozświetlały kaskadę wody w mniejszej fontannie, tkwiącej w środkowej części ogrodu. Co ciekawe, Casey poczuła, że światło ją przyciąga. Nie rozumiejąc tego, podeszła do okna, a promienie światła ją przywoływały, jakby pytając, czy odważy się zmieszać z ich jasnością. Wciągana w wir słonecznego światła, poszła za nim, nie słysząc ciągłego trajkotania Flory.

Kuliła się w ciemnościach na dnie szafy. Kurtki dotykały jej żałośnie chudych ramion, gdy wstrząsał nią szloch. Zacisnęła powieki, próbując stłumić ból. Obiecał, że już nigdy jej nie skrzywdzi. Tym razem mama ich zobaczyła. Po prostu popatrzyła na nią tak jak zawsze, szczególnie kiedy trzymała tę szklankę. Mówiła, że to woda, ale ona nie wierzyła, miała dziewięć lat, nie była już dzieckiem. Wspomnienie ostatniego razu to było dość. Rozcierając obolałe uda, czknęła i otarła jeszcze jedną łzę. Obiecał, że zrobi coś jeszcze gorszego. Powiedział to też ostatnim razem, przypomniała sobie. A jednak nie miała zamiaru ryzykować. To, co robił, było i tak bardzo złe. Co mogłoby być gorsze? Wyszedł. Tylne drzwi trzasnęły i usłyszała, że mama wrzeszczy. To oznaczało, że może wyjść ze swojej kryjówki. Uchyliła nieznacznie drzwi i popatrzyła badawczo przez wąski pasek światła. Nie wiadomo skąd sięgnęła po nią ręka, zakryła jej usta, uwięziła jej krzyk.

– Nie! – Casey pobiegła od okna do drzwi, szarpnęła za klamkę, ale drzwi się zacięły. Pragnienie ucieczki było tak silne, że wszystko inne stało się nieważne. Nie liczyła się kobieta, która wpatrywała się w nią ze zdumieniem, jakby Casey właśnie zobaczyła ducha i nie była pewna, czy go widziała. To nie miało znaczenia, musiała wyjść. Flora krzyknęła, kiedy Casey nie przestawała tłuc w zablokowane drzwi. Ciało starło się z drewnem, pięści miała poobcierane i obolałe, więc uderzała coraz wolniej i w końcu tylko cicho stukała. Przytłoczona niepowodzeniem, osunęła się na podłogę, łzy spływały po jej bladej twarzy. Słaba i rozkojarzona, skupiła spojrzenie oczu w czerwonych obwódkach na pokoju.