Flora stała pośrodku, oniemiała. Patrzyła na Casey tak, jakby ta zwariowała. Może już do tego doszło albo miało wkrótce dojść. Czy to był początek załamania nerwowego?
Słońce, które wzięło Casey do niewoli przed paroma minutami, skrywało się teraz powoli za ciemną chmurę. Przypomniała sobie, jak przyciągnęło ją ciepło jego promieni. Poczuła się tak, jakby była wsysana przez słomkę. Potem nic. Dojmujący strach zakorzenił się, krążył w jej żyłach, osiadł ciężko na sercu. Zaczęła się trząść. Objęła się ramionami i próbowała opanować dreszcze, ale na nic to się zdało. Przerażenie, niczym niepożądany gość, wzięło ją we władanie i zagnieździło się, pytając, czy ma dość odwagi, by mu się przeciwstawić.
– Casey! Co się dzieje, dziewczyno, wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. – Flora ożyła.
Jej paplanina była pożądana. Casey nie będzie musiała myśleć. Sięgnęła do tyłu, aby rozmasować zesztywniałe mięśnie karku, i zapragnęła tylko jednego – położyć się. Pomału się podnosząc, używając drzwi jako podpory, wstała i otarła zapłakaną twarz. Zakłopotana przypływem szaleństwa, odchrząknęła, zanim zaczęła mówić:
– Przepraszam, Floro. Nie wiem, co się stało. W jednej chwili podziwiam ogrody, a w następnej walę pięściami w drzwi. Pewnie myślisz, że muszę wrócić tam, skąd przyjechałam. Czuję się jak idiotka. – Starła następną łzę i przegarnęła ręką krótkie, czarne jak heban loki.
– Cóż, nic dziwnego, moja droga. Nie miałaś prawdziwego domu od dziesięciu lat. A potem nagle jesteś tutaj… – Flora zrobiła szeroki gest ramionami -…w tym ponurym gmaszysku. To wystarcza, żebyś czasem sobie popłakała. Chociaż nie rozumiem, dlaczego drzwi nie chciały się otworzyć. Na pewno się zacięły, to przez tę wilgoć. Mimo całej swojej wspaniałości Łabędzi Dom jest jednak po prostu stary. Powiem panu Worthingtonowi, on się tym zajmie.
Casey pomyślała, że Łabędzi Dom nigdy nie mógłby być „stary”, i powiedziała to Florze.
– To prawda, ale jak ze wszystkimi domami, są z nim kłopoty. Chyba słyszę Blake’a. Chcesz się odświeżyć, zanim zejdziesz na dół? – Kobieta klepnęła się w czoło. – Oczywiście, że chcesz! Pani Worthington kupiła dla ciebie trochę rzeczy. Mam nadzieję, że rozmiary są odpowiednie. Naprawdę zna się na ubraniach, to akurat muszę przyznać. Niech zobaczę. – Flora poszła na koniec pokoju i otworzyła dwuskrzydłowe drzwi z lustrami.
Casey podeszła i stanęła obok, czekając, aż Flora zbada zawartość garderoby.
– Chyba jednak potraktowała cię poważnie. Nie byłam pewna, czy pójdzie na całość.
Casey stanęła oniemiała pośrodku garderoby. Wskazała stojaki z ubraniami, potem szczupłym palcem stuknęła się w pierś. Z wytrzeszczonymi oczami obejrzała jeszcze raz zawartość garderoby.
– Są moje? – wyszeptała.
– Na to wygląda, panienko. Powiem ci, co zrobimy. Przygotuję kąpiel, a ty naciesz się oglądaniem ubrań. Wybierz coś naprawdę ładnego, przecież dziś wieczorem będziesz chciała wyglądać jak najlepiej. Pan Worthington nie może się doczekać, kiedy pozna swoją córkę.
– Pewnie, ehm… w porządku.
Garderoba była dwa razy większa niż jej szpitalny pokój. Uśmiechnęła się. To dopiero przeskok – z jednej skrajności w drugą. Przeszła wzdłuż stojaków, przesuwając ręką po sukienkach, bluzkach, żakietach i innych pięknych ubraniach, które do niej należały. Ponieważ nigdy nie miała takiej garderoby, a jeśli miała, to tego nie pamiętała, czuła się jak dziecko w Boże Narodzenie. Ściągnęła brzoskwiniową jedwabną bluzkę z wieszaka i przytrzymała ją przed sobą. Dobrane pod kolor jedwabne spodnie oraz atłasowe pantofelki uzupełniły strój. Kartka przypięta szpilką do bluzki informowała, że bielizna do tego stroju jest w szufladzie na końcu garderoby. Czy to tak jest być bogatą? Wiedziała, że nigdy wcześniej nie żyła w ten sposób. Znalazła szufladę i otworzyła ją. Spodziewając się, że bielizna będzie na dole stosu, przeszukiwała miękkie, ozdobione falbankami piękne ciuszki. Przez chwilę czuła się tak, jakby szperała u kogoś, potem przypomniała sobie, że to są jej rzeczy. W całym tym jedwabiu i koronkach wymacała coś twardego. Tektura? Była pewna, że nie miało tego tu być; przecież ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby ułożyć tę kobiecą, delikatną bieliznę. Prawdopodobnie było to opakowanie rajstop. Gdy Casey wyciągnęła to coś spod miękkiego stosu, zobaczyła, że ma w ręku fotografię, podpisaną na odwrocie. Nie zamierzała być wścibska, ale chciała zwrócić zdjęcie właścicielowi, przeczytała więc dziecięcym pismem nagryzmoloną dedykację.
„Dla Najlepszej Mamy w historii.
Postaw przy swoim łóżku i myśl o mnie we snach!”
Wokół dedykacji nabazgrane były uśmiechnięte twarzyczki. Kto to napisał? – zastanawiała się, gdy obracała w dłoni fotografię młodego chłopaka w nieokreślonym wieku. Znów odwróciła zdjęcie. W dolnym prawym rogu był ledwie widoczny podpis. Podeszła do okna i uniosła zdjęcie pod światło, próbując odczytać imię.
Kiedy nachyliła się bliżej, zdołała z trudem odcyfrować litery: R-N-I-E.
Popatrzyła znów na zdjęcie, mając nadzieję, że pobudzi swoją pamięć. Niestety, nie rozpoznawała tego chłopca. Kimkolwiek jednak był, wyczuwała, że jest zły.
Czerwony błysk odciągnął jej uwagę od zdjęcia. Kręcąc głową, weszła z powrotem do garderoby. Gdy kładła zdjęcie na komodzie, odczuła silny ból w tyle czaszki. Ujęła głowę w dłonie, krzywiąc się. Upadła na podłogę i wiła się w męce.
– Casey?
Ból zniknął tak szybko, jak się pojawił. Czy ktoś ją wołał?
Dobry Boże, co się z nią działo? Przecież była sama. Najpierw wchłonęło ją światło, teraz z kołei chwycił ból, który wbił się w głowę. Może jeszcze nie powinna była przyjeżdżać do domu. Jeśli w ten sposób miała wrócić jej pamięć, to nie była pewna, czy tego chce.
Ten uśmiech. Było coś znajomego w tej twarzy. Uśmiech był prawie nienawistny. Popatrzyła znów na litery. R-N-I-E.
Ronnie.
Sprzedawczyni u Haygooda wymieniła imię Ronnie. Czy powinno ono coś dla niej znaczyć?
Rzuciła zdjęcie na podłogę, jakby się oparzyła. To imię wytrysnęło z jej ust jak ślina. Czy ktoś podłożył to złe zdjęcie, wiedząc, że ona je znajdzie?
I kim właściwie był Ronnie?
5
Casey włożyła zdjęcie do kieszeni sukienki, zamierzając pokazać je później Florze. Może ona wiedziała, kim był chłopiec z fotografii. Uznała, że teraz nic nie może w tej sprawie zrobić, więc zabrała bieliznę z szuflady i weszła z powrotem do sypialni.
Flora była w łazience, przygotowywała dla niej kąpiel i jednocześnie nie przestawała mówić. Casey stanęła w drzwiach, patrząc, jak Flora wykłada wielkie, puszyste ręczniki i pachnące mydła na wyściełany taboret obok wanny.
Przepych ją zdumiał. Ogromna wanna wyglądała tak, jakby mogła pomieścić tuzin osób, i wypełniała pół łazienki. Drugą połowę zajmowała toaletka. Ściany były utrzymane w kolorach bladoróżowym, kremowym i złotym. Stosy ręczników, grubych płaszczy kąpielowych i kostek mydła w tym samym odcieniu co tapeta znajdowały się w przeszklonej szafce obok wspartej na nóżce umywalki. Za ścianą w kremowym kolorze ukryty był sedes, a także kabina prysznicowa. Pierzaste rośliny zajmowały puste narożniki. Casey nie mogła się doczekać, kiedy zanurzy zesztywniałe mięśnie w ciepłej, pachnącej wodzie.