Cienkie, kręte strumyczki krwi ciekły po jej nogach. Kiedy obróciła się bokiem, zobaczyła paseczki czerwieni wypływające na powierzchnię z jej ramion, jak malutkie gwiaździste naczyniaki, które w jakiś sposób wykwitły na skórze.
Wzięła myjkę, której przed chwilą używała, i przykładała ją do zakrwawionych nóg i ramion. Malutkie skaleczenia usiały jej ręce i nogi. A naprawdę uważała z maszynką. Zresztą, to i tak nie wyjaśniałoby skaleczeń na ramionach.
Casey przetarła zamglone lustro i sięgnęła do kontaktu, żeby włączyć światło. Przy bliższych oględzinach zobaczyła, że jej ramiona są pokryte malutkimi skaleczeniami w kształcie rombów. Przeciągnęła ręką po ramieniu. Kilka mikroskopijnych kawałeczków czegoś niezidentyfikowanego sterczało spod jej podrażnionej skóry.
Otwierała szuflady i zatrzaskiwała jedną po drugiej, aż znalazła to, czego szukała. Szczypczyki. Nachyliła się w stronę dobrze oświetlonego lustra i wyskubała połyskujące okruchy ze swojego ramienia. Malutkie kropelki krwi łączyły się w strużki biegnące wzdłuż całych jej ramion.
Naga i pokryta krwią usiadła na blacie i nadal wyciągała malutkie drzazgi z ciała. Cienkie czerwone wstążki wolno spływały po jej nogach i zostawiały plamy na dywaniku. Przed paroma minutami troszczyła się o to, żeby podłoga pozostała sucha. Teraz, gdy jej krew barwiła kremowy dywanik, było to najmniejsze z jej zmartwień.
Znalazła butelkę wody utlenionej w toaletce, usunęła kaleczące okruchy ze skóry i przemyła rany. Mówiąc sobie, że zakażenie to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje, przeszukiwała szuflady, aż znalazła maść na skaleczenia. Uważając, żeby nie trzeć piekących ranek zbyt mocno, delikatnie nakładała maść na skórę.
Jej wzrok padł na słoik balsamu, który zostawiła otwarty. Gdy miała już zakręcić pojemnik, zauważyła kilka grudek czegoś na wierzchu.
Wzięła szczypczyki i ze zręcznością chirurga wyciągnęła jedną z większych zlepionych grudek z górnej warstwy kremu. Spłukała balsam z małego przedmiotu, wyskubała następny i powtórzyła czynność. Nie dbając o to, że robi bałagan, chwyciła pojemnik i całą jego zawartość wrzuciła do mydelniczki. Dokładnie tak, jak myślała. Malutkie iskrzące się kawałeczki szkła.
Ponieważ było niemożliwe, żeby szkło rozbiło się i wpadło do zamkniętego słoika, w dodatku nowego, samo, wiedziała, że zostało tam przez kogoś umieszczone. Tak jak zdjęcie. Ktoś chciał ją przestraszyć i zrobić jej krzywdę. Mogła poważnie się poranić. Czy taki był cel jej nieznanego wroga?
Skaleczenia zostały zdezynfekowane, więc Casey otuliła się grubym płaszczem kąpielowym. Gdy wróciła do sypialni, ogarnął ją niepokój. Mięśnie, które rozluźniły się od ciepła kąpieli, były teraz napięte.
– Skończyłaś? – Śpiewny głos Flory wypełnił pokój. Otwierała drzwi nogą, w obu rękach niosąc tacę zastawioną smakołykami. Casey pośpieszyła jej z pomocą.
Flora postawiła tacę na małym stoliku z drewna wiśniowego, stojącym przy ścianie przeciwległej do wychodzącego na ogrody okna.
Casey przyglądała się jedzeniu, chwilowo zapominając o strachu. Była głodna, ale nie chciała się najadać przed obiadem z panem Worthingtonem.
– Myślę, że powinnaś dzięki temu wytrzymać do obiadu. Pan Worthington lubi przestrzegać rozkładu dnia wprowadzonego przez swoich przodków. – Flora nalała czekoladę z pomalowanego w róże dzbanka.
Casey patrzyła, jak Flora napełnia jej talerz. Chrupiąc jędrny plasterek ogórka, zapytała:
– Jaki jest ten rozkład dnia?
– Chodzi przede wszystkim o obiad. Zwykle podajemy do stołu dopiero o dziewiątej. Mabel serwuje podwieczorek, żeby domownicy nie umarli z głodu. Jeśli to, co ci przyniosłam, nie wystarczy, po prostu zwróć się do niej. Zwykle ma rozmaite smakołyki.
Casey nie mogła sobie wyobrazić, jak obfity będzie obiad, skoro to była tylko przekąska. Talerz wypełniony świeżymi, surowymi warzywami zajmował połowę tacy. Na drugim były rogaliki, masło i dżem truskawkowy. Wędliny, sery i ciepły chleb ułożono na półmisku. Do tego podano trzy kawałki ciasta.
– Czy upiekłaś ciasto z orzeszkami? – zapytała, pamiętając wcześniejsze żartobliwe docinki Blake’a.
– Tak, ale nie mów o tym Blake’owi. Nie było to wcale łatwe. Mabel rzadko wpuszcza mnie do kuchni, do swojego królestwa, jak mówi. – Flora usiadła na krześle naprzeciwko i sięgnęła po rogalika. Casey zdecydowała się na to samo i zaczęła jeść. Masło ciekło jej z ust i spływało na podbródek.
– Chyba nigdy nie jadłam niczego tak pysznego. Utyję, jeśli będę się tutaj tak objadać. – Casey ugryzła następny kęs miękkiego pieczywa, delektując się słodkim maślanym smakiem.
– Wątpię. Twoja matka jest drobna i taki był też twój ojciec. Myślę, że jesteś za chuda, dziewczyno. Jedz, do obiadu jest jeszcze sporo czasu.
Flora wstała. Casey nie chciała, żeby wyszła. Powrócił strach, jaki odczuwała wcześniej. Spróbowała zatrzymać Florę.
– Na czym dokładnie polega twoja praca? Myślałam, że to ty gotujesz.
– Tylko kiedy Mabel ma wolny dzień. Zwykle coś lekkiego. Organizuję pracę personelu; mamy ogrodnika, tego, który myśli, że jest w Anglii, poza tym Theresa i Mikę przyjeżdżają raz na miesiąc. Robią wielkie porządki. A przynajmniej tak twierdzą, ale często muszę po nich poprawiać. Nie jest już tak jak kiedyś. Próbują uwieść Adama albo Blake’a. Nie rozumiem, dlaczego John nadal je zatrudnia. – Flora potrząsnęła głową.
Casey roześmiała się głośno. Spodobało jej się to. Flora była dla niej dobrym lekarstwem.
– Cóż, jeśli Adam i Blake będą chcieli, hm… poflirtować z tymi dziewczętami, nie będą potrzebowali zachęty. – Wydawało jej się, że Blake nie jest mężczyzną, który zabawiałby się z pomocą domową, ale mogła się mylić.
– Blake ma więcej klasy, ale nie lubi się przekomarzać. Co do Adama, nie wiem, jak z nim jest. Wzdychają do niego wszystkie, młode i stare. Gdybym miała trzydzieści lat mniej, sama bym się nim zainteresowała. – Flora otarła masło z ust i mówiła dalej: – Blake ma swoje wielkie chwile; odkąd umarł jego ojciec, jest jedynym lekarzem w miasteczku. Oczywiście, jest też Adam, ale wiesz, jakiego rodzaju on jest lekarzem. Nie ma tu za dużego zapotrzebowania na jego usługi. Mieszka w Atlancie, nie przyjeżdża tak często jak kiedyś.
Nie chcąc kończyć rozmowy, Casey posmarowała masłem następny rogalik i zapytała:
– Kiedy poznam Adama?
– Będzie tu niedługo. Ci dwaj są przyjaciółmi od dzieciństwa. Przez długie lata ojciec Blake’a był jedynym lekarzem w Sweetwater. Zmarł jakiś czas temu. Myślę, że Rosę, pierwsza pani Worthington, była trochę nadopiekuńcza wobec Adama. Co tydzień odwiedzał gabinet doktora Huntera. – Flora ugryzła następny kęs i wypiła duży łyk czekolady. – Adam zaprzyjaźnił się z Blakiem i, jak mówią, „reszta jest historią”.
Casey była zaintrygowana swoją nową rodziną. Jej umysł niczym wyschnięta studnia rozpaczliwie pragnął informacji, czegokolwiek, co by wypełniło pustkę. Czy odzyska pamięć? Czy też tak naprawdę życie zacznie się dla niej dopiero teraz, gdy skończyła dwadzieścia osiem lat?
– Poznasz go dziś wieczorem – powiedziała Flora.
– Kogo? – Zamyślona, nie zwracała uwagi na kojącą paplaninę.
– Adama. Nie może się doczekać, żeby cię zobaczyć. Tyle się nasłuchał o twoim przypadku… hm, to znaczy o tobie, i myślę, że pragnie cię poznać.
– Ja też chciałabym go poznać. Chociaż jestem trochę zdenerwowana z powodu mamy. Nie wiadomo dlaczego mam wrażenie, że nasze stosunki w przeszłości były… napięte. Czuję się taka zagubiona. Mam nadzieję, że będziemy mogły zostać przyjaciółkami. Jestem pewna, że jeśli Adam choć trochę przypomina Blake’a, musi być miły. – Skąd się wzięła myśl, że jej stosunki z matką były napięte?