Выбрать главу

Niezdolna do wypowiedzenia choćby jednego słowa, Casey uważnie obserwowała matkę. Milczenie córki nie robiło na niej wrażenia. Właściwie to wyglądała jak kot, który zabił kanarka.

– Przepraszam, nie spodziewałam się ciebie. Blake powiedział, że jesteś w Atlancie.

Eve obróciła się tak nagle, że Casey niemal poczuła, jak smaga ją powietrze.

– Blake mówi rozmaite rzeczy. Po pewnym czasie nauczysz się go nie słuchać. Uważaj na niego, sprowadza na innych kłopoty. Ja miałam szczęście. Ty możesz go nie mieć. Zaufaj mi, proszę.

Blake sprowadza na innych kłopoty?

– Dlaczego nie powinnam ufać Blake’owi? Oczywiście tobie ufam, mamo – dodała szybko.

– Zazdrości Adamowi kariery i bogactwa. Od początku były przez niego same kłopoty. Zasypuje pytaniami Johna i Adama, mimo że minęło tyle lat. Adam, odkąd ma gabinet w Atlancie, nie przyjeżdża tutaj już tak często, dzięki Bogu. – Eve uśmiechnęła się do Casey, ukazując zęby z doskonałymi koronami. Natura była dla niej łaskawa. Albo skalpel chirurga. Eve mogła uchodzić za czterdziestolatkę. Szczupłą figurę tej drobnej kobiety idealnie opinał elegancki lniany kostium, perły zdobiły szyję, a kolczyki z perłami połyskiwały w uszach. Ani odrobina siwizny nie zakłócała naturalnej barwy fryzury, nieskazitelnie przyciętej na pazia. Nie przypominała matki.

– Dopiero co go poznałam. Wydał mi się całkiem miły. – Casey uśmiechnęła się i podeszła do garderoby. – Czy możesz mi pomóc coś wybrać? Flora powiedziała, że trzeba się przebrać do obiadu. Ja nie… cóż, wiesz, ile czasu minęło.

Casey wskazała głową rzędy ubrań, mając nadzieję, że Eve okaże zrozumienie. Chciała, żeby jej matka była matką. Aby powiedziała jej, jak się cieszy, że znowu ma w domu córkę i że bardzo za nią tęskniła. Żeby zapewniła, jak bardzo ją kocha, i że w każdej sytuacji będzie mogła na nią liczyć.

– Z przyjemnością. – Eve zaczęła przesuwać wieszaki. Wybrała zielonawoniebieską jedwabną bluzkę z dobranymi pod kolor spodniami, ciemnozieloną obcisłą sukienkę i bladoniebieską spódniczkę z pasującym do niej swetrem z angory. Rzucała kosztowne ubrania na łóżko jak popadło, najwyraźniej nie przejmując się tym, że mogą się pognieść.

– Możesz wybrać coś z tego. Będziesz musiała się nauczyć odpowiedniego sposobu doboru odzieży, Casey. Zajmujemy wysoką pozycję społeczną, moja droga. Musimy stosownie się ubierać. Masz dwadzieścia osiem lat, nie mam zamiaru cię niańczyć, ale dopilnuję, żebyś zdobyła należytą wiedzę w zakresie tego, co my, południowcy, uważamy za właściwe w towarzystwie. Teraz, moja droga, muszę już iść. Nie widziałam Johna od przyjazdu. Od jakiegoś czasu jest chory. Wydaje mi się, że biedny John nie pożyje już długo. Zobaczymy się na obiedzie. – Musnęła jej policzki i wyszła.

Kremowy pluszowy dywan, na którym Casey stała, wydał się jej pułapką. Nie była w stanie się poruszyć. Słowo „zaskoczenie” nie wystarczało, żeby opisać to, co czuła. Jej matka była inna, niż zapamiętała to z odwiedzin w szpitalu.

Casey ułożyła porządnie ubrania i stała, wpatrując się w zawartość garderoby. Był to zestaw odzieży odpowiedni dla królowej. Choć matka tak troskliwie dobrała drogie stroje, nie okazała ani krzty dbałości o nie.

W łazience Casey poszukała pod toaletką swojej brązowej koszuli, którą wyrzuciła parę godzin wcześniej. Nagle gryząca tkanina wydała się jej jedwabista, a ponury wygląd tego stroju przestał jej przeszkadzać. W tej koszuli była sobą. To była Casey, którą matka odwiedzała w szpitalu. Prawdziwa Casey. Nie mogła zmusić się do włożenia nowych ubrań. Czułaby się tak, jakby zdradziła, chociaż nie wiedziała co lub kogo.

* * *

Eve nerwowo krążyła po ciemnym wnętrzu pokoju Johna. Flora powiedziała, że pan bierze prysznic i że jednak zamierza zejść na obiad. Może Eve go nie doceniła. Mając siedemdziesiąt trzy lata, był rześki jak czterdziestolatek, ale to się skończyło przed paroma miesiącami. Już nie pielęgnował cennych ogrodów. Przez większość czasu pozostawał w swoim pokoju, posiłki jadł w łóżku.

Firma Worthington Enterprises kwitła mimo braku jego kierowniczej ręki. Eve ciekawiło, jaka będzie reakcja zarządu w dniu, w którym ona zasiądzie u szczytu konferencyjnego stoiu. W wieku czterdziestu dziewięciu lat czekała niecierpliwie na swoją szansę. Nie życzyła biednemu Johnowi wczesnego zgonu, po prostu potrzebowała poczucia, że ma władzę. John był nadzwyczaj hojnym mężem, ale jednak odcinał dopływ pieniędzy, jeśli uważał, że żona żyje zbyt rozrzutnie, jak to ujmował. Nie było nic dziwnego w tym, że Eve szastała tysiącami. Pochodziła z biednej rodziny i często marzyła o tym, żeby być bogatą…

Dobrze pamiętała ciągnące się w nieskończoność dni spędzane na opiekowaniu się czterema braćmi i trzema siostrami. Była najstarsza z rodzeństwa i odpowiedzialność za ich wychowywanie spoczywała na jej barkach. Rodzice imali się wszelkich dorywczych zajęć, jakie udawało im się znaleźć. Wiele razy mogli polegać tylko na miłosierdziu innych. Eve nigdy nie zapomniała pierwszego dnia w przedostatniej klasie szkoły średniej.

Bladoniebieska sukienka zdobiła wystawę Barnaby’ego od wielu tygodni. Eve mijała ją podczas zdarzających się od czasu do czasu spacerów do centrum miasteczka. Pragnęła tej sukienki bardziej niż jedzenia. Gdyby tylko miała pracę, oszczędzałaby na tę sukienkę każdy cent. Ale nie było zbyt wielu możliwości; w grę wchodziło jedynie pilnowanie dzieci mieszkańców Sweetwater, i to wtedy, gdyby znalazła na to czas. Nie miała go; z gromadą rodzeństwa było pełno roboty.

Rzadko kiedy udawało jej się wygospodarować wolne chwile dla siebie. Tego konkretnego dnia, w sobotę, matka nalegała, żeby wyszła z domu, argumentując, że córka powinna spędzać niekiedy wieczory z przyjaciółmi. Skwapliwie skorzystała z tej możliwości, chociaż nie powiedziała matce, że nie ma przyjaciół. Niewielu chciało się zadawać z dzieciakami z Tilton. Nazywali ich białą biedotą. Eve wściekała się, kiedy słyszała te uwagi, ale wiedziała, że to prawda. Pewnego dnia pokaże im wszystkim!

Przecinając pokryte kurzem ulice, Eve powędrowała do Barnaby’ego. Sukienka zniknęła! Załamała się. Wiązała z tą sukienką wielkie nadzieje. Może Robert Bentley by zauważył taką elegantkę. Eve polowała na niego od zeszłego lata. Jego ojciec był właścicielem jedynej agencji nieruchomości w miasteczku, więc Eve od razu wiedziała, że Robert jest poza jej zasięgiem, ale to jej nie odstraszało. Była pewna, że gdyby była odpowiednio ubrana, zauważyłby ją.

Wlokąc się noga za nogą, przybita wróciła do domu. Jej matka miała trzydzieści osiem lat, a wyglądała na dwadzieścia lat więcej, przedwcześnie postarzała i wyniszczona. Nie, Eve nie pozwoli, żeby z nią stało się to samo. Bez względu na to, co będzie musiała zrobić, nigdy nie będzie żyła tak jak matka.

Obecność ojca w domu zaskoczyła Eve. W sobotę zwykle był na mieście i błagał o pracę którąś z lepszych rodzin Sweetwater. Podziwiała go za wytrwałość w zapewnianiu środków utrzymania rodzinie, bez względu na cenę, jaką musiał za to zapłacić. Ale miała też ochotę nakrzyczeć na niego i zapytać, gdzie się podziała jego duma. Czy nie miał wstydu? Był jej ojcem i kochała go tak bardzo, jak była w stanie kogokolwiek kochać. Ale już dawno temu zrozumiała, że nigdy nie mogłaby kochać nikogo poza samą sobą. Wystarczyło popatrzeć, co stało się z jej rodzicami, którzy udawali, że się kochają. Ośmioro dzieci. Ofiara była zbyt wielka.