Ojciec uśmiechnął się i podszedł do niej z błyskiem w szarych oczach. Może dostał pracę. Eve miała taką nadzieję. Wtedy może i ją by zatrudniono. Trzymał przed sobą w wyciągniętej ręce brązową papierową torbę.
– To dla ciebie. – Ojciec podał jej pakunek.
Zajrzała do środka.
– Nie mogę w to uwierzyć! Skąd wiedziałeś?
– Widziałem, jak wystawałaś przed Barnabym.
Wyjęła z torby bladoniebieską sukienkę. Poszukała metki, ale nie mogła jej znaleźć. Popatrzyła na ojca pytająco.
– Przekazano ją w darze parafii. Edith od razu do mnie zadzwoniła, ona też widziała, jak patrzyłaś na wystawę sklepu.
Eve natychmiast ogarnęła wściekłość. Rzuciła prezent na podłogę. Dobroczynność! Czy pragnęła tej sukienki aż tak mocno?
Bez słowa poszła do siebie, zła na swój los. Marzyła o tej sukience, ale teraz, gdy należała do niej, nie zamierzała jej wkładać. A jednak gdyby to zrobiła, może Robert by ją zauważył?
Tak.
Przełknęła dumę. Tylko ten jeden raz, obiecała sobie.
Nadszedł poniedziałkowy ranek. Eve była zdenerwowana, a zarazem podekscytowana. Była pewna, że ten rok będzie inny, lepszy.
Wsunęła się za ławkę, przy czym jej nowa sukienka podjechała nieco w górę na szczupłym udzie. Wcześniej zdjęła w toalecie stanik. Nie dbając o to, ile odsłania, wypatrywała ze swojego krzesła Roberta, który jeszcze się nie zjawił. Nie mogła się doczekać miny na jego urodziwej twarzy, kiedy zobaczy, jak jej piersi prawie wyskakują z obcisłej sukienki. Wiedziała, że będzie na lekcji. Wcześniej sprawdziła to na planie zajęć.
Barbara Richards, jedna z najbardziej lubianych dziewcząt w szkole, pierwsza ją zauważyła. Gdy klasa się wypełniała, Eve była coraz bardziej skrępowana. Przyciszone szepty, od czasu do czasu chichot. Czuła na sobie oczy całej grupy. Robert Bentley też się w nią wpatrywał. Przyjrzał się jej piersiom, potem uśmiechnął się ironicznie, tak jak inni.
Barbara podeszła do ławki Eve. Utkwiła w koleżance swoje lodowato niebieskie oczy.
– Czy wywabiłaś tę plamę z tłuszczu na rękawie? – zapytała, a potem rozejrzała się wokół. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Eve uciekła z klasy.
Nigdy! Nigdy nie wróci do szkoły, postanowiła. Pewnego dnia pokaże im wszystkim!
7
– Eve, kochanie, wróciłaś – powiedział John, obejmując żonę.
Eve wzdrygnęła się na dźwięk głosu męża. Rozchmurzając się, wsunęła się w jego otwarte ramiona.
– Spodziewałem się ciebie dopiero jutro. Wiem, że pragniesz zobaczyć się z Casey. – John pogłaskał ją po plecach, podszedł do lustra i poprawił krawat. – Sam jestem dosyć przejęty.
Eve zauważyła, jak z uśmiechem wpatrywał się w swój wizerunek. Czy spodziewał się, że Casey będzie oceniać jego wygląd? Przecież ta biedaczka ledwie potrafiła samej sobie coś dobrać.
– Wyglądasz wspaniale, John. Słyszałam, że jednak zejdziesz na obiad. Och, kochanie, tak się cieszę, że czujesz się lepiej. Myślę, że niedługo wybierzemy się na tę wycieczkę, o której tyle rozmawialiśmy. – Eve stanęła za Johnem, otaczając go w pasie szczupłymi ramionami, zaniepokojona jego wątłością. John był potężnym mężczyzną i sprawnym, kiedy za niego wychodziła. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i w wieku sześćdziesięciu trzech lat budowę ciała, której mogli mu zazdrościć mężczyźni o dwadzieścia lat młodsi.
– Bez pośpiechu, moja droga. Moje stare kości nie są na to gotowe, przynajmniej na razie. Zobaczymy. Teraz opowiedz o swojej wyprawie. – John, powłócząc nogami, podszedł do fotela z wysokim oparciem i wolno zanurzył się w miękkiej, wytartej skórze.
Był to męski pokój, urządzony w odcieniach ciemnej zieleni, brązu i beżu. Jedyny pokój, w którym Eve nie wolno było niczego zmieniać. Stara skóra i zwietrzały zapach cygar oznaczały, że to pokój Johna. Kiedy się pobrali, Eve nie zgodziła się dzielić z nim tego pokoju, mówiąc, że nie jest dostosowany do jej kobiecych potrzeb. John dał jej wolną rękę i urządziła od nowa apartament po drugiej stronie korytarza. Funkcjonowało to doskonale. Wyłączając te kilka razy, kiedy John poprosił o małżeńską wizytę, ich umowa oboje zadowalała.
– To co zwykle – powiedziała Eve. – Robiłam zakupy, zjadłam z Patricią lunch u Fuddruckersa. Naprawdę nie znoszę tej nazwy! Wyjechałam wcześniej, żeby przygotować się do powrotu Casey. Miałam nadzieję, że zdążę, ale okazało się, że Rob… pan Bentley nie powiadomił nas, że Casey wychodzi ze szpitala wcześniej. – Miała nadzieję, że obrzydzenie, które odczuwała, nie rzuca się w oczy.
John wyciągnął szczupłe ramię i wskazał gestem telefon na stoliku przy łóżku.
– Och, jednak zadzwonił. Chyba Flora zapomniała ci powiedzieć. Blake znalazł ją, kiedy szła przez centrum miasta.
– Szła? Czy coś się stało w szpitalu?
– Najwyraźniej miała po prostu dość czekania. Zadzwoniłem i spytałem Błake’a, czy zechciałby ją przywieźć. Myślę, że za późno wyjechał. Znasz go. Ale nareszcie Casey jest już w domu i nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę moją piękną córkę.
Piękną? Nie widział jej jeszcze. I nie była jego córką. Zachowywał się tak, jakby chciał, żeby tu zamieszkała. Eve wyobrażała sobie, że wtargnięcie Casey w ich życie zdenerwuje Johna. Najwyraźniej się myliła. Przywołała na usta wyćwiczony uśmiech.
– To takie typowe u Blake’a. Można by pomyśleć, że po wszystkim, co przeszła biedna Casey, mógłby dla odmiany zrobić coś jak należy. Nie rozumiem tego człowieka. Mam nadzieję, że powiedziałeś mu coś odpowiedniego. – Złość objawiła się zmarszczkami, które Eve tak usilnie starała się ukryć. Cieszyła się teraz, że stoi z tyłu za Johnem. Podeszła do drzwi i odwróciła się twarzą do swojego zmizerniałego męża, panując nad oburzeniem.
– Eve, rozmawialiśmy już o tym. Nie teraz. Myślałem, że będziesz się cieszyć. Mój Boże, twoja córka przebywała w szpitalu psychiatrycznym od początku naszego małżeństwa. Przez całe lata ciągle słyszałem, że marzysz o jej powrocie. Teraz marzenie się urzeczywistniło, a ty narzekasz na Blake’a. – Zmęczony długą przemową, John z trudem łapał powietrze przy każdym oddechu.
Eve patrzyła z przerażeniem, jak wycieńczony John chwyta się za pierś. Gdy wytężał siły, żeby przekazać jej, jak bardzo źle się poczuł, wymachując ramionami i prostując nogi, Eve stała jak sparaliżowana.
Oczy Johna zaszkliły się panicznym strachem.
– Po… pomocy!
Wołanie o pomoc w końcu pobudziło Eve do działania. Podbiegła do męża, krzycząc ile sił w płucach i modląc się, żeby Flora była na korytarzu.
– Floro! Zadzwoń pod dziewiątkę, to John! – W odpowiedzi na jej krzyk rozległy się pośpieszne kroki.
Położyła drżącą rękę na czole Johna. Byl spocony. Gdy próbował wstać, Eve delikatnie pchnęła go na fotel.
– Ciii, wszystko będzie dobrze. Zaraz nadejdzie pomoc. Eve zobaczyła, że żyły na jego szyi silnie pulsują. Mój Boże!
Czy to atak serca? Rzuciła się do drzwi.
– Pomocy! Niech ktoś… zaraz! – Wyjrzała na korytarz i zobaczyła, jak Blake po kilka stopni na raz wbiega po schodach.
Bez tchu wpadł do pokoju, nawet nie spojrzawszy na Eve.
Chwycił dłoń Johna i popatrzył na obejmujący jego nadgarstek markowy zegarek. Cholera. Powinien był to przewidzieć. Do diabła, jest lekarzem. Liczył tętno.
– Nie stój tak, Eve! Wezwij karetkę. Natychmiast! – krzyknął Blake.
– Do cholery, Blake, zrobiłam to. A raczej Flora. Myślisz, że jestem potworem?