– Niech Flora sprowadzi Adama. Jest w stajniach. – Odwrócił się z powrotem w stronę Johna, którego skóra przybrała niezdrową szarą barwę.
– Trzymaj się, John. Wszystko będzie w porządku. – Przeczesał dłonią jego wilgotne włosy. Badając tętno, uspokoił się, puls był miarowy.
Usłyszał, jak Adam pędzi po schodach. Cofnął się, gdy przyjaciel wpadł do pokoju, wnosząc ze sobą zapach skóry i siana.
Adam podszedł do fotela, na którym półleżał John, blady i spocony.
– Hej, twardzielu, w co znowu się wpakowałeś? – Dotknął brudną ręką czoła ojca.
– Flora zadzwoniła po karetkę. Pogotowie powinno być tu lada chwila. O Boże, to jest takie straszne. – Eve uklękła i położyła rękę na piersi Johna.
Ponad jej pochyloną głową Adam poszukał oczu Blake’a. Zbyt wstrząśnięty, aby odpowiedzieć, Blake uniósł gęste brwi i wymamrotał:
– Nie teraz.
Ułożył Johna na plecach i zdjął mu buty. Sięgnął za siebie do podnóżka i delikatnie oparł o niego stopy chorego. Myśl o tym, aby wygodnie ułożyć chorego, dominowała w jego głowie. Nie wykluczył ataku serca. Tętno nadal było równomierne, dopóki jednak nie zostaną przeprowadzone odpowiednie badania, nie odrzucał żadnej możliwości. Wyczuwając strach Adama, popatrzył swojemu najlepszemu przyjacielowi w oczy i pokazał mu gestem, by wyszedł z pokoju.
– No, Eve, musisz wstać. – Blake wziął ją za rękę i łagodnie pchnął w kierunku Flory, która stała w drzwiach. Była tak zaszokowana, że chyba po raz pierwszy w życiu nie była w stanie powiedzieć ani jednego słowa.
Wszyscy kochali Johna i pragnęli być przy nim. Blake wolałby, żeby nie stali się świadkami tego, co wkrótce mogło nastąpić. John Worthington był dla niego jak ojciec, a stał mu się jeszcze bardziej bliski po śmierci ojca Blake’a, który zmarł trzy lata temu.
Przenikliwe wycie syreny w oddali pozwoliło Blake’owi przekonać Eve i Adama, żeby opuścili pokój.
– Róbcie, co mówię. Ja się nim zaopiekuję. – Pomyślał, że gdyby to był jego własny ojciec, też zostałby w pokoju; jako lekarz chciał oszczędzić krewnym widoku umierającego. Wiedział, jak wygląda śmierć.
Casey usłyszała syrenę i wybiegła na korytarz, gdzie jej matka i nieznajomy mężczyzna stali oparci o ścianę. Flora tkwiła u szczytu schodów. Wszyscy byli nieruchomi niczym posągi.
– Czy dzieje się coś złego?
Adam popatrzył na Florę, potem na Eve.
– Być może mój ojciec ma atak serca. Nie wiemy jeszcze niczego na pewno. Teraz jest z nim Blake.
Niepokój malował się w głębokich bruzdach wokół jego niebieskich oczu. Casey miała wielką ochotę wyciągnąć rękę i wygładzić te zmarszczki. Uznała jednak, że nie przyjąłby z zadowoleniem tego gestu. Jakie to okropne, że jej pierwsze spotkanie z Adamem nastąpiło w tak tragicznych okolicznościach.
– Nie wiedziałam, tak mi przykro. – Roztrzęsiona z powodu sceny, która rozgrywała się przed jej oczami, i nie mając pojęcia, co powiedzieć albo zrobić, Casey mogła tylko wpatrywać się w tę trójkę, modląc się, aby to, o czym mówił Adam, nie okazało się prawdą.
– Nic nie możemy zrobić. Eve, słyszę sanitariuszy. Wpuść ich – polecił Adam rozkazującym tonem.
Casey zauważyła, że matka nie oponuje, i wyczuła, że z Adamem łączy ją coś więcej, niż powinno łączyć macochę i pasierba. Czyżby w oczach matki zobaczyła strach?
Eve zbiegła po schodach, obcasy jej pantofli cicho stukały w pokryte dywanem stopnie.
Sanitariusze i lekarz przemknęli na górę, skoncentrowani na niesieniu pomocy. Casey patrzyła w milczeniu. Wchodzili, jak przypuszczała, do apartamentu jej ojczyma. Matka drgnęła nerwowo, gdy zatrzasnęli za sobą drzwi.
Czy John Worthington zmarł? Czy Blake starał się oszczędzić rodzinie dalszych cierpień?
Niepewna, jaka jest jej rola, Casey wróciła do swojego pokoju. Z poczuciem, że jej wcześniejsze zachowanie było dziecinne, popatrzyła na strój, który miała na sobie, i szybko przebrała się w zielonawoniebieski garnitur. Co też strzeliło jej do głowy? Nie mogła chodzić po domu, wyglądając jak uciekinierka z wariatkowa.
Wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Okaże szacunek człowiekowi, który zapewnił jej całą tę luksusową odzież i dom bardziej imponujący niż cokolwiek, co mogłaby sobie wyobrazić.
Flora pokazała jej gestem, żeby dołączyła do niej u szczytu schodów. Patrzyły w milczeniu, jak sanitariusze znoszą na dół szpitalny wózek. Adam i Blake poszli za nimi.
– Wydaje mi się, że pan John mógł mieć udar mózgu. Nie będziemy tego wiedzieć, dopóki nie zostaną przeprowadzone badania. Biedaczek, niech go Bóg błogosławi. Nie zasługuje na to. – W ciemnobrązowych oczach Flory zalśniły łzy.
Ta kobieta zdążyła już przytulić Casey i ją pocieszyć. Casey chciała odwdzięczyć się, tak samo podnieść ją na duchu, o ile było to możliwe. Otoczyła ją ramionami, znajdując przyjemność we wzajemnym okazywaniu sobie życzliwości.
Flora pociągnęła nosem i otarła łzy rąbkiem fartucha.
– Przepraszam, po prostu nie chcę, żeby coś złego stało się z Johnem.
– Wiem. Ja też tego nie chcę. Jestem pewna, że Adam i Blake dopilnują, żeby miał jak najlepszą opiekę.
– Masz rację. Nie chcę nawet myśleć o tym, że w Łabędzim Domu mogłoby zabraknąć Johna. Kiedyś do tego dojdzie, ale jednak… – Flora sięgnęła do poręczy i ruszyła w dół po schodach. – Chodźmy do kuchni. Może namówię cię na jeszcze jeden kawałek ciasta.
– To brzmi zachęcająco. Czy wiesz, gdzie poszła moja matka? Może zapytasz, czy zechce się do nas przyłączyć?
– Jest w pokoju Johna. Zostawiłabym ją na razie w spokoju. I jeszcze jedno, Casey. Twoja matka nigdy nie wchodzi do kuchni.
– Dlaczego?
– Mówi, że dosyć się już w życiu nagotowała. Opiekowała się rodzeństwem, czterema braćmi i trzema siostrami. Pani Eve chyba w ogóle nie miała dzieciństwa.
Razem weszły do lśniącej, czarno-białej kuchni. Duża lodówka z nierdzewnej stali otoczona lśniącymi białymi szafkami biła w oczy po monotonnym półmroku innych pomieszczeń.
Na środku znajdował się stół roboczy zastawiony małymi doniczkami, w których rosły zioła. Powieszone wysoko, pod sufitem, jasne miedziane garnki nadawały kuchni przytulny wygląd. Biało-czerwona kratka zasłon i poduszek przyciągnęła wzrok Casey. Pomieszczenie wyglądało wesoło i wokół rozchodził się cudowny zapach świeżo wypieczonego chleba. Wiedziała, że będzie lubiła tu przychodzić.
Usiadła przy pokiereszowanym dębowym stole, myśląc, że to nie jest dla niego odpowiednie miejsce, a jednak pasował doskonale. Trochę tak jak ona.
Flora otworzyła kilka szafek i wyjęła jaskrawoczerwone talerze, kubki i spodki. Nie wiadomo skąd pojawił się dzbanek z kawą i wkrótce Casey chrupała słodkie orzeszki pekana.
– Mabel na pewno uwielbia przebywać w kuchni. Tu jest tak wesoło.
Flora skinęła głową, popijając kawę.
– Chyba tak. Adam i Blake są tu częstymi gośćmi. Obaj mają wilczy apetyt, a w ogóle nie tyją.
– Chyba tak to jest z młodymi mężczyznami. Floro, czy znałam któregoś z nich?
– O ile wiem, to nie. Być może natknęłaś się na Blake’a raz czy dwa u doktora, ale to chyba wszystko.
– Chciałabym pamiętać. Jestem pewna, że za jakiś czas będę do tego zdolna. Chcę porozmawiać z mamą. Muszę zrozumieć, dlaczego… nie było mnie tak długo.
Flora upuściła widelec, który upadł z głuchym brzękiem. Casey przybliżała do ust następny kęs, ale w tym momencie nagle znieruchomiała.
– Co takiego powiedziałam?
– Miałam cię właśnie zapytać. Czy powiedziałaś to, co myślę, że powiedziałaś?
Casey była zmęczona. Zmęczona rozmowami. Zmęczona gierkami. Bardzo polubiła Florę i chciała, żeby ta miła kobieta rozmawiała z nią.