– Kyle przyprowadził do domu jakąś lafiryndę. Wiesz, jak to jest, musi się wyszaleć za młodu. – Fiona zaśmiała się.
Casey nie chciała słyszeć nic więcej.
Upokorzona poszła do domu. Z wolna ogarnęła ją wściekłość, która z każdym krokiem stawała się silniejsza, zanim jednak dotarła na miejsce, uspokoiła się, przypominając sobie, co by straciła, gdyby Kyle z nią zerwał.
Zadzwonił następnego dnia, żeby przeprosić i zaprosić ją na obiad.
Ostatnio sytuacja wyglądała trochę lepiej.
Dziś wieczorem zdołała przekonać mamę, że źle się czuje, i położyła się wcześniej do łóżka. Po półgodzinie wyszła przez okno z torbą na książki, w której ukryła jedyną porządną sukienkę, jaką miała. Zamierzała wstąpić po drodze do swojej najlepszej przyjaciółki, żeby się przebrać.
– Cholera, Casey, dlaczego znosisz to gówno? Masz prawie osiemnaście lat, a dalej musisz się wymykać. – Przeciągły akcent Darlene był gęsty jak miód, jej słowa płynęły wolno i słodko.
Casey popatrzyła na nią tak, jakby jej przyjaciółka straciła rozum.
– Wiesz dlaczego. Nie chcę znów tego powtarzać. Daj mi po prostu swoją lokówkę, tę, która karbuje. – Casey usiadła przed toaletką, a Darlene włożyła wtyczkę do kontaktu.
Stanęła za Casey i powoli przeciągała jej gęste włosy przez karbownicę.
– Nie mogę uwierzyć, że wciąż robisz to, czego zażąda ta podła stara małpa. I ten twój zboczony przyrodni brat. Skóra mi cierpnie, kiedy go widzę. – Darlene udała, że trzęsie się ze strachu, zamierzając się trzymanym żelazkiem jak bronią.
– Jak tylko Kyle i ja się pobierzemy, to się skończy. – Casey opowiadała przyjaciółce o pobiciach i ciągłych pogróżkach.
Darlene przechyliła głowę Casey i zmusiła ją do wpatrzenia się we własne odbicie.
– Popatrz w lustro. Mój Boże! No nie, ten sukinsyn znów cię uderzył. Czemu go nie zabijesz, Casey? Mój tata jest adwokatem. Obiecuję, że wyciągnie cię z więzienia po minucie. Jestem już prawie gotowa iść tam i sama skopać temu całemu Kyle’owi tyłek.
Casey uśmiechnęła się.
Darlene była prawdziwą południową pięknością, blondynką o wzroście tylko nieznacznie przekraczającym metr pięćdziesiąt, z odrobiną północnej złośliwości. Casey szybko nauczyła się doceniać Darlene, która miała zdecydowane, wyrobione poglądy na wszystko.
Powtarzała, że następnego dnia po ukończeniu przez nie szkoły pojedzie na Północ, aby zacząć nowe życie, i że nigdy, przenigdy nie wróci do Sweetwater.
Gdy przyjaciółka szczotkowała jej włosy, Casey zamknęła oczy i zastanawiała się, jak wyglądałoby jej własne życie, gdyby miała matkę, która troszczyłaby się o nią tak bardzo, jak matka Darlene o swoją córkę. Pokój, urządzony w kolorze różowym, białym i złocistym, był istnym rajem. Casey doskonale pamiętała, kiedy zmieniono wystrój tego pokoju, bo bardzo wtedy zazdrościła Darlene. Przyznała się do tego przyjaciółce, która obiecała, że będzie dzielić się z nią wszystkim, co ma. Ostatecznie, czy nie były najlepszymi przyjaciółkami?
– Jak wyglądam? – Casey zakręciła się, biała, lekka jak mgiełka sukienka zafalowała wokół jej nóg.
– Wyglądasz doskonale. Idź. Zadziw ich!
Darlene uścisnęła Casey po raz ostatni, a potem wypchnęła ją za drzwi.
– W drogę!
Śmiech Darlene brzmiał w uszach Casey, gdy szła ulicami Sweetwater. Pora obiadu, zupełny bezruch. Modliła się, żeby nie zobaczyła jej żadna z przyjaciółek jej matki. Co prawda, nie zapuszczały się na ten koniec wyspy, ale nigdy nie wiadomo.
Okazałe domy z długimi, rozległymi trawnikami tkwiły z dala od ulicy, ich wygląd nakazywał szacunek dla wszystkiego, co w sobie mieściły, czy na to zasługiwało, czy nie. Casey minęła budkę ochroniarza przy bramie rezydencji Worthingtonów. Pani Worthington była prezeską Klubu Zamężnych Kobiet, dopóki nie umarła jakiś czas temu. Casey gardziła członkiniami klubu. Wydawały jej się małostkowe. „Sweetwater Sentinel” relacjonował spotkania w klubie tak, jakby miały znaczenie ogólnonarodowe. Opisywał szczegółowo, kto włożył białe rękawiczki, kto poplamił biały lniany obrus, kto jadł za dużo i kto przyszedł w sukni z zeszłego roku. Żałosne.
Casey nie miała za złe uprzywilejowanym kobietom tego, że spotykały się we własnym gronie, nie mogła tylko ścierpieć rozwlekłych zachwytów swojej matki nad klubowymi zebraniami. Casey wiedziała, że matka pragnie brać udział w tych comiesięcznych spotkaniach. Nie mogła, ponieważ nie była żoną zamożnego mężczyzny. Nieszczęśliwie dla Casey mama jak dotąd nie wyszła ponownie za mąż, była tylko zaręczona. Z samym Johnem Worthingtonem.
Matka często narzekała, że członkinie klubu zachowują się tak, jakby pochodziły z królewskich rodów, i bez wahania lekceważą tych, którzy niewolniczo harują w ich fabrykach dywanów.
– Przypomnij sobie tylko swojego ojca – mówiła. – Ile kosztowała go praca dla tych sukinsynów! Żałosna namiastka mężczyzny. W końcu mógł zrobić jeszcze tylko tyle, że umarł dla tych sukinsynów.
Casey przystanęła, kiedy doszła do domu Kyle’a. Nie mógł równać się z pałacem Worthingtonów, ale nie była to też zaniedbana rudera. Budynek z białej cegły miał dwie kondygnacje. Weranda otaczająca front, ozdobiona białymi meblami z wikliny i paprociami w wielkich donicach, sprawiała, że dom wyglądał na komfortowy, a zarazem uroczy. Casey nie zdradziła się przed Kyle’em, że zazdrości mu tego miejsca. Może pewnego dnia ona też będzie miała własny dom. Taki, z którego będzie mogła być dumna. Taki, w którym nie będzie musiała się bać.
Nacisnęła dzwonek i czekała. Miała nadzieję, że tym razem rodzice Kyle’a nie będą wpajać jej zasad obowiązujących w wyższych sferach. Był rok 1987, na Boga, a oni wciąż zachowywali się tak, jakby żyli w czasach Margaret Mitchell.
Drzwi otworzył Kyle. Kiedy przyciągnął ją do siebie, wzdrygnęła się. To było coś, do czego musi przywyknąć, jeśli zamierza wyjść za Kyle’a. Po prostu zamknie oczy i będzie udawać…
– Casey, czy mnie słuchasz? – niski głos Kyle’a wyrwał ją z zadumy.
Popatrzyła na mężczyznę, z którym była zaręczona. Wysoki i jasnowłosy Kyle o szaroniebieskich oczach był jak marzenie. Zawrócił w głowie wielu dziewczynom, zanim zdecydował się na Casey, o czym dość często jej ostatnio przypominał. Zwłaszcza kiedy siedzieli w samochodzie nad Zatoczką Zakochanych. Chciała mu wtedy powiedzieć, żeby nadal uganiał się za tymi wszystkimi dziewczynami i dał jej spokój. Pamiętała jednak, gdzie mieszka. Jeśli Kyle chciał przechwalać się od czasu do czasu, niech tak będzie.
– Jak mogłabym nie słuchać najprzystojniejszego mężczyzny w okolicy? Tęskniłam za tobą. – Casey uwolniła się z objęć Kyle’a i uśmiechnęła. Zorientowała się, że zrobiła na nim wrażenie swoim wyglądem.
– Dobry Boże, Casey, gdzie kupiłaś tę sukienkę? – Kyle cofnął się o krok i nadal taksował ją wzrokiem.
– To moja najlepsza. Podoba ci się? – Casey obróciła się szybko wkoło, tak że mógł dostrzec jej opalone łydki.
– Oczywiście. Jest na tobie cudowna, skarbie. Chodzi tylko o to, że… moi rodzice…
Casey poczuła się tak, jakby została oblana kubłem zimnej wody. Jakimś sposobem Kyle zawsze potrafił włączyć do ich rozmowy swoich rodziców.
Wyglądał na zamyślonego.
– Co takiego, Kyle? – Casey stała pod łagodną poświatą lampy na werandzie, nie zdając sobie sprawy, jak atrakcyjnie wygląda w bladym świetle.