– Powiedziałam to, co słyszałaś, Floro. Nie mam pojęcia, dlaczego zostałam umieszczona w szpitalu. Nie wiedziałam wtedy i nie wiem teraz. Ale się dowiem. Czy to jest wystarczająco jasne? – Casey zaniosła kubek i spodek do zlewu i popatrzyła na półmrok za oknem. Zapadał zmierzch, oblewając falisty stok odcieniami łagodnego różu, purpury i błękitu. Jak długo nie widziała takiego krajobrazu? Zbyt długo, a może nigdy.
Coraz bardziej zniechęcona, zastanawiała się, czy przyjazd do domu był dobrym pomysłem. A jednak nie dano jej żadnych innych możliwości. Może powinna poprosić matkę, żeby pożyczyła jej pieniądze na wynajęcie własnego mieszkania. Kiedy nadejdzie właściwy moment, zrobi to. Jeśli kiedykolwiek będzie taki moment.
Flora kończyła pić kawę.
– Myślę, że pani Worthington zna odpowiedzi na dręczące cię pytania.
– Przepraszam, Floro. Wydaje się, że od mojego przyjazdu wszystko, co mogło pójść źle, poszło. Najpierw zdjęcie, potem szkło, a teraz biedny John. Może powinnam była zostać w szpitalu – powiedziała Casey i zaraz skarciła się w duchu. Nie wolno się nad sobą użalać. Mogło być gorzej.
Wysokie obcasy zastukotały o posadzkę, zaskakując i Casey, i Florę.
– Pani Worthington? – Flora wydawała się zdumiona jej obecnością w kuchni.
Eve zatrzymała się. Jej oczy były szkliste od łez. W ciągu ostatnich kilkunastu minut postarzała się.
Casey miała ochotę rzucić się matce w ramiona i zadać wszystkie pytania, które od tak dawna ją nurtowały, ale w żadnym razie nie chciała jeszcze bardziej jej zmartwić. To nie był właściwy moment. Może później, kiedy John wyzdrowieje.
– Przykro mi, nie wiem, co powiedzieć. – Casey podeszła do matki i objęła ją tak jak wcześniej Florę.
Początkowo matka zesztywniała w jej uścisku, ale po chwili się rozluźniła. Nagle wybuchnęła płaczem.
– Nic nie możesz powiedzieć, Casey. – Eve wyjęła koronkową chusteczkę z kieszeni i otarła nią łzy. – To nie twoja wina. – Załkała. – John po prostu się starzeje.
Casey rozluźniła uścisk i łagodnie otoczyła ręką ramiona matki.
– Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze. Blake wydaje mi się bardzo kompetentny.
– Nie znasz go. On mnie przeraża! – Obłąkańczy błysk mignął w oczach Eve.
Rozejrzała się po kuchni. Badawczo powiodła wzrokiem od lewej strony do prawej. Casey przebywała w pobliżu wielu szalonych ludzi i wiedziała, że lekarze nazwaliby zachowanie jej matki paranoidalnym. Wyglądała tak, jakby oczekiwała, że za chwilę Blake wejdzie tu z siekierą w ręce.
– Dlaczego? Co takiego zrobił? – Casey popatrzyła pytająco na Florę. Poczuła skurcz żołądka, a wraz z nim ogarnęło ją poczucie, że wszystko się wali.
Nieoczekiwanie Eve zaśmiała się i Casey usłyszała w tym śmiechu zło.
– Jest mordercą, oto kim jest! – Gwałtowna zmiana zachowania matki zaniepokoiła Casey.
– Blake?! Kogo zamordował, jak? – zapytała. Eve znów się zaśmiała.
– Chyba powinnam ciebie o to zapytać. – Jej pełne wściekłości oczy badały twarz Casey, potem popatrzyła na Florę, która spoglądała wyraźnie zaszokowana.
Casey sparaliżował strach.
– Zapytać mnie o co, mamo?
W tym momencie Flora zdecydowała się odezwać…
– Dobrze już, moja droga. Chodź, pomogę ci. – Wyprowadziła swoją znów szlochającą chlebodawczynię z kuchni i na odchodnym posłała Casey spojrzenie mówiące „nie pytaj, powiem ci później”.
Casey niczego nie mogła sobie przypomnieć. Absolutnie niczego. Jak mogę tak żyć? Dlaczego nie powiedzą mi tego, o czym wiedzą i co próbują trzymać w tajemnicy?
Casey zadrżała, a potem zaczęła z niepohamowanej wściekłości łomotać obolałymi pięściami w dębowy stół. Do cholery z lekarzami!
Do cholery z nimi wszystkimi!
8
Czuła się tak, jakby dostała pięścią w brzuch. Nie mogła zaczerpnąć powietrza. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. A wszystko z powodu dziwnego zachowania matki i jej oskarżenia rzuconego pod adresem Blake’a.
Morderstwo? Co za okrutne żarty jej się trzymały?
Flora wróciła do kuchni z chmurną twarzą.
– Czy wszystko z nią w porządku? – Casey zacisnęła ramiona wokół siebie, mając nadzieję, że przestanie drżeć.
Flora oparła się o dębowy stół i pokręciła głową.
– Na tyle w porządku, na ile to możliwe.
Nie rozumiejąc tych słów, Casey usiadła naprzeciw Flory i wyciągnęła rękę.
– Dlaczego oskarżyła Blake’a o morderstwo? To dziwaczne.
– Żebym to ja wiedziała, panienko. Trudno powiedzieć, co się dzieje w tej jej głowie. Twoja mama od dawna nie jest w pełni zdrowa. Miewa ataki. Zaczęły się niedługo po tym, jak zostałaś umieszczona… jak zostałaś hospitalizowana. Na początku to byty tylko pewne sygnały – ciągnęła. – Wiesz, na przykład zapominała, gdzie coś położyła. Czasami słyszałam, jak ona i pan Worthington rozmawiali. Zaznaczam, że nie podsłuchiwałam, tylko przypadkiem usłyszałam. Często on opowiadał jej, co robił tego dnia, a ona zachowywała się tak, jakby nie usłyszała ani słowa. Zaczynała mówić o czymś innym, jakby przed chwilą w ogóle nie rozmawiali. Brała jakieś lekarstwa, nie jestem pewna, co to było, ale pan Worthington uważał, że to leki zaburzają jej pamięć i wywołują dziwne zachowanie. Myślałam, że jest odwrotnie, że to tabletki były na dziwne zachowanie, ale nigdy tego głośno nie powiedziałam. Potem pan Worthington zabrał ją do specjalisty w Atlancie i przez pewien czas znowu wszystko było w porządku. Nie wiem, co zrobili lekarze, nigdy nie pytałam.
Casey próbowała przyswoić sobie wszystko to, co powiedziała Flora. Podczas odwiedzin w szpitalu matka nigdy nie zachowywała się nienormalnie, a jeśli jednak coś takiego miało miejsce, to Casey tego nie zauważyła. Oczywiście wtedy normalne było wszystko poza tym, czego ona sama doświadczała.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego oskarżyła Blake’a o morderstwo, nawet jeśli nie jest przy zdrowych zmysłach. Kogo miałby zabić?
Casey usłyszała, jak Flora bierze oddech, z wysiłkiem wstając od stołu. Podeszła do zlewu i zapatrzyła się w widok za oknem.
– Przed laty w Sweetwater popełniono straszliwe morderstwo. Blake nie miał z tym nic wspólnego. Jestem pewna, że pani Worthington ma zamęt w głowie. Przy takim stanie jej rozumu nigdy nie wiadomo, o czym myśli.
Flora już nie była tryskającą energią gadułą. Zachowywała się tak, jakby uszło z niej powietrze. Może po prostu była zmęczona.
Rozległ się przenikliwy dzwonek telefonu.
Odwrócona plecami Flora chwyciła przenośny telefon leżący na blacie szafki. Casey natężała słuch, żeby dowiedzieć się, co mówi. W końcu kobieta odwróciła się w jej stronę.
– Wygląda na to, że z panem Johnem wszystko będzie dobrze. Doktor Foo uważa, że miał lekki udar mózgu, chociaż nie przesądza sprawy, ponieważ badania nie zostały zakończone. Pan John prosi, żebyś mu wybaczyła, i ma nadzieję, że powita cię w domu, gdy tylko te bestie mu pozwolą. Cytowałam Blake’a. – Wyraz ulgi pojawił się na twarzy Flory. Odmłodniała o parę lat.
– Dzięki Bogu. Czy powinnyśmy powiedzieć o tym mamie? – zapytała Casey.
– Słyszałam, jak podnosi słuchawkę wewnętrznego telefonu. Blake jej powie.
Casey poczuła się wyczerpana. Spotkanie z rodziną; matka, tak inna kobieta niż ta, która ją odwiedzała; choroba ojczyma. Wszystko to razem wzięte przekraczało jej wytrzymałość. Niejasne przeczucie nękało jej podświadomość. Była podenerwowana, jakby wkrótce miało się zdarzyć coś złego.
– Floro, nie powiedziałaś mi… – Urwała, nie wiedząc, czy Flora nie zarzuci jej, że wsadza nos w nie swoje sprawy. Jednak musiała zapytać. – Kto wtedy został zabity?