Flora kręciła się jak fryga po obszernej kuchni, otwierała szafki, zaglądała do środka. Otworzyła puszkę i chwyciła miskę stojącą na blacie. Wsypała do niej mąkę z puszki. Wzięła mleko i jajka z lodówki, rozbiła jajka i wlała mleko do miski. Casey patrzyła, jak Flora wyjmuje z szuflady drucianą trzepaczkę. Współczuła jajkom, tak zawzięcie były ubijane.
Chwyciła Florę za rękę.
– Przestań.
Flora usłuchała i popatrzyła jej w oczy.
– Panienko, może faktycznie zacznę mówić, nie czekając na swoją kolej; najlepiej, jak powiem to teraz i będę to miała za sobą. Nie wierz w nic, co usłyszysz o tamtym dniu. A zapewniam cię, że kiedy rozejdzie się wieść o twojej obecności w domu, usłyszysz najróżniejsze rzeczy. To, co się zdarzyło, należy do przeszłości i najlepiej o tym zapomnieć. Paru osobom stała się krzywda. Po prostu nie zajmuj się tym.
Casey przeciągnęła ręką po włosach i rzuciła uważne spojrzenie Florze, która stała nieruchomo.
– Dlaczego?
– Musisz mi zaufać, i tyle. To dzień, o którym mieszkańcy Sweetwater chcą zapomnieć.
Casey poczuła ostry ból głowy.
Potem zrobiło się ciemno.
Światła były takie jaskrawe. Chciała, żeby zgasły. Jej ubranie było mokre i przylgnęło do skóry.
Bez przerwy ciągnęli ją za sobą.
Cuchnęła. Wstrętnie, pomyślała. Dostała okres i krew była na niej wszędzie.
– Tutaj! – krzyknął ktoś.
Flesze błyskały ze wszystkich stron. Czerwone kropki tańczyły jej przed oczami.
Chciała, żeby zostawili ją w spokoju.
Jednak nie przestali jej ciągnąć. Ktoś ją podniósł, potem popchnął w dół.
Było jej zimno. Ręce i stopy miała lodowate, dłonie się trzęsły.
Ktoś szarpnął ją za ramiona.
Światła nadal błyskały, oślepiając ją.
Metal.
Ciężki i zimny.
Próbowała wymachiwać rękami i nie mogła.
Krzyknęła.
Rozejrzała się dokoła. Dostrzegła wyraz niepokoju na twarzy Flory.
– Co się stało? – Czuła się tak, jakby przed chwilą cała jej głowa eksplodowała.
– Spokojnie, już w porządku. Wszystko będzie dobrze. – Flora pomogła jej usiąść na krześle. – Dawniej nazywano to omdleniem – powiedziała i otarła czoło Casey chłodnym kuchennym ręcznikiem.
– Zemdlałam?
– Tak mi się wydaje. Miałaś za dużo przeżyć. Casey zgodziła się z tym.
– Chodźmy na górę. Musisz odpocząć. – Flora wzięła ją za ramię i pomogła stanąć.
Pozwoliła, by Flora poprowadziła ją ciemnymi korytarzami. Nienawidziła ciemności. Nawet jako dziecko nienawidziła ciemności. I szafy.
Szafy?
Zatrzymała się na środku jadalni. Pajęczyny, które zasnuwały jej umysł zaledwie parę sekund wcześniej, zniknęły.
– Blake powiedział, że opiekowałaś się mną, kiedy byłam dzieckiem. Czy przypominasz sobie, że bałam się ciemności?
Flora namyślała się przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała:
– Chyba tak. Zostawałaś ze mną w moim domu, i jeśli pamiętasz… nieważne. Nigdy nie byłaś tam po zmroku. Twoja matka albo ojciec zabierali cię zawsze wcześniej.
Casey poczuła, jak przenika ją strach. Była przerażona i rozglądała się wokół, jakby szukała schronienia przed własnymi myślami. Widziała jadalnię po raz pierwszy; przypatrywała się ciemnym, ciężkim meblom. Piękny stół, przy którym mogło usiąść przynajmniej dwadzieścia osób, znajdował się na środku wielkiego pokoju. Złocista tapeta pokrywała ściany, jedną z nich, prawie całą, zajmował kominek, na którym płonął ogień. Widok ognia nie poprawił nastroju Casey.
Bez celu przemierzała podłużną jadalnię. W głowie miała gonitwę myśli.
Z większą niż kiedykolwiek determinacją dążąc do rozwiązania zagadki swojego życia, podeszła do Flory, która usiadła przy długim stole. Zajęła miejsce obok niej.
– Mój ojciec? – Casey czekała na objaśnienie kolejnego elementu zapomnianej przeszłości.
– Chyba jego też nie pamiętasz. Był miłym człowiekiem. Szkoda, że umarł tak młodo.
„Tylko dobrzy ludzie umierają młodo” – powiedziała kiedyś jej babcia. Skąd to przyszło? Casey skupiła się na tym, co mówiła Flora.
– Bardzo ciężko pracował, zawsze pomagał tym, którzy mieli mniej szczęścia od niego, chociaż sam nie miał wiele. W końcu zapłacił najwyższą cenę.
– Co się stało?
– Na obrzeżach Brunswicku, na przejeździe kolejowym późno w nocy – myślę, że wracał do domu z fabryki – zdarzył się wypadek samochodowy. Twój ojciec, Buzz, zatrzymał się, żeby zobaczyć, czy może w czymś pomóc. W wypadku wzięły udział trzy albo cztery samochody.
– Mój ojciec miał na imię Buzz?
– Tak. A ściślej tak wszyscy na niego mówili, bo zawsze nosił krótko przystrzyżone włosy. Naprawdę miał na imię Reed. Buzz kochał dzieci. Jeden z chłopców, którzy ucierpieli w wypadku, był bliski śmierci. Kiedy przyjechała karetka, sanitariusze mieli tyle pracy, że zapytali, czy ktoś mógłby zabrać rannych do szpitala, a zabitych do kostnicy. Twój ojciec zgłosił się i pojechał z tym chłopcem do okręgowego szpitala w Peach. Byli wtedy najlepsi. Myślę, że dziś nazywa się takie szpitale centrami urazowymi. Mówili, że Buzz pędził, najszybciej jak mógł, żeby oddać chłopca w ręce lekarzy. Na pewno bał się, że dziecko umrze, bo inaczej by tak nie ryzykował. Kiedy wjechał do Peach, szpital był już powiadomiony o karambolu i wysłał karetki na pomoc. Jeśli dobrze pamiętam, w wypadku zostało poszkodowanych czternaście osób.
Dotarł do skrzyżowania oddalonego o kwartał od szpitala i w ogóle się nie zatrzymał. Nie wiem, czy nie słyszał syren, czy po prostu za bardzo się śpieszył. Doszło do czołowego zderzenia. Twój ojciec nie przeżył. Zginął na miejscu, niektórzy mówią, że na swoje szczęście.
Casey nie pamiętała swojego ojca, który stracił życie, próbując uratować obce dziecko. Mimo to poczuła łzy pod powiekami.
– A chłopiec, czy on też umarł? – otarła łzy.
– Och, nie. Przeżył.
– Ojciec zachował się jak bohater. – A więc byli i przyzwoici ludzie w jej rodzime. Dzięki Bogu.
– Większość ludzi w Sweetwater tak myślała, ale twoja matka była innego zdania – powiedziała Flora.
– To musiało być dla niej bardzo trudne. Straciła męża, a miała do wychowania dwoje małych dzieci – zauważyła Casey, po czym gwałtownie zerwała się z krzesła. – Słyszałaś, co powiedziałam?!
– Słyszałam – potwierdziła Flora.
Casey zakryła usta ręką.
– A jednak coś sobie przypomniałam! – To był dopiero początek. Im szybciej odzyska pamięć, tym prędzej rozpocznie nowe życie.
Uścisnęła Florę, która nadal siedziała przy stole z uśmiechem, który zastygł na jej twarzy.
– Czy mam brata, czy siostrę? Czy jest tutaj? Czy wie, że jestem w domu?
Flora znów przybrała minę, jakby patrzyła w przeszłość.
– To był chłopiec. Starszy od ciebie. Umarł wiele lat temu. To smutny temat, nie warto poruszać go w rozmowach z mieszkańcami Łabędziego Domu.
– A o czym mogę rozmawiać, Floro? Skąd tyle tajemnic? Co się przede mną ukrywa? W końcu przypomniałam sobie coś, co wydaje mi się ważne, a ty mi mówisz, że nie mogę o tym rozmawiać. Postępujesz dokładnie tak jak doktor Mackłin w szpitalu. Kiedy czułam, że niewiele brakuje, abym sobie coś przypomniała, usypiał mnie tabletką albo zastrzykiem.