Выбрать главу

Słuchając pilnie, Casey przesunęła się na brzeg krzesła.

– Nie pamiętam, jak długo się spotykali, ale wkrótce po ich ślubie Carol umarła. Ponieważ Ronald był taki, a nie inny, nikt z jej rodziny nie chciał wziąć go do siebie. Oczekiwali, że chłopiec będzie mieszkać z Buzzem, skoro ten twierdził, że jest jego ojcem. Ronald miał pewnie z siedem albo osiem lat, kiedy zamieszkał z Buzzem. Eve była w ciąży z tobą, pamiętam to. Podziwiałam ją za to, że bierze na wychowanie dziecko innej kobiety, zwłaszcza w jej stanie.

Lilah wysunęła szufladę, wyjęła do połowy opróżnione opakowanie snickersów i zaproponowała jednego Casey, która wzięła batonik i czekała na dalszy ciąg opowieści.

– Zaraz po twoim urodzeniu sytuacja się zmieniła. Eve męczyła się z Ronaldem, a Buzz, jeśli dobrze pamiętam, został właśnie zwolniony z papierni. Babcia Edwards brała cię do siebie, kiedy tylko mogła. Nadal pracowała, sprzątała domy najlepszych rodzin w Sweetwater. Powiem ci, że pracowała cholernie ciężko. To dzięki temu miała z czego płacić za mieszkanie. W tej rodzinie sytuacja ciągle się pogarszała. Ale za bardzo się rozpędziłam. Wrócimy do dnia, kiedy rozpętało się piekło, to chcesz wiedzieć, tak?

10

– To dzień, o którym nikt nie chce rozmawiać. Byłoby dobrze, gdybyś od tego zaczęła. – Casey wzięła następny batonik, żeby zająć czymś ręce.

Lilah dźwignęła się z krzesła i kołysząc się w biodrach, podreptała w głąb biblioteki. Pokazała gestem, żeby Casey za nią poszła.

– Zachowałam trochę wycinków. Było kilka artykułów w „Sentinelu”. Nie wiem, dlaczego trzymałam je tak długo. Może wiedziałam, że ten dzień nadejdzie.

Przejrzała kilka wycinków, zanim znalazła to, czego szukała. Casey stała obok, pragnąc zajrzeć nad jej ramieniem, ale zarazem bojąc się to zrobić.

– Usiądźmy. – Lilah poczłapała z powrotem do biurka.

– Dochodzenie koronera. Gazeta na pewno o nim pisała – podpowiedziała Casey.

– Nie śpieszmy się tak. Już niedługo się dowiesz. Pamiętaj, że opowiadam ci to, co ja zapamiętałam z tamtego dnia, a nie o czym informowały gazety. – Lilah wyjęła kilka pożółkłych wycinków. Przerzuciła je szybko, uważając jednak, by żadnego nie zniszczyć.

– Tu. – Przeczytała pobieżnie artykuł. Casey przypuszczała, że jeśli Julie i Flora miały rację, to Lilah od dawna zna na pamięć treść tych artykułów.

Podała wyblakły wycinek Casey.

31 października 1987 roku

W przededniu Wszystkich Świętych mieszkańcy Sweetwater opłakują śmierć Ronalda Williama Edwardsa. Tego dwudziestosześcioletniego mężczyznę znaleziono zamordowanego w rodzinnym domu. Eve Marie Edwards, macocha ofiary, była zbyt wstrząśnięta, by skomentować śmierć pasierba. Zapytany o przypuszczalnego sprawcę zbrodni, szeryf Roland Parker odmówił odpowiedzi. Do czasu napisania tych słów nikogo nie aresztowano.

Reszta notatki mówiła o szoku i przerażeniu mieszkańców Sweetwater w obliczu morderstwa. Casey położyła wycinek na biurku.

– To musiało być straszne dla mamy. To – wskazała wycinek – niczego mi jednak nie mówi poza tym, że popełniono zbrodnię. Nie zrozum mnie źle, myślę, że to tragedia, tym gorsza, że miała miejsce w Halloween, ale ta informacja w najmniejszym stopniu nie odsłania mojej przeszłości.

Lilah uśmiechnęła się, ukazując piękne białe zęby.

– Może nie teraz, ale kto wie, jak będzie później? – Przejrzała zawartość teczki i podała Casey jeszcze kilka wycinków z „Sentinela”. Informowały o tym samym. Popełniono morderstwo. Ani słowa o świadkach czy podejrzanych. Casey popatrzyła na daty. Wszystkie artykuły zostały napisane w ciągu tygodnia od dnia śmierci jej przyrodniego brata.

– A co z dochodzeniem? Czy znaleziono zabójcę? To niemożliwe, żeby popełniono morderstwo, a potem nagle wszystko ucichło. – Casey odłożyła wycinki na biurko Lilah. To zakrawało na kpinę, i to z niej zakpiono.

– Jeśli sobie przypominasz, powiedziałam, że pozwolę ci zapoznać się z tym, czym dysponuję. Mówiłam też, że powiem ci, co pamiętam ja sama. To nie znaczy, że ktoś inny nie ma dalszych informacji. Prędzej czy później dowiesz się czegoś, co pobudzi twoją utraconą pamięć.

– Przepraszam, że niepotrzebnie zabrałam ci czas. Tamten dzień wydaje się bardzo ważny, a jednak ciągle słyszę to samo; jakby wszyscy z całych sił starali się coś ukryć.

– Prawdopodobnie w sądzie udostępnią ci stenogram z rozprawy. Zadzwonię i poproszę, by Marianne kazała wyciągnąć te dokumenty. Jest sekretarzem sądu. Jeśli ktoś może uzyskać dostęp do takich informacji, to właśnie ona.

Lilah kartkowała wielki kołonotatnik. Zadowolona wybrała numer i odwróciła się, tak że Casey mogła tylko wpatrywać się w jej szerokie plecy. Nie dosłyszała, co mówi bibliotekarka, i nie była pewna, czy chce usłyszeć.

Cóż to za miasto? Jakie zło kryje się w umysłach tych, którzy tu mieszkają? I co jest takiego niegodziwego w mojej przeszłości, której nie mogę sobie przypomnieć? Mój przyrodni brat został brutalnie zamordowany. Powinnam mieć jakieś wspomnienia o tym, prawda? Mój Boże, byłam w szpitalu psychiatrycznym przez dziesięć lat i nie mam pojęcia, dlaczego. Nigdy nie próbowałam się tego dowiedzieć. Aż do teraz. Muszę być naprawdę obłąkana. Dlaczego ktokolwiek przy zdrowych zmysłach miałby żyć w zamknięciu tak jak ja przez wszystkie te lata i nie próbować poznać przyczyny? Powinnam była przynajmniej zapytać matkę. Albo Sandrę. Sandra by mi powiedziała.

– Mówi, że poszuka, ale będziesz musiała się pośpieszyć. Właśnie wybiera się na lunch.

– Przepraszam. Co powiedziałaś? – Zatopiona w myślach Casey nie dosłyszała, co mówi Lilah.

– Idź tam. Marianne poszuka dokumentów dla ciebie, ale pośpiesz się. Kiedy wyjdziesz, skręć w prawo, przejdź dwa kwartały. Nie przegapisz budynku sądu.

– Uhm, pewnie, dziękuję. Dziękuję za to, że poświęciłaś mi czas, by podzielić się swoimi wiadomościami. Wkrótce porozmawiamy.

– Kiedy tylko zechcesz, Casey.

* * *

Po oświetlonej sztucznym światłem bibliotece sierpniowe słońce było oślepiające. Casey szybko przemierzyła kilka pobliskich ulic i osłaniając oczy przed ostrym blaskiem słońca, dostrzegła gmach sądu.

Budynek z czerwonej cegły miał trzy kondygnacje. Fronton zdobiły białe kolumny. Cztery zegary, umieszczone wysoko w górze, można było oglądać pod dowolnym kątem, ich kuranty wywoływały echo. Uśmiechnęła się. Kiedy ktoś pracował w sądzie, nie mógł zadzwonić rano i uprzedzić, że się spóźni. Soczyście zielone trawniki rozciągały się przynajmniej na trzydzieści metrów po jednej i drugiej stronie budynku. Zraszacze miarowo opryskiwały ciemnozieloną trawę. Casey zastanowiła się przez chwilę, czy Hank oceniłby pozytywnie dokonania kolegi po fachu.

Wspięła się po kamiennych stopniach i weszła do środka. W to gorące popołudnie bardzo dobrze utrzymane korytarze były opustoszałe. Dobiegł ją klekot maszyny do pisania i świszczący odgłos kserokopiarki.

Obcasy stukotały o czarno-białe marmurowe posadzki, gdy szła w kierunku, z którego dobiegał dźwięk maszyny, do biura na końcu korytarza. Zastała tam kobietę, która mogła mieć tyle lat co Casey. Tkwiła przy maszynie w pozycji z lekcji maszynopisania: „stopy płasko na podłodze, łokcie po bokach”. Casey odchrząknęła.