– Tak? – powiedziała kobieta. Po raz pierwszy Casey była zadowolona z posiadania pięknej odzieży. Miała na sobie różowawoszarą spódniczkę z bluzką pod kolor. Uznała, że ta kobieta ocenia ludzi na podstawie wyglądu, wyczytała to w jej świdrujących szarych oczach.
Kobieta niecierpliwie spojrzała na wąski srebrzysty pasek na swoim nadgarstku.
– Zaraz wychodzę na lunch. Czy mogę coś dla pani zrobić?
– Nie jestem pewna. – Casey postanowiła się nie śpieszyć. W końcu była dopiero pierwsza po południu, a sądu nie zamykano przecież tak wcześnie. Przyjrzała się kobiecie. Bardzo jasne włosy miała zaplecione w mocno ściągnięty francuski warkocz. Blada skóra, nietknięta kosmetykami, była tak samo bezbarwna jak włosy. Cienkie wargi rozciągnęły się w sztucznym uśmiechu. Casey pomyślała, że ta kobieta potrzebuje kolorów. Spodziewała się, że lada chwila zacznie z irytacją tupać nogą.
– Przysłała mnie tu Lilah – powiedziała i pomyślała, że jeśli ta blada, przygaszona istota to Marianne, która potrafi wszystko znaleźć, to szanse dotarcia do dokumentów wzrosłyby, gdyby sama poszukała stenogramu. Nie uśmiechała jej się perspektywa spędzenia choćby sekundy więcej, niż to konieczne, z tym zastygłym w bezruchu manekinem.
– Tak, wspomniała, że pani przyjdzie. Jednak Marianne musiała wyjść. Proszę przyjść jutro.
Casey zapytała, nie kryjąc irytacji:
– Chciałam przeczytać pewien stenogram. Czy ktoś poza Marianne mógłby mi pomóc? – Poszukała wzrokiem plakietki z nazwiskiem albo jakiegoś innego identyfikatora na piersi kobiety.
– To nie pani sprawa, panno Edwards. Jestem umówiona na lunch. Gdyby bardziej pani uważała, zobaczyłaby pani tabliczkę na drzwiach. Godzinna przerwa na lunch trwa od pierwszej trzydzieści do drugiej trzydzieści. Teraz proszę mi wybaczyć.
Casey poczuła się jak utrapione dziecko i nagle miała dość. Miała dość wszystkich w tym okropnym miasteczku.
Nachyliła się nad drewnianym blatem i chwyciła kobietę za rękaw.
– Proszę posłuchać, nie wiem, kim pani jest, i tak naprawdę nie obchodzi mnie to. Przyszłam tu po pewne informacje. Z jakiegoś cholernego powodu pani i wszystkie inne ograniczone osoby w tym miasteczku traktujecie mnie jak wczorajsze śmieci. Chcę spojrzeć na pewien stenogram. I albo znajdzie go pani dla mnie, albo pójdę do pani przełożonego. A jeśli to nic nie da, pójdę do jego przełożonego. Czy pani mnie rozumie, panno… jak tam, do diabła, się pani nazywa? – Casey puściła ramię kobiety. Była zdumiona własnym zachowaniem, a jednak czuła, że było ono usprawiedliwione, i nie odwróciła wzroku, gdy napotkała lodowate spojrzenie kobiety.
Urzędniczka sięgnęła pod biurko po torebkę. Po chwili szła w stronę drzwi.
– Nie zmieniłaś się ani trochę – rzuciła przez ramię. – Wciąż jesteś zdrowo szurnięta i…
Nie udało jej się dokończyć tego, co miała zamiar powiedzieć, bo dokładnie w tym momencie pojawił się Blake Hunter.
– Widziałem, jak wchodzisz do biblioteki. Lilah powiedziała, że znajdę cię tutaj. Mam trochę wolnego czasu. Pomyślałem, że zapytam, czy chciałabyś zjeść ze mną lunch.
Casey błyskawicznie nabrała otuchy, kiedy Blake się do niej uśmiechnął. Jego oczy były brązowe jak baton Milky Way.
Casey patrzyła, jak Królowa Lodu topnieje. Czerwone plamy wykwitły na jej bladych policzkach.
– Bardzo bym chciała. Jednak próbuję skłonić tę panią, nie wiem, jak się nazywa, żeby poszukała pewnego stenogramu. Wydaje się, że nikt oprócz świętej Marianne nie umie go znaleźć. – Casey rzuciła mordercze spojrzenie na Królową Lodu, która jak skamieniała stalą w drzwiach.
Blake postanowił wyjaśnić sytuację.
– Brendo, dlaczego pani Edwards nie może dostać tego, czego chce?
Casey wyczuła skrępowanie kobiety. Prawie jej żałowała.
– Powiedziano Marianne, żeby się nią zajęła. Mnie polecono, żebym się do tego zastosowała – wytłumaczyła Brenda.
Blake uśmiechnął się do Casey.
– Wydaje się, że Brenda pomyliła sąd z wojskiem. Kto kazał ci tak postąpić?
– Będziesz musiał zapytać Marianne – odparła Brenda i dodała: – Znowu lunch w Big Al’s? Nie znoszę tego ich barbecue. Jutro będziemy musieli iść gdzie indziej, Blake. – Wybiegła za drzwi, z podbródkiem uniesionym tak wysoko, że Casey była pewna, że wessie kurz z odpowietrzników.
Blake wydawał się zakłopotany.
– To nie to, co myślisz – powiedział, wyprowadzając ją na korytarz.
– Nie musisz wyjaśniać.
– Wiem, ale chcę. Wyjdźmy stąd.
Skierowali się do centrum miasta. Blake jakby od niechcenia wziął Casey za rękę. Sprawiło jej to przyjemność. Spłynął na nią spokój.
– Parę dni temu przy moim stoliku było przypadkiem ostatnie wolne miejsce w całym Big Al’s. W porze lunchu panuje tam tłok – wyjaśnił Blake. – Zaproponowałem Brendzie, żeby się przysiadła. Wiedziałem, że ma tylko godzinę na lunch, i pomyślałem, że zachowam się jak dżentelmen. To wszystko. Nic więcej. – Blake uścisnął jej rękę mocniej, kiedy przecinali Main Street. Casey podobał się sposób, w jaki się nią zajął.
Była zadowolona, że Blake zaprosił ją na lunch. Ucieszyła się, że Brenda nie była dla niego kimś ważnym, chociaż wyraźnie chciała być. Zastanawiała się, czy Brenda naprawdę jest „umówiona na lunch”, jak powiedziała. Może miała nadzieję, że znów trafi na Blake’a?
– Mogę potwierdzić, że zachowujesz się jak dżentelmen. Jestem naprawdę wdzięczna za to, że wczoraj mnie podwiozłeś.
Nagle poczuła ciężar na piersiach i zaczęły jej drżeć ręce.
– Hej, wszystko w porządku? – zapytał Blake, gdy wchodzili do Big Al’s.
Kolejny atak paniki. Casey wzięła głęboki oddech i potrząsnęła głową. Wysunęła dłoń z dłoni Blake’a. Musiała się stąd wydostać. Potrzebowała świeżego powietrza. Pchnęła drzwi i zaczerpnęła tchu. Serce zaczęło jej bić jak szalone bez żadnego wyraźnego powodu. Musiała się na czymś skoncentrować, na czymkolwiek, dopóki strach jej nie opuści. Skupiła uwagę na chwastach wyrastających ze szczelin w chodniku, liczyła różnorodne odcienie zieleni i brązu. Liczyła szczeliny. Kiedy doszła do trzydziestu pięciu, jej serce wróciło do normy. Znów mogła swobodnie oddychać.
Blake wyszedł na zewnątrz i stanął obok Casey.
– Chodźmy do środka i napijmy się czegoś zimnego.
Po gorącym słońcu chłodne powietrze w Big Al’s działało orzeźwiająco. Zajęli miejsca z tyłu sali. Siedzenia ze sztucznej czerwonej skóry klejone taśmą i stoły z obrusami w czerwono-białą kratkę szczelnie wypełniały tę małą salę. Wszędzie unosił się zapach BBQ. Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest głodna. Kelnerka ubrana w ciasne dżinsy i czerwony podkoszulek z napisem „Pracuję w Big Al’s” postawiła przed nimi dwie szklanki z wodą sodową.
– Co zamawiacie? – zapytała, trzymając długopis nad jasnozielonym bloczkiem.
– Daj nam minutę, Della.
– Jasne, doktorze. – Della przeszła do następnego stolika, przy którym klienci już się niecierpliwili. Casey usłyszała, że narzekają.
– Co się stało, Casey? – Blake popatrzył jej badawczo w oczy.
– Miałam atak paniki. Myślałam, że ją kontroluję. Nie rozumiem, dlaczego właśnie teraz mi się przytrafił.
– Wszystko jest dla ciebie nowe. Jestem pewien, że czujesz niepokój z powodu sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Mogę zapisać ci trochę xanaxu, jeśli myślisz, że to pomoże.
– Dzięki, ale to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję. Przyjmowałam tyle lekarstw w szpitalu, że usuwanie ich z mojego organizmu i tak potrwa całe lata. Doktor Macklin nauczył mnie pewnych technik relaksacyjnych, które działają tak samo dobrze jak lekarstwa. Wszystko w porządku. – Casey wzięła do ręki menu, mając nadzieję, że ten gest zmieni temat.