– Spróbuj wieprzowiny, gwarantuję, że będzie rozpływać się w ustach.
– Znakomicie. Umieram z głodu.
Della przyjęła od nich zamówienie i po chwili przyniosła dwie wysokie szklanki ze słodzoną mrożoną herbatą.
Casey wypiła herbatę, po czym wytarła usta serwetką w kratkę.
– Potrzebowałam tego.
– Niewątpliwie. Casey, powiedz mi, jakiego stenogramu szukasz?
Myślała, że powinno to być oczywiste.
– Chodzi mi o dzień, w którym zamordowano Ronalda Edwardsa. Muszę wiedzieć, co się stało. Nikt nie chce mi powiedzieć. Pomyślałam, że dowiem się ze stenogramu dochodzenia koronera.
– Kto powiedział ci, że było takie dochodzenie?
– Lilah.
– Niech ją diabli! Nie mogę w to uwierzyć. Nie było dochodzenia, Casey. Przynajmniej oficjalnego. – Blake przeczesał ręką włosy.
– Ale… po co? Po co miałaby mi to mówić? Przecież nie musi niczego ukrywać.
– Tak, masz rację. Niczego nie chciała ukryć. Czy od powrotu do domu rozmawiałaś z Eve?
Znowu to samo, pomyślała. Następna osoba nie chce mi niczego wyjawić.
– Tak, ale nie na temat mojej przeszłości. Pan Worthington zachorował i moment nie wydał mi się odpowiedni. Mama i tak ma za dużo na głowie. Rozumiem, że jeśli nie było oficjalnego dochodzenia sądowego, to nie ma stenogramu?
– Właśnie. Jednak na pewno są jakieś akta. Muszą być. Nie mogę uwierzyć, że Eve zmusza cię do czekania. Masz prawo wiedzieć, co się stało. Może wtedy odzyskasz pamięć. – Blake rozejrzał się wokół. Nachylił się nad stolikiem i szepnął: – Czy możesz wstąpić do mojego gabinetu, powiedzmy, około czwartej dziś po południu?
Della zbliżyła się do stolika, balansując ciężką tacą, i tym samym oszczędziła odpowiedzi Casey, która wpatrywała się w talerze pełne wieprzowiny z rożna, frytek i surówki z kapusty.
– Wygląda to smakowicie. Nie wiem, czy uda mi się wszystko zjeść. – Casey wbiła widelec w aromatyczną wieprzowinę, zaskoczona swoim apetytem. W szpitalu nigdy po ataku paniki nie miała ochoty na jedzenie. Teraz była w Sweetwater, gdzie wszystko było inne, nawet jej ataki.
– Dlaczego chcesz spotkać się ze mną w swoim gabinecie, a nie tutaj albo w Łabędzim Domu?
Blake odpowiedział cicho, znów rozglądając się, jakby się bał, że ktoś może usłyszeć ich rozmowę:
– Mam coś, co, jak myślę, powinnaś zobaczyć. Jeśli podejrzenia mojego ojca były słuszne, mogłoby to pomóc ci w odkryciu zagadki przeszłości.
– Czy znałam twojego ojca, Blake? Co on takiego wiedział, co mogłoby teraz być dla mnie ważne?
– Chodzi o twoją teczkę. Kiedy byłaś dzieckiem, Flora przyprowadzała cię na coroczne badania, szczepienia, tego rodzaju rzeczy. Przeglądałem stare teczki i natknąłem się na nią. Myślę, że powinnaś rzucić na nią okiem. – W tonie Blake’a nie było śladu wcześniejszej wesołości. Teraz był doktorem Hunterem, a nie mężczyzną, z którym miała nadzieję się zaprzyjaźnić.
Casey umoczyła w keczupie ostatnią frytkę. Na myśl o tym, co może czyhać na nią w gabinecie Blake’a, zrobiło jej się niedobrze.
– Przyjdę, ale najpierw muszę przeprosić Brendę. Byłam gotowa ją rozszarpać, kiedy wszedłeś.
– Jestem pewien, że nie bez przyczyny. Ona potrafi być podła, wierz mi. Krążą plotki, że kiedyś cię nienawidziła. Sprawy ze szkoły średniej. – Blake sięgnął po portfel, rzucił kilka banknotów na stół i poprowadził ją do drzwi.
– A więc nie ma się co dziwić. Naprawdę muszę ją przeprosić. Kto wie, co mogłam w tamtych czasach powiedzieć albo zrobić? O tym właśnie mówię. Moje życie jest jak popularna książka, której tylko ja nie przeczytałam.
Stali przed restauracją, kontynuując rozmowę, Casey pragnęła, by znów wziął ją za rękę i zapytał, czy chce iść na spacer.
Blake spojrzał na zegarek.
– Nie rób tego pochopnie. Wtedy też była podła. Nie sądzę, żeby to było coś poważnego. Jak powiedziałem, sprawy z czasów szkoły średniej, jakieś drobiazgi. Brenda boi się, że nigdy nie wyjdzie za mąż i nie będzie mogła wstąpić do Klubu Zamężnych Kobiet.
– Do czego?
– To jest Południe. Tradycje są ważne. Zycie towarzyskie to wszystko, co mają niektóre z tych kobiet. Kiedy ich mężowie popłyną promem do Brunswicku, do prawdziwego świata, zostają same, a przynajmniej wiele z nich. Jesteś kimś, jeśli należysz do klubu. Przynajmniej tak myśli większość. Jeśli masz najlepszą porcelanę, najlepszą służącą, najlepszego kucharza, to kobiety szanują cię. Wszyscy w Sweetwater wiedzą, że Brenda marzy, aby przyjęto ją do tego klubu. Ale najpierw trzeba być…
– …zamężną – dokończyła za niego Casey. Brenda zapewne poluje na Blake’a.
– Szybko się uczysz, Casey. Muszę załatwić parę spraw. Chcę sprawdzić, jak czuje się John, i zobaczyć, co możemy zrobić, żeby pomóc ci odzyskać pamięć. – Blake ujął jej podbródek. Nieoczekiwanie zalała ją fala gorąca.
Z trudem wydobywając głos, wymamrotała potulne „w porządku”, i wtedy Blake odszedł, a ona jeszcze długo za nim patrzyła.
Blake odłożył słuchawkę na widełki. Wiadomości ze szpitala były pokrzepiające. Stan Johna się poprawiał. Gdyby nadal zdrowiał w tym tempie, wróciłby do Łabędziego Domu nie później niż za tydzień.
Rozejrzał się po dawnym gabinecie ojca, teraz jego własnym, szukając teczki Casey. Blake nie zamierzał przeprowadzać się do jednego z niedawno zbudowanych nowoczesnych budynków w Brunswicku. Tak jak jego ojciec, wolał korzystać z możliwości, jakie stwarzało wygodne mieszkanie, znajdujące się w tym samym domu co gabinet.
Drewniane podłogi wciąż jeszcze błyszczały po cotygodniowym froterowaniu. Na biurku ojca, teraz jego biurku, leżało kilka kart pacjentów, terminarz wizyt, stał także stary budzik jego dziadka. Ściany były pomalowane na kojący kremowy kolor. Na jednej z nich wisiały zdjęcia odebranych tu niemowląt. Niektóre z tych osób nadal żyły, inne już nie. Na przeciwległej ścianie wisiała jego apteczka. Stał na niej archaiczny drewniany moździerz z tłuczkiem, a także stare słoiki z wypalonymi dziwnymi symbolami. Jaskrawoczerwone geranie kwitły w skrzynce na parapecie na zewnątrz. Blake nigdy nie zadał sobie trudu zasłonięcia okna; podobał mu się widok. Zarówno młodzi, jak i starzy pacjenci dobrze się tu czuli. Pokój badań był utrzymany w tym samym stylu. Żaden sterylny chrom nie odpowiadał jemu ani jego ojcu. Woleli staroświeckie, przytulne wnętrza. Pacjenci zresztą też.
Odnalazł teczkę, której szukał, i po raz ostatni przeczytał jej zawartość. Musiał się upewnić, że poprawnie zinterpretował podejrzenia ojca.
Casey już dość się nacierpiała. Blake nie miał pojęcia, czego może się spodziewać, kiedy udostępni jej te stare notatki. W każdym razie będzie przy niej, gdyby go potrzebowała. Pragnął ją chronić.
Może sprawiły to jej oczy. Nie mógł zapomnieć, jak popatrzyła na niego przed Big Al’s. Zielone jak nefryt, ze złotymi plamkami. Zawładnęła jego sercem, kiedy odwzajemniła spojrzenie. Chciał ją wtedy pocieszyć, powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mógł, bo nie wiedział, czy kiedykolwiek wszystko będzie dobrze.
Zerknął na zegarek. Czwarta piętnaście. Casey się spóźniała. Chyba naprawdę poszła przeprosić Brendę. Niedobrze, bo kiedy Casey wróci pamięć, przypomni sobie, jak podła jest Brenda.
Casey już miała wejść do budynku sądu i poszukać Brendy, żeby ją przeprosić, gdy zmieniła zdanie. Jej uwagę przyciągnęła wystawa u Haygooda i postanowiła machnąć ręką na poprzedni incydent i zrobić zakupy. Po niedługiej chwili należała do niej sukienka z nadrukowanymi irysami, a także odpowiednie kolczyki oraz sandały. Wiedziała, że jej matka nie miałaby nic przeciwko temu; prawdopodobnie by to pochwaliła, skoro sama, według Flory, była uzależniona od czynności kupowania, a mimo to z wielką niechęcią poprosiła ekspedientkę, żeby przesiała rachunek Eve. Do czasu znalezienia pracy nie miała wyboru. Odda jej te pieniądze. Niesympatyczna ekspedientka, która wczoraj źle ją potraktowała, chyba miała dzisiaj wolne. Starsza sprzedawczyni nie była nadmiernie przyjazna, ale nie zachowywała się niegrzecznie. Tego właśnie Casey potrzebowała, czegoś tak prostego, jak zakupy. Pragnęła przestać myśleć o budzącym lęk spotkaniu z Blakiem. Co takiego zawierała jej karta zdrowia, co mogłoby pomóc odkryć tajemnice przeszłości?