– W tym stanie nie możesz wyjść. Zadzwonię do Flory i powiem jej, że przez jakiś czas zostaniesz u mnie. Kiedy poczujesz się na siłach, odwiozę cię do domu. To nakaz lekarza.
Casey zasalutowała bez przekonania.
– Tak jest.
Blake zaniósł tacę do kuchni. Słyszała, jak rozmawia przez telefon.
– Flora kazała ci przekazać, że jesteś w dobrych rękach. Nie będzie się martwiła. Mam ci też powiedzieć, że Eve spędzi tę noc w szpitalu, a więc nie ma potrzeby, żebyś szybko wracała.
– Jaka ta Flora jest kochana. Szkoda, że jej nie pamiętam. Przypuszczam, że bardzo dobrze się mną opiekowała. Blake, przypomniał mi się powód, dla którego w ogóle zaprosiłeś mnie do swojego gabinetu. – Urwała po tych słowach.
Blake usiadł w fotelu z pochylanym oparciem.
– Tak. Tyle że nie jestem pewien, czy w tej sytuacji to jest dobry moment.
– Przedtem był dobry – odparła Casey.
– Wiem. Jednak jako twój lekarz nie wiem, czy mądrze jest się tym w tej chwili zajmować.
– Słuchaj, Blake. Mam dwadzieścia osiem lat, jestem dojrzałą kobietą. Musisz zrozumieć; to, że przez całe dorosłe życie przebywałam w szpitalu, nie oznacza, że potrzebuję ciągłej ochrony. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że widziałam na własne oczy więcej, niż większość ludzi mogłaby sobie wyobrazić? Wprawdzie szpital jest finansowany ze środków prywatnych, ale zapewniam cię, że jego mieszkańcy wcale nie byli normalni.
– Masz rację. Chociaż rozsądek nakazuje mi co innego, jako twój przyjaciel nie znajduję powodu, żeby nie pokazać ci teczki z twoimi dokumentami medycznymi.
– No właśnie. Teraz zobaczmy, co uważasz za takie ważne. – Casey czuła, że wraca jej siła, drżenie ustało. Podeszła do parapetu i stojąc plecami do Blake’a, wpatrywała się w piękne afrykańskie fiołki.
– W porządku. Wrócę za minutę.
Coś w głosie Blake’a sprawiło, że Casey zamarła. Czy było to aż takie straszne? Co mogło być gorsze od spędzenia dziesięciu lat w szpitalu psychiatrycznym? Casey uśmiechnęła się do siebie drwiąco. Wiem, co mogłoby być gorsze. Niewiedza o przyczynach znalezienia się tam.
Blake wrócił, niosąc grubą teczkę z jasnobrązowego kartonu. Brzegi były wytarte od starości. Położył ją na stoliku, na którym zaledwie kilka chwil wcześniej stała herbata i krakersy. Casey popatrzyła na kartonową okładkę. Przyszło jej na myśl słowo „złowroga”.
Usiadła na kanapie i otworzyła teczkę. Szybko przejrzała jej zawartość. Część zapisów rozumiała, części nie. Najwyraźniej przeszła typowe dziecięce choroby. Nie było tam niczego niezwykłego. Rzucała się w oczy data ostatniej wizyty. Pierwszego października 1978 roku. Odczytała niestaranne pismo poprzedniego doktora Huntera. Potem przeczytała to jeszcze raz. Jej ręce zadrżały. Popatrzyła na Blake’a. Wargi poruszyły się, ale nie wypowiedziały żadnych słów.
Upuściła papiery na podłogę.
– Kto? – wyszeptała.
11
– Najwyraźniej mój ojciec coś podejrzewał. – Blake wziął Casey w ramiona, zapominając o przyrzeczeniu, że ograniczy się do relacji lekarz-pacjent.
Casey pokręciła głową i odsunęła go. Wzięła oddech, wykorzystując techniki, których nauczył ją doktor Macklin. Rozluźnienie. Wydech. Jeszcze raz to samo. Kiedy poczuła się wystarczająco spokojna, żeby móc rozmawiać, powiedziała:
– Miałam wtedy dziewięć lat. A mama, czy wiedziała o tym? – Casey nie mogła sobie wyobrazić, żeby jej matka nie wiedziała. Zaczęła się w niej rodzić złość.
„Obrzmienie w polu pochwowym. Pacjentka, wiek dziewięć lat, nie odpowiedziała, kiedy została zapytana o podrażnienie. Porozmawiam z matką”.
– Będziesz musiała ją zapytać. Albo Florę. To ona zwykle przyprowadzała cię na badania kontrolne.
– To wszystko jest bez sensu, Blake. Dlaczego to nie matka przychodziła ze mną do lekarza? Jeśli mam rację, znaczy to, że bardziej interesowała się moim przyrodnim bratem Ronniem niż mną.
– Wiesz o tym? – zapytał Blake zdziwiony.
– Tak. Lilah mi powiedziała.
– To się da wytłumaczyć. Stracił matkę. Byłoby rzeczą naturalną, gdyby chciała mu dać z siebie więcej.
Casey pomyślała o tym, co powiedział Blake. Jej matka wzięła na wychowanie dziecko, które, według Lilah, nie było zbyt bystre, może nawet niedorozwinięte umysłowo, i pokochała je jak własne.
– Masz rację. Chyba jestem po prostu zaszokowana. – Wskazała stertę papierów rozsypaną na podłodze.
– Wiem. Niestety, nie umiem powiedzieć, czy tata rozmawiał z Eve. Jednak byłoby to do niego niepodobne, gdyby nie zajął się czymś tak poważnym.
– Chodzi ci o molestowanie?
Wydawał się skrępowany, mimo to skinął głową.
– Tak. Jeśli podejrzenia mojego ojca były słuszne, uważał, że mogło się zdarzyć coś w tym rodzaju.
– Pytanie brzmi: kto mi to zrobił.
Dlaczego ktoś miałby chcieć skrzywdzić dziecko? Spędziła dziesięć lat życia w izolacji od społeczeństwa. Czy straciła te lata z powodu jakiegoś zboczeńca?
– Kiedy mogłabym spotkać się z lekarzem, który specjalizuje się w terapii regresywnej? – Poruszona, chodziła tam i z powrotem po pokoju, tak jak Blake parę minut wcześniej.
– Jeśli w szpitalu nie próbowali tej terapii, poproszę Adama, żeby umówił cię na wizytę.
– Chciałabym zacząć jak najszybciej. – Pragnęła wreszcie zakończyć ten etap swojego życia. Musiała zamknąć przeszłość, aby móc zwrócić się ku przyszłości. Miała nadzieję, że w tej przyszłości będzie miejsce dla Blake’a.
– Myślę, że powinienem teraz odwieźć cię do Łabędziego Domu. Zadzwonię później do Becky i postaram się o kopię twojej teczki. – Blake pochylił się i zebrał papiery. – Zatrzymam to na razie. Może najlepiej byłoby, gdybyś nie wspominała o tym nikomu ani słowem, dopóki nie będziemy pewni.
– Ale myślałam…
Położył papiery na biurku. Przyciągnął do siebie Casey.
– Ciii… – Pogładził jej kark i nadal trzymał ją w ramionach. Mogłoby to trwać wiecznie, pomyślała, wtulając twarz w jego bark. Wciągnęła świeży, balsamiczny zapach jego wody po goleniu i po prostu cieszyła się chwilą. Głęboko zaczerpnęła powietrza, gdy Blake lekko pocałował ją w czubek głowy.
Łagodnie odsunął ją od siebie i wędrował spojrzeniem ciemnobrązowych oczu po jej twarzy. Jej serce zaczęto walić jak młotem, ale nie było to nagłe szaleńcze pulsowanie, charakterystyczne dla ataku paniki. Czuła, że się rumieni.
– Lepiej zabierz mnie do domu. – Wyślizgnęła się z jego objęć i przez chwilę odczuwała przytłaczającą pustkę. Objęła się ramionami, aby zatrzymać ciepło, które pozostało po bliskości Blake’a.
Wsunął ręce do kieszeni.
– Przepraszam. Zachowałem się niewłaściwie.
– Potrzebuję trochę czasu, Blake. Nie przepraszaj. Pochlebia mi to, że chcesz być ze mną.
– Wierz mi, Casey, przytulanie cię nie było jedyną rzeczą, o której myślałem. Przyjdzie na to czas. Nie jestem uczniakiem. Czy w pakunkach, które rzuciłaś na werandzie, jest coś, co mogłabyś włożyć, czy też musisz coś pożyczyć?
Casey uświadomiła sobie, że nadal jest w papierowym fartuchu.
– W jednym z tych pudełek mam sukienkę. Gdybyś zechciał mija przynieść…
Blake uśmiechnął się i poruszył brwiami, doskonale naśladując Graucho Marxa.
– Nie wiadomo, co pomyślałyby dystyngowane damy ze Sweetwater, gdyby zobaczyły, że stoisz na mojej werandzie w papierowym fartuchu. – Poszedł po pakunki i po powrocie rzucił je na kanapę.
Komizm tej sytuacji zauważyli oboje w tym samym momencie. Zgięli się wpół ze śmiechu, po czym przysiedli na wypchanych poduszkach kanapy. Blake patrzył, jak Casey otwiera pakunki.