Выбрать главу

– Ciekaw jestem, jak Brenda by…

– …oceniła ten strój? – Rzuciła okiem na papierowy fartuch. – Klub Zamężnych Kobiet nie przyznałby za to punktów. – Dostała następnego napadu śmiechu. Blake zarykiwał się, gdy wyobrazili sobie sztywną i pruderyjną Królową Lodu ubraną w papierowy fartuch.

W końcu Casey wydobyła z pudełka sukienkę z nadrukowanymi irysami.

– Możesz się przebrać tutaj, jeśli chcesz. Muszę coś przynieść z gabinetu. Zaraz wrócę.

Dzięki Blake’owi odprężyła się i na parę chwil zapomniała o swoich problemach. Za to miała nowy temat do przemyśleń – ich przyszły związek.

* * *

Robert Bentley wyciągnął nakrochmaloną płócienną chusteczkę z kieszeni na piersi i otarł kropelki potu z czoła. Był blisko, ale nie dość blisko.

Do cholery z nią!

Tego nie było w jego planach.

Przygotowywał się do tego dnia od dziesięciu lat. Teraz, kiedy w końcu nadszedł, nie zamierzał pozwolić jakiejś stukniętej suce wszystkiego spieprzyć.

Przez dwadzieścia lat jego rozkład dnia nie zmienił się ani odrobinę. Nie zmieniły się też jego plany. Pół godziny na bieżni w siłowni, godzina podnoszenia ciężarów i zdrowa dieta dawały mu pewność, że nie wygląda na swoje pięćdziesiąt lat.

Nadal prowadził podupadającą agencję nieruchomości, tak jak to robił za życia ojca, kiedy jeszcze była kwitnącym interesem. Biedny sukinsyn. Gdyby wiedział, co się stało z firmą, nad której stworzeniem tak ciężko pracował, opadłby do poziomu morza w tym bagnie, gdzie został pochowany.

I Norma, jego żona. Boże, co za żałosna kobieta. Fultonowie byli kiedyś jedną z najzamożniejszych rodzin w Sweetwater i potrafili wymienić swoich przodków aż do skały w Plymouth. Robert zainteresował się Normą zaraz po szkole średniej. Kiedy się pobrali, jej ojciec nie całkiem zaakceptował go w rodzinie. Wpatrywał się w niego znad tego swojego długiego nosa patrycjusza tak, jakby Robert był niewiele więcej wart niż kupa końskiego łajna.

W tamtych czasach Robert pragnął czegoś więcej niż tylko prowadzenia agencji nieruchomości ojca. Chciał potęgi, która towarzyszyła majątkowi z tradycją. Już sama wiedza o tym, jak niewiele brakuje, aby właśnie teraz osiągnął cel, który stał się realny dopiero po wielu latach, dawała mu niewiarygodną energię. Nawet jej moc uwodzenia nie była w stanie stłumić tej energii. Chciał, żeby poważali go wszyscy obywatele Sweetwater. Żeby kobiety padały mu do stóp, co zresztą i tak się działo. Zaliczył ich tyle w Sweetwater, że czasami trudno mu było sobie przypomnieć, z kim spał. Norma na pewno, do diabła, nie lubiła seksu. Zaraz na początku, po ślubie, Robert starał się być wobec niej cierpliwy, mówiąc sobie, że była naiwną młodą dziewicą. Minęło trzydzieści lat, a ta zasuszona suka nadal nie była w stanie osiągnąć orgazmu. A przynajmniej on nic o tym nie wiedział. Często zastanawiał się, czy ona wie, co traci. Biedna Norma.

Była też ta druga suka. Kręciła przed nim tyłkiem już w szkole średniej. Wtedy była tylko białą biedaczką. W tamtych czasach myślał głównie o dolarach, a nie o dupach. Wiedział jednak, że byłaby ostra. Miała cycki, które wydawały się przeciwstawiać grawitacji, i najseksowniejsze nogi, jakie widział. Jedynie z powodu towarzyskich ograniczeń powstrzymywał się od zaorania pola tej dziwki.

Kiedy Reed Edwards się z nią ożenił, Robert w głębi ducha uważał go za największego szczęściarza w Sweetwater. Przynajmniej miał w domu zapewnione jakieś pieprzenie. Nie musiał udawać, że rozumie żonę, która boi się seksu. Tyle wiedział, bo niedługo po ich ślubie Eve zaszła w ciążę. Pamiętał dzień, w którym przyszła do jego gabinetu. Krótko przedtem urodziła swoją świrniętą córkę.

Był sam, zajmował się jakąś papierkową robotą. W pewnym momencie usłyszał, że otworzyły się drzwi gabinetu. Podniósł głowę, myśląc, że to Norma, która przyszła pogderać zgodnie ze swoim codziennym zwyczajem. Kiedy zobaczył Eve, od razu wiedział, że jego fantazje wkrótce staną się rzeczywistością.

Miała na sobie krótką dżinsową spódniczkę i ciasny różowy podkoszulek, jej długie blond włosy łaskotały jędrny tyłek. Jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy podeszła do oszklonych drzwi i przekręciła klucz w zamku. W tym momencie instynkt wziął górę. Opuścił story, odwrócił się i pokazał gestem, żeby poszła za nim.

Pamiętał, że jej głos był ochrypły i kuszący.

– Nie zapytasz mnie, czy czegoś potrzebuję? Myślałam, że właśnie tak zachowują się ludzie od handlu nieruchomościami. Świadczą usługi. – Urwała. Powietrze iskrzyło. Poczuł, jak twardnieje mu członek. Tym razem nie pomyślał o Normie.

– Cóż, pani Edwards, rzeczywiście świadczę usługi. Sprzedaję domy, wynajmuję biura, kiedy jest dostępna wolna powierzchnia. Czy jest tu pani po to, żeby mi powiedzieć, że ma pani coś do sprzedania?

Eve, wyraźnie ufna w swoje seksualne umiejętności, obeszła jego biurko i przejechała pomalowanym na różowo paznokciem po klamrze jego paska.

Wciągnął powietrze i prawie zapomniał je wypuścić.

Popatrzyła na jego spodnie. Uśmiechając się, zaczęła rozpinać klamrę. Stał nieruchomo, pozwalając jej rękom wędrować po swoim ciele. Musnęła żołądź jego penisa wystającą znad slipów. Kiedy polizała końce palców i przesunęła nimi po jej połyskującym czubku, omal nie eksplodował.

– Wiesz, co sprzedaję, Robercie? – zapytała.

Och, do diabła, wiedział, i do cholery, był pewien, że to kupi.

– Powiedz mi – odparł przez zaciśnięte zęby, gdy znalazła jego jądra. Chwyciła je, trochę za mocno, ale uświadomił sobie, że nie obchodzi go, jak mocno je ściska.

– To. – Wsunęła się na jego biurko i pokazała swój towar.

Częstość uderzeń jego serca zwiększyła się czterokrotnie, kiedy zobaczył, że Eve nie ma niczego pod krótką dżinsową spódniczką. Rozłożyła nogi i Robertowi zaparło dech w piersiach.

– Podoba ci się? – drażniła go.

Słowo „podoba” było za słabe.

Uniosła podkoszulek, odsłaniając jędrne krągłe piersi z małymi sutkami. Z rozszerzonymi oczami i rozwartymi ustami patrzył, jak sama się pieści.

Miał wcześniej w życiu mnóstwo cipek, ale jeszcze nigdy żadna nie zaprezentowała mu się tak elegancko. Nie mógł dłużej czekać. Jego penis pulsował tak, jakby miał zaraz wybuchnąć. Nie był pewien, czy to się nie stanie od razu, kiedy w nią wejdzie. Powstrzymywał się, chcąc cieszyć się każdą chwilą tej seksualnej fantazji dziejącej się naprawdę.

Podsunął jej spódniczkę do talii, myśląc tylko o tym, żeby zagłębić język w to gorące, wilgotne miejsce. Lizał ją, aż zaczęła wić się w ekstazie. Jego język był jak gorąca włócznia. Wcisnął go między miękkie fałdy. Podskakiwała, napierając na niego. Cała zatrzęsła się, gdy szczytowała. Omal nie udusiła go, ściskając nogami jego szyję.

– Mój Boże, Robercie! Patrz, co przegapiłeś w szkole średniej – powiedziała, kiedy ostatni dreszcz przebiegał przez jej ciało.

Robert miał już wsunąć w nią swojego przekrwionego penisa, kiedy ześlizgnęła się z biurka.

Poprawiła ubranie, zaśmiała się; wyszła z jego gabinetu, zostawiając go z tak wielkim wzwodem, że musiał się uciec do chłopięcych praktyk…

Teraz, zatopiony w seksualnych snach na jawie, Robert ledwie zdążył ukryć erekcję, kiedy Becky, jego sekretarka, weszła, przypominając mu o obecnym kłopotliwym położeniu.

– Czy nie mówiłem ci, żebyś pukała? – warknął.

– Przepraszam. Pomyślałam, że to ważne.

Lepiej, żeby takie było, bo inaczej będzie musiał ją wyrzucić. Łamiesz zasadę, mówisz do widzenia. Zasada numer jeden: Nigdy nie wchodzić do jego gabinetu bez pukania. Wpoił jej to wiele lat temu, bo nadal od czasu do czasu uprawiał seks na swoim biurku.