– O co chodzi, Becky? Mam dużo pracy.
– Właśnie zadzwonił doktor Hunter. Poprosił o teczkę pani Edwards do wglądu. Zostawił dla pana swój numer faksu, przefaksowal też formularz zezwolenia podpisany przez panią Edwards.
Teraz, kiedy wszystko właśnie zaczynało się pomyślnie układać, ta psychiczna pasierbica Johna Worthingtona musiała akurat wrócić do domu. Nie udało mu się dalej tego opóźniać. Wyszła.
Od lat jako dyrektor szpitala robił wszystko, co było w jego mocy, aby nie dopuścić do jej zwolnienia, a teraz lekarz, którego zatrudnił dwanaście lat temu, miał wszystko zniszczyć.
Do pracy w szpitalu wybierał najbardziej nieudolny personel. Kiedy pojawiał się wolny etat psychiatry, Robert dbał o to, żeby zatrudnić lekarza, który miał jakąś plamę w życiorysie. Tak jak ten sukinsyn doktor Macklin. Chociaż tym razem go zaskoczył.
Robert utrzymywał, że rodzina Worthingtonów chce, aby Casey nadal przechodziła terapię i dostawała lekarstwa. Opowiedział o tragicznych okolicznościach, które doprowadziły do umieszczenia dziewczyny w szpitalu. Polecił też doktorowi informować o wszelkich oznakach poprawy. Wyjaśnił, że jej karta choroby ma być zamykana każdego wieczoru i że tylko on i doktor Macklin będą mieli klucz. Ale bez wiedzy doktora Macklina Robert trzymał u siebie duplikat jej karty. Nieważne, że parę rzeczy zostało tu i tam dodanych.
Działało to świetnie, dopóki Robert nie odkrył, że doktor Macklin go przechytrzył.
Na początku swojego życia zawodowego doktor Macklin został wyrzucony ze Szpitala Psychiatrycznego Mercy w Savannah. Zwolnił na weekend pacjentkę, u której rozpoznano schizofrenię paranoidalną. Młoda czarnoskóra kobieta najwyraźniej dostała napadu furii. Po poszukiwaniach znaleziono ją w domu jej byłego chłopaka. Powiesiła się.
Doktor Macklin gorliwie wykonywał polecenia Roberta, który jednak wiedział, że nie może ujawnić za wiele. Premia tu i tam, od czasu do czasu wycieczka morska dawały mu całkowitą władzę nad doktorem Macklinem. Skończyło się to przed dwoma miesiącami.
Robert był wtedy zajęty łagodzeniem konfliktu z Normą, która właśnie się dowiedziała o jego licznych grzeszkach. Nie zauważył nagłego wycofania leków u pani Edwards, zapisanego w jej karcie. Nie zwrócił też uwagi, że pacjentka spaceruje po korytarzach szpitala, nie miał pojęcia, że nawet pomaga personelowi przy codziennych obowiązkach i że robi to od wielu tygodni.
Dbając o reputację swoją i szpitala, informował rodzinę Worthingtonów o wszystkich próbach, które podejmowali, i o tym, że kończyły się one zawsze niepowodzeniem. Jeśli Casey odzyskałaby kiedyś pamięć, to nie dzięki medycynie, tylko w jakiś inny sposób.
Potem drogi doktor Macklin poprosił go o spotkanie, co już samo w sobie było niezwykłe.
Okazało się, że rodzice młodej dziewczyny, która popełniła samobójstwo, nie uwierzyli, że ich córka to zrobiła. Była chora od dawna, jeszcze zanim rodzina umieściła ją w Mercy. Znali swoją córkę, w żadnym razie nie odebrałaby sobie życia. Mówili dalej, że doktor Macklin, którego opiniom ogromnie ufali, powiedział im, że Amy może nawet będzie mogła funkcjonować w normalnym społeczeństwie, ponieważ jej stan codziennie się poprawia.
Kiedy doktor Macklin został wyrzucony z Mercy, rodzina błagała lokalną policję o sprawdzenie dawnego chłopaka Amy, Jasona Dewitta.
Policja z Savannah ignorowała ich wielokrotnie ponawiane prośby. Robert słyszał, że gliniarze nawet opowiadali sobie o tym dowcipy.
W końcu, po odziedziczeniu większych pieniędzy, rodzina wynajęła Dicka Johnsona, prywatnego detektywa, który od sześćdziesięciu lat mieszkał w Savannah. Jego matka, tancerka w Vegas, pojechała na Południe szukać swojego kochanka włóczęgi. Nigdy go nie znalazła, ale poznała i poślubiła Richarda Johnsona, jednego z pierwszych czarnoskórych adwokatów praktykujących w Savannah, a przynajmniej pierwszego, który został zaakceptowany w kręgu białych prawników. Chociaż od czasu do czasu, gdy ktoś wspomniał o Dicku, pojawiała się wzmianka o „zebrze”, „kokosie” czy „mieszańcu”.
Kiedy rodzice zmarłej dziewczyny przyszli do jego agencji detektywistycznej, pragnąc poznać prawdę o śmierci Amy, Dick był zbyt dobrze wyszkolony, by ich nie wysłuchać. Sprawa go zainteresowała. Rodzice nie sprawiali wrażenia osób z gatunku tych, którzy dążą do obciążenia kogoś winą, żeby zatrzeć grzeszny uczynek swojego dziecka. Sądzili, że między Amy a jej byłym chłopakiem zdarzyło się więcej, niż ujawniły policyjne raporty. To, że byli biedną murzyńską rodziną, nie pomagało im.
Dick zdołał zebrać kilka informacji. Według raportu z sekcji zwłok Amy się powiesiła, ale na jej szyi nie było śladów od liny, której zresztą nie znaleziono. Dalsze dochodzenie detektywa wykazało, że Jason Dewitt, biały kochanek Amy, właśnie wtedy dowiedział się, że dziewczyna jest w ciąży. Dick był przekonany, że Jason zabił Amy w napadzie wściekłości, dusząc ją, a potem upozorował jej samobójstwo.
Kiedy dziadek Jasona, sędzia William James Dewitt, dowiedział się o sprawie, pociągnął za wszystkie sznurki w Savannah, aby zatuszować zbrodnię wnuka. Za karę Jason Dewitt został posłany do Harvardu.
Po dochodzeniu przeprowadzonym przez Dicka Johnsona, piętnaście lat od czasu tragicznego zdarzenia, doktora Macklina oczyszczono ze wszystkich zarzutów i mógł wrócić do czynnej praktyki lekarskiej jako psychiatra.
Robert analizował swoją obecną sytuację. Jeśli Blake Hunter chciał dostać teczkę Casey Edwards, to działo się coś niedobrego. Zastanawiał się, komu będzie musiał wleźć w dupę, żeby dowiedzieć się, co. Lizał wiele tyłków w ciągu życia spędzonego na tej małej wyspie. Te czasy miały wkrótce się skończyć.
Becky, ze swoimi przetłuszczonymi kasztanowatymi włosami i pochylonymi ramionami, tkwiła w otwartych drzwiach. Czasami Robertowi robiło się żal tej kobiety. To nie był jeden z takich dni.
– A więc znajdź ją, Becky. Mój Boże, czy myślisz, że ten szpital płaci ci za wystawanie w progu mojego gabinetu? Zrób to, o co poprosił, znajdź teczkę i przefaksuj mu jej zawartość. Blake jest lekarzem, powinien wiedzieć, że szpitalowi nie wolno przesyłać faksem informacji medycznych.
– Przefaksował formularz zezwolenia – szepnęła Becky.
– Więc zrób to, do cholery! – Głupia sekretarka przypominała mu Normę.
Nie miał powodów do zmartwień. Teczka była taka, jaka powinna być. Sprawdził to sam, kiedy poznał opowieść doktora Macklina. Przynajmniej ten człowiek nie próbował uprawiać tu sabotażu. Nie żeby Roberta to naprawdę obchodziło. Szpital był przecież jednak domem wariatów, tyle że drogim. Stara waląca się rezydencja, którą jakiś biedny krewny jednej z lepszych rodzin w Sweetwater zostawił w spadku stanowi. Środki potrzebne, aby odnowić i dostosować do nowych potrzeb ten stary budynek umieszczony w Narodowym Rejestrze Zabytków, były ogromne, zrobili więc z wiekowej rudery szpital psychiatryczny. Kiedy obywatele Sweetwater szukali dyrektora, zapytali Roberta, czy jest zainteresowany. Najpierw odparł, że nie. Potem dowiedział się, że otrzyma pensję i że będzie musiał spędzać na tym odludziu tylko kilka godzin w tygodniu. Przyjął stanowisko i odtąd zajmował je nieprzerwanie.
Wiele razy w ciągu tych lat szpital był właśnie tym, czego potrzebował. Kiedy Norma narzekała albo za bardzo użalała się nad sobą, nagle miał coś do zrobienia w pracy. Boże, jak żałował, że nie mogła mieć dzieci. Może wtedy byłaby szczęśliwa. Kiedy jej ojciec umarł cztery lata po ich ślubie, zostawił córce nie tylko swój dom, ale też cały ogromny majątek. Było jedno zastrzeżenie w testamencie: firma Goldberg, Willoughby i Ruskin miała pełną kontrolę. Robert był stale zadłużony u Normy. Spadek po ojcu sprawiał, że jej niczego nie brakowało, a jemu ciągle wszystkiego. To miało się wkrótce zmienić.