– Masz rację. Po prostu trudno jest pojąć, że coś takiego mnie spotkało, a ja nie mogę sobie tego przypomnieć. – Casey padła na łóżko i przycisnęła poduszkę do piersi.
– Przestań o tym myśleć, inaczej doprowadzisz się do obłędu. – Kredowobiała dotąd twarz Flory przybrała ciemny odcień szkarłatu.
– Widzisz? Wszystko, co ty albo ktokolwiek inny mówi, w końcu zahacza właśnie o to, o czym mam zapomnieć. O to, gdzie spędziłam ostatnie dziesięć lat. Nie mogę tego zrobić, Floro, nie potrafię przestać myśleć o przeszłości, tak samo jak ty byś tego nie potrafiła. Pobyt w szpitalu jest moją przeszłością. Muszę tylko przypomnieć sobie, dlaczego tam trafiłam. – Oparła się o wypchane poduszki. Czuła na swoich barkach ciężar całego świata i kompletnie nie wiedziała, jak się go pozbyć.
– I uda ci się. Teraz musisz jednak odpocząć. Chcesz, żebym przygotowała ci gorącą kąpiel? – zapytała Flora.
– Nie, wezmę szybki prysznic. Prawdopodobnie zasnęłabym w wannie i utopiłabym się, taka jestem zmęczona. Nie martw się, Floro, naprawdę czuję się świetnie. – Casey usiadła na łóżku i ledwie widocznie uśmiechnęła się. – Nie zatrzymuję cię, wiem, że też jesteś wyczerpana.
– Porozmawiamy jutro.
– Będę czekała niecierpliwie. Jeszcze coś, Floro. Notatki doktora Huntera wskazywały na to, że, być może, wiedział, kto mnie molestował. Czy przypadkiem wspomniał o kimś konkretnym tobie albo mojej matce?
Blake rzucił cienki faksowy wydruk na stół. Przeczytał te dokumenty tyle razy, że nauczył się ich na pamięć.
Dziesięć lat i nic. Całkowity brak choćby jednego wspomnienia. Swojego czasu opublikowano kilka artykułów na temat historii choroby Casey w „Biuletynie Stowarzyszenia Lekarzy Amerykańskich”. Adam wykazał wtedy więcej zainteresowania nimi niż Blake, ponieważ dotyczyły jego specjalności. Blake nie myślał o tym dużo, pamiętał tylko Casey wchodzącą do gabinetu jego ojca, kiedy była dzieckiem. Teraz jednak żałował, że nie przypomina sobie, co tam napisano.
Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku – nic. Wyglądało na to, że ten doktor Macklin przeprowadził wszelkie konieczne badania, przepisywał lekarstwa potrzebne pacjentce cierpiącej na amnezję pourazową, a jednak nie przyniosło to żadnych rezultatów.
Wszystko to zmieniło się mniej więcej dwa miesiące temu. Najwyraźniej nastąpił przełom w nastawieniu doktora Macklina. Zapiski w teczce Casey były o wiele bardziej szczegółowe. Doktor Macklin zanotował kilka razy, że zdumiewa go nagła poprawa jej stanu. Casey mogła normalnie rozmawiać, skrupulatnie dbała o własną czystość, a nawet pomagała personelowi w codziennych obowiązkach. Doktor stał się w jej przypadku optymistą, ale ostrożnym. Stopniowo odstawiał lekarstwa. Kiedy zdrowie psychiczne Casey wydawało się już dorównywać jego własnemu, zalecił zwolnienie. Później nie było już żadnych zapisków. Karta choroby urywała się w tym miejscu.
Blake popatrzył na zegarek. Dziesiąta, za późno na telefon. Próbował dodzwonić się do doktora Macklina dwukrotnie tego wieczoru i nie udało mu się go złapać. Zawahał się i w końcu nie zostawił wiadomości na automatycznej sekretarce. Chciał porozmawiać z doktorem. Coś mu nie pasowało.
Pomyślał, że mógłby pojechać do Bentleya i domagać się oryginału karty choroby, ale nie mógł znieść widoku tego napuszonego osła. Zadzwoni do Adama i poprosi go, żeby umówił Casey na wizytę u doktora Dewilda, czy też może nazywał się Dewitt? Nie mógł sobie przypomnieć. Casey będzie w dobrych rękach. Według Adama ten młody lekarz był najlepszy na całym Południu.
Pomyślał też o tym, że Casey w ciągu zaledwie kilku krótkich godzin zdołała podbić jego serce. Dwukrotnie tego dnia opanowała go nieprzeparta chęć otoczenia jej opieką. Chciał oddzielić ją od świata i zatrzymać u siebie, bo wiedział, że tu będzie bezpieczna. Kiedy płakała w jego ramionach, uświadomił sobie, że dobrzy lekarze nie podniecają się, kiedy pocieszają swoje pacjentki.
Kogo, do diabła, próbowałeś oszukać?
Rozważy możliwość ich wspólnej przyszłości, kiedy Casey odzyska pamięć.
Wewnętrzny głos szeptał mu do ucha: Wiesz, że jest szansa. Widziałeś jej spojrzenie. Jakich innych dowodów potrzebujesz?
Eve nagłym ruchem zatrzasnęła złotą puderniczkę i wrzuciła ją do torebki od Chanel. Oświetlenie szpitalne było straszne. Przywołała uśmiech na twarz i weszła do pokoju Johna.
Na środku jednoosobowej sali w standardowym łóżku z metalową ramą leżał jej kiedyś krzepki mąż. Bladoniebieskie żaluzje z wąskimi listewkami nie pozwalały porannemu słońcu rozproszyć ponurej atmosfery, która jej zawsze kojarzyła się ze szpitalami. Środek dezynfekujący nie zdołał stłumić zapachu śmierci, choroby i moczu. Wazon z żółtymi różami z ogrodu Łabędziego Domu stał na stoliku obok łóżka Johna. Kazała Hankowi ściąć je poprzedniego dnia.
Chuda jak patyk pielęgniarka zmierzyła Johnowi ciśnienie, a doktor Foo, jego neurolog, zdjął metalową kartę przyczepioną w nogach łóżka.
– Sto trzydzieści na dziewięćdziesiąt, doktorze. – Pielęgniarka nacisnęła przycisk przy gruszce i Eve usłyszała syk wypuszczanego z mankietu ciśnieniomierza sprężonego powietrza.
– Bardzo dobrze. Widzę, że nasz pacjent ściśle wypełnia zalecenia – powiedział doktor Foo.
Eve czekała w otwartych drzwiach. Gdyby to ona tu leżała, bez względu na to, jak wysoko ceniono doktora Foo, w żadnym razie nie pozwoliłaby się dotknąć lekarzowi, który był cudzoziemcem, zwłaszcza stamtąd. Nie ufała im. Wystarczyło popatrzeć na Wietnam i na tę sprawę koreańską. Mój Boże, pomyślała, być może oni zamierzają zabić każdego Amerykanina, którego dotkną.
– Ihi – John, próbując usiąść na łóżku, wydal nieartykułowany dźwięk.
Jeśli tylko tyle z niego zostało, to może pierwszą ofiarą spisku doktora Foo był właśnie John. Uśmiechnęła się i podeszła do łóżka.
– Kochany John. – Odgarnęła kosmyk białych włosów z czoła męża i wzdrygnęła się. Jego skóra przypominała w dotyku pergamin, a włosy były w strąkach. To nie był jej John. Jej John był drobiazgowy, gdy chodziło o higienę osobistą. Kim była ta skurczona bryłka szarej materii? – Jakie są rokowania? – zapytała Eve, odwracając się w stronę lekarza.
Doktor Foo, niski pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, miał gęste czarne włosy, a na nosie okulary, które bezustannie się zsuwały. Umieścił kartę Johna z powrotem w nogach łóżka.
– Dobre, pani Worthington. Uszczerbku doznała jedynie mowa pani męża. Jestem pewien, że jeśli podda się terapii, po pewnym czasie zacznie go pani rozumieć. – Uśmiechnął się do Johna. – Chcielibyśmy za kilka dni wypuścić pana do domu.
Eve patrzyła, jak promyk dawnego blasku pojawia się w oczach Johna, i poczuła od tego mdłości. Założyła, że on zawsze już będzie inwalidą. Dałby jej pełnomocnictwo, mianowałby ją prezesem Worthington Enterprises i pod koniec jej pracowitych, wypełnionych decyzjami dni rozmawialiby przy kieliszku chardonnay o jej zwycięstwach i bitwach. Oczywiście John by wyłącznie słuchał. Potem, kiedy nie musiałaby odgrywać roli dobrej żony, byłaby wolna.
Mogłaby bez przeszkód otoczyć matczyną opieką Casey.
– Pani Worthington? – powiedział doktor Foo.
– Tak, przepraszam, zamyśliłam się. Mówił pan… – obdarzyła doktora Foo swoim najpiękniejszym uśmiechem.
– Sądzę, że po pewnym czasie John w pełni wyzdrowieje. Eve poczuła się tak, jakby uderzył w nią piorun.
– Co takiego? – Machinalnie dotknęła pereł na szyi. Cofnęła się na krok od łóżka.