Uśmiechnął się smutno. Ujął jej rękę i poczuła jego ciepło, mocny, a zarazem delikatny uścisk. Popatrzyła na dłonie Blake’a. Były ładne. Paznokcie krótkie i równo przycięte. W jego głosie brzmiała udręka, gdy mówił dalej.
– Dzień, o którym Sweetwater tak usilnie chce zapomnieć, Casey, to dzień, w którym prawdopodobnie zabiłaś swojego przyrodniego brata.
„Prawdopodobnie zabiłaś swojego przyrodniego brata”. Prawdopodobnie zabiłaś swojego przyrodniego brata. Prawdopodobnie zabiłaś swojego przyrodniego brata!
W głębi serca przeczuwała, że to musiało być coś takiego. Miała wrażenie, jakby niewidzialna ręka zaciskała się na jej szyi i utrudniała jej oddychanie. Ogarnęła ją panika niepodobna do niczego, co dotąd znała, sprawiając, że wypowiadanie słów stało się niemożliwe. Objęła się ramionami i zaczęła kołysać się w przód i w tył, gdy mrożące krew w żyłach obrazy tworzyły się w jej umyśle.
Znieruchomiała. Własne myśli sparaliżowały ją. Nie! Mylił się. Mylili się. Na pewno!
– Casey. – Głos Blake’a zabrzmiał tak, jakby przechodził przez tunel.
Wpatrywała się w ścianę. I kołysała się. Coraz szybciej, żeby to znikło.
Ubrania, które jej dali, były sztywne i zbyt szorstkie dla jej delikatnej skóry. Było jej zimno. Wszędzie. Mgiełka zamazywała jej oczy, sprawiając, że wszystko zdawało się płynąć w powietrzu. Spojrzała na swoje nadgarstki. Skóra, jakby pas. Zbyt mocno zaciśnięty. Ramiona były przywiązane pasami do jej boków. Dlaczego? Nagle usłyszała głosy.
– Doktor Hunter mówi, że będzie spała przez jakiś czas. Mam nadzieję, że to, co jej dał, oszołomi ją porządnie. Mój Boże, nigdy nie widziałam czegoś takiego.
– Taak, cóż, poczekaj tylko, aż zobaczysz chłopaka, wtedy to powiedz. Człowiek nie powinien nigdy musieć patrzeć na to, co widzieliśmy tam dzisiaj. I ta biedna matka. Straciła dwoje dzieci. Chociaż bardzo niechętnie to mówię, ta dziewczyna powinna smażyć się w piekle.
Było jej zimno, nie mogła się smażyć. Czy nie wiedzą tego? I kim właściwie są? Próbowała przypatrzeć się dokładniej, ale widziała tylko ich plecy.
– Cholera, Casey! Posłuchaj mnie! – krzyknął Blake.
Szarpnęła się do przodu i odwróciła w stronę Blake’a. Jej głos brzmiał chrapliwie.
– Hm?
Cała była odrętwiała. Nie mogła na niego patrzeć. Jak mógł jej to zrobić po wszystkim, co przeszła w tym krótkim czasie, odkąd wróciła do domu? Był jak wszyscy inni. Podły i okrutny. Żałowała, że nie została w szpitalu.
– Posłuchaj mnie – mówił. – Doznałaś szoku. Dam ci coś.
– Nie! Nie chcę niczego. Jesteś dokładnie taki jak oni. – Sięgnęła po tenisówki, wcisnęła w nie stopy, nie zawracając sobie głowy sznurówkami, i pobiegła do drzwi.
Blake chwycił ją za ramię i przytrzymał.
– To ostatnia rzecz, jaką spodziewałaś się usłyszeć, wiem. Może to był błąd. Przepraszam, ale trzeba to było powiedzieć. Proszę, Casey, zaufaj mi.
Miał rację. W jakim celu coś takiego by wymyślił? Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej sensownie to brzmiało. Dlaczego, jeśli nie z tego powodu, przebywałaby w szpitalu przez dziesięć lat?
– Przepraszam. Nie mogę… – wyrzuciła ramiona przed siebie.
– Wiem. Trudno się z tym pogodzić. Pomogę ci. Możemy się tym zająć, Casey. Obiecuję. Kiedy porozmawiamy z doktorem Dewittem, on ci pomoże. Potem będziesz mogła pozostawić to za sobą i żyć dalej.
Powiedział „my”. Czy to znaczyło, że będzie ją wspierał, nawet jeśli była morderczynią?
Skinęła głową i usiadła. Te dziwne spojrzenia, z którymi się spotykała od czasu powrotu. Nieuprzejma ekspedientka, Brenda. Wszystko to miało teraz sens.
Była morderczynią. Zabiła z zimną krwią, umyślnie.
Co by jej to dało, gdyby sobie przypomniała? Najwyraźniej była wtedy obłąkana, zabiła biednego Ronniego i dzięki Bożej łasce jej wspomnienia o tamtym dniu zostały całkowicie wymazane z pamięci. Powinna to po prostu tak zostawić. Jednak sumienie nie dawało jej spokoju. Pomyśli o tym później. Teraz chciała tylko oswoić się z tym, co powiedział jej Blake.
Nie odzywał się ani słowem. Utkwiła wzrok w jego twarzy, spodziewając się, że zobaczy strach i odrazę. To, co ujrzała, kompletnie ją zaskoczyło.
– Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób, Casey? Zawsze o tym wiedziałem. To niczego nie zmienia. – Wyciągnął rękę w jej stronę.
– To prawdziwy koszmar! W jednej chwili myślę, że jestem tym… nie wiem czym, a w następnej dowiaduję się, że jestem morderczynią. – Pozwoliła, by ją przytulił. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa. Nie chciała, żeby był świadkiem jej kolejnego załamania. Poradzi sobie z tym.
– Mogę sobie tylko wyobrażać, jak musisz się czuć. Zbadamy to. Znajdę doktora Macklina. Porozmawiam z Bentleyem, dostaniemy te akta od Marianne, jeśli w ogóle istnieją. I doktor Dewitt. Nie będziemy siedzieć bezczynnie, Casey. – Obsypywał lekkimi pocałunkami jej twarz. Zaczerpnęła powietrza. O Boże, jak bardzo chciała mu wierzyć. Jak bardzo chciała zapomnieć o tym, co właśnie ujawnił.
– Czy to naprawdę ma teraz znaczenie? Nic nie zmieni tego, że to zrobiłam – powiedziała z rozpaczą w głosie.
– To nie jest koniec tej historii. – Blake wstał i zaczął spacerować po pokoju.
– Dlaczego, Blake? Dlaczego, ma to teraz znaczenie? Po dziesięciu latach. Odsiedziałam swoje, że tak powiem. Co mi da odgrzebywanie przeszłości? Powiedz mi.
– Myślę, że coś więcej stało się tego dnia, kiedy umarł Ronnie. Sądzę, że całe miasteczko Sweetwater też tak uważa. Rozmawiamy o tym z Adamem od lat i obaj przypuszczamy, że coś zostało zatuszowane. Nie wiemy tylko co.
Czy to możliwe? – zastanawiała się. Iskierka nadziei. Może to rzeczywiście jeszcze nie cała historia. Miała zamęt w głowie.
– Kiedy… kiedy zabiłam Ronniego – mówiła niezdecydowanie, własne słowa brzmiały dla niej obco. – Kiedy to zrobiłam… dlaczego nie miałam procesu?
Blake obrócił się w jej stronę.
– To część tej zagadki. Chociaż mam pewne podejrzenia, nigdy nie udało mi się otrzymać wglądu w tak zwany raport policyjny. Raport, którego, jak się wydaje, Marianne i Brenda nie mają czasu poszukać. To dlatego myślę, że dobrze by było porozmawiać z Rolandem. Zobaczyć, co powie po tych wszystkich latach.
– Co podejrzewasz? – zapytała Casey niecierpliwie.
– Od początku przypuszczałem, że kiedy prawdopodobnie zabiłaś Ronniego, zrobiłaś to w obronie własnej.
– Zapomnij o tym, Blake. Jestem pewna, że w takim przypadku odbyłby się proces i nie wiadomo co jeszcze. Pamiętaj, że nie mam pojęcia, co się zdarzyło. To by z pewnością tłumaczyło, dlaczego dostawałam takie lekarstwa. Może jestem szalona. – Wzruszyła ramionami i zaśmiała się głucho. – Może to nie jest taki dobry pomysł, żeby zapytać szeryfa. Najwyraźniej wykonał swoją pracę. Z jakiegoś powodu straciłam tamtego dnia panowanie nad sobą, a zaraz potem pamięć. Może powinniśmy po prostu tak to zostawić. – Częściowo wierzyła w te słowa, ale równocześnie chciała zawzięcie badać tę sprawę.
– A więc jak się dowiesz? – zapytał.
Może powinna przynajmniej trochę o tym pomyśleć. Jeśli zarówno Blake, jak i Adam uważają, że zdarzyło się coś więcej, czuła się w obowiązku sprawdzić ich podejrzenia. Była pewna, że pozostanie szaloną kobietą bez pamięci. Szaloną kobietą, która zabiła swojego brata.
– Chyba nic złego się nie stanie z powodu paru pytań. Blake, nie chcę robić zamieszania. Obywatele Sweetwater i tak nie powitali mnie zbyt serdecznie. Poza tym John jest chory i mama nie odchodzi od jego łóżka, więc w żadnym razie nie chcę zdenerwować ani jego, ani jej.