Spuścił roletę do połowy.
Siedząc przy biurku, ponownie sprawdził zapiski w swoim terminarzu wizyt. Nic.
Sędzia uważał otwarcie gabinetu w Savannah za mądre biznesowe posunięcie, ale Jason był pewien, że nikt ze znaczących obywateli miasta nie będzie chciał obnażać swojej duszy. Uległ namowom i chociaż rozum podpowiadał mu co innego, pozwolił, żeby dziadek, jak zwykle, podjął za niego decyzję. Rodzice zginęli w katastrofie małego samolotu, kiedy miał trzy lata, i odtąd sędzia ich zastępował. Jason zawsze oddawał mu pole przez szacunek. To się skończyło. Sędzia spoczywał dwa metry pod ziemią, a on był panem swojego losu. Przeprowadzka do Atlanty powinna załatwić sprawę. Och, wysoko go ceniono, przyjeżdżali do niego pacjenci z całego kraju. Pomógł wielu ludziom uwolnić się od fobii i irracjonalnych lęków i dojść do ładu ze swoim życiem. Opublikował wiele artykułów naukowych. A jednak nie był zadowolony. Potrzebował do szczęścia czegoś więcej niż tylko pracy. Nie zwierzył się z tego pragnienia nikomu oprócz sędziego.
Ciche pukanie w uchylone drzwi gabinetu wytrąciło go z zadumy.
Udał, że jest pogrążony w lekturze medycznego czasopisma, gdy rzucił: „Tak?”
Jo Ella, jego recepcjonistka, stała w progu, czekając, aż zaprosi ją do środka.
– O co chodzi, Jo Ella? – Jason zdjął okulary w metalowej oprawie i potarł skronie. Okulary były wyłącznie rekwizytem. W wieku trzydziestu trzech lat wyglądał na dwadzieścia trzy. Krótko przycięte kasztanowate włosy, niebieskie oczy i nieduży zarost nadawały Jasonowi młodzieńczy wygląd. Nienawidził tego, że nie wygląda na lekarza. Był przeciętny pod każdym względem – przeciętny wzrost, przeciętna budowa ciała.
– Telefonuje niejaki Robert Bentley. Mówi, że to pilne.
Milczał.
– Doktorze? – przynagliła go Jo Ella.
– Hm, tak, przyjmij wiadomość. – Pochylił głowę, znowu udając, że czyta.
– Zrobiłam to. Powiedział, że chodzi o sprawę życia i śmierci. – Jo Ella uśmiechnęła się, odsłaniając idealnie białe zęby.
– Czy nie jest tak za każdym razem?
– Co mam mu odpowiedzieć, doktorze?
– Połącz rozmowę. – Jason patrzył, jak Jo Ella wraca do swojego biurka. Zanim przysłała ją poprzedniego roku agencja pośrednictwa pracy, Jason obiecał Tarze Hodges, że ją zatrudni.
Tara była pełna optymizmu, jasnowłosa i krzepka, miała wszystkie cechy, którymi pogardzał u kobiet. Dopóki Jo Ella nie weszła do jego gabinetu, Tara była znakomitą kandydatką, bo ani trochę mu się nie podobała. Jo Ella okazała się jego ideałem. Zapomniał o obietnicy danej Tarze i z miejsca zatrudnił tę młodą kobietę. Kiedy po paru dniach zadzwonili z poprzedniej agencji z pretensjami, powiedział, żeby pilnowali swojego nosa, i przypomniał im, z kim mają do czynienia.
Patrzył na telefon na swoim biurku, czekając, aż Jo Ella przełączy rozmowę. Zastanawiał się, w jaki sposób ten Bentley znalazł jego prywatny numer.
Nacisnął guzik i podniósł słuchawkę. Później będzie się tym martwił.
– Doktor Dewitt – powiedział swoim najbardziej profesjonalnym tonem.
– A niech mnie – rozległ się męski głos.
– Kto mówi? – zapytał Dewitt, zirytowany tym, że ktoś mu przeszkadza.
– Robert Bentley – powtórzył mężczyzna tym samym chłodnym tonem.
– I to ma coś znaczyć? – warknął Jason do słuchawki. Nienawidził gierek. Odsunął słuchawkę od ucha, gotów rzucić ją z powrotem na widełki, i wtedy tamten podniósł głos.
– Czy nazwisko Amy Woods coś panu mówi?
Jason poczuł się tak, jakby znienacka otrzymał cios w brzuch. Zaczerpnął tchu, zanim zapytał:
– Kim pan jest i czego pan chce?
– Amy. Przypomina ją pan sobie, doktorze Dewitt?
W jednym błysku Jason zobaczył całe swoje życie. Jego plany, żeby przenieść się do Atlanty, byłyby warte tyle, co brudna woda po myciu naczyń. W ułamku sekundy przebiegła mu przez głowę myśclass="underline" Dzięki Bogu sędzia nie żyje.
– He? – zapytał. Takim tonem mówiły męty z rynsztoka, które skradały się za turystami po zmroku. Kropelki potu wystąpiły na jego górnej wardze, koszula od Pierre’a Cardina nagle stała się wilgotna.
Bentley ryknął serdecznym śmiechem.
– Nie proszę o pieniądze, Dewitt, przynajmniej jeszcze nie.
Jason wyjął chusteczkę z kieszeni na piersi i otarł twarz.
– A więc o co pan prosi? – Nienawidził swojego drżącego głosu. Zachowywał się jak mięczak. Do diabla, w tym momencie był mięczakiem.
– O pańskie usługi.
– Czy potrzebuje pan psychiatry? – Poczuł ulgę. Bentley wspomniał wcześniej o Amy.
– Niektórzy mówią, że tak. – Kolejny wybuch śmiechu.
– Albo powie mi pan, o co panu chodzi i kim pan jest, albo odłożę słuchawkę.
Pewnie, ty tchórzu, pewnie, pomyślał sam o sobie.
– Robert Bentley. Jestem dyrektorem szpitala w Sweetwater. Jedna z naszych byłych pacjentek zapisała się do pana na wizytę.
– I?
– Muszę wiedzieć na kiedy. Nazywa się Edwards.
Jason stuknął w przycisk „wstrzymaj” i zobaczył, że ręce mu się trzęsą. Nie mógł pozwolić, żeby Jo Ella zobaczyła go w takim stanie. Zwrócił się do niej przez interkom, co robił tylko wtedy, kiedy był bardzo zapracowany.
– Tak, doktorze? – zapytała Jo Ella.
– Hm, tak. Mam nową pacjentkę. Nazywa się Edwards. Kiedy jest umówiona na wizytę?
Usłyszał szelest papierów.
– Jutro rano o dziesiątej.
– Dzięki.
Otworzył szufladę biurka i chwycił fiolkę valium. Połknął dwie tabletki, zanim podniósł słuchawkę.
Odchrząknął.
– Jutro. O dziesiątej.
– Wspaniale. Teraz proszę posłuchać, i to posłuchać uważnie, bo powiem to tylko raz. Pani Edwards cierpiała na amnezję pourazową przez dziesięć lat. Nigdy nie przeszła terapii regresywnej żadnego rodzaju. Dlatego wybiera się do pana. Kiedy przebywała w szpitalu, mieliśmy to szczęście, że pracował u nas doktor Philip Macklin. – Głos umilkł na chwilę. – To nazwisko może coś panu mówi, a może nie, ale mówiło ono cholernie dużo rodzinie Woodsów. To on pozwolił pana przyjaciółce Amy opuścić szpital na specjalną weekendową przepustkę, aby mogła powiedzieć swojemu kochankowi, że jest w ciąży. Podobno nigdy nie wróciła. Jakoś nie mogę zapomnieć o tej tragicznej historii, zresztą nie mógł też zarząd Mercy.
– Rozumiem.
– Tak? A jak jasno pan to rozumie, doktorze Dewitt?
– Jak słońce. – Westchnął. – Co pan chce, żebym zrobił? – Dowie się, kim dokładnie jest ten sukinsyn, i drań pożałuje, że w ogóle podniósł słuchawkę, żeby do niego zadzwonić.
– Myślę, że powinno to być oczywiste. Z powodów, które pana nie dotyczą, chcę, aby pan mnie zapewnił, że pani Edwards nie zbliży się do przypomnienia sobie swojej przeszłości. Wydaje mi się, że gdzieś czytałem o pana metodzie leczenia pacjentów LSD-25. To by wysłało panią Edwards na wycieczkę.
– Mój Boże! Nie praktykuje się tego od lat. To skrajnie niebezpieczne.
– Myślimy podobnie, doktorze Dewitt. Sądzę, że nie muszę mówić nic więcej, a pan?
Jason poczuł skurcz żołądka. Do cholery z tym człowiekiem, zabiję go, jeśli trafi się okazja.
– Gdzie mam zdobyć LSD? Nie mogę przecież wypisać tego na zwykłą pieprzoną receptę. Jaką mam gwarancję, że będzie pan milczał? – Nienawidził siebie za zadanie tego pytania.
– Spokojnie, doktorze. Proszę się tak nie irytować. O tym też pomyślałem. Dziś wieczorem, kiedy pojedzie pan do rezydencji dziadka, dostanie pan przesyłkę. Proszę samemu otworzyć drzwi posłańcowi. Reszta powinna być prosta. Jeśli chodzi o gwarancję, może pan po prostu o niej zapomnieć. – Trzask na drugim końcu linii nie pozwolił na żadne dyskusje.