Casey patrzyła na wodę i znów poczuła, że ogarnia ją nieopisany spokój. Blake stał obok niej, najwyraźniej pogrążony we własnych myślach. Leciutki wietrzyk chłodził jej rozgrzaną skórę.
To nie z powodu temperatury powietrza było jej gorąco. Ukradkiem spojrzała na Blake’a. Sprawiał to on. Przez ostatnie dwie godziny wzbierało w niej pożądanie. Pragnęła tego mężczyzny, który przez cały wieczór dbał, żeby każda jej potrzeba została zaspokojona. Każda, oprócz tej, pomyślała Casey.
Jeszcze raz zerknęła na Blake’a. Jej serce zatrzepotało.
Teraz wiedziała. On też to czuł, była tego pewna. Słowa nie były potrzebne, gdy spotkały się ich spojrzenia. Blake postąpił krok do przodu i wziął ją w ramiona.
Casey przytuliła się i objęła rękami jego plecy. Z nim była bezpieczna. Blake nie pozwoli, żeby cokolwiek jej się stało. Przyciągnął ją jeszcze bliżej i kołysali się w takt melodyjnego bluesa, który docierał do nich spod pokładu. Nie słyszała poszczególnych słów wykonawcy; nie potrzebowała tego. Słodko-gorzki rytmiczny śpiew wydawał się jej chórem anielskim, gdy Blake trzymał ją w ramionach.
W miejscu, w którym nie mogli być widoczni, Blake pochylił się i poszukał ustami jej warg. Działo się to jakby w zwolnionym tempie. Jego usta miały ciepły i słodki smak od wina, które wypili. Przyszło jej na myśl słowo „rozkosz”, kiedy pocałunek Blake’a podniecił ją tak bardzo, że nigdy by się tego po sobie nie spodziewała. Usłyszała własny wdech, gdy jego język drażnił jej pełne wargi. Porwana nową dla niej śmiałością, odwzajemniła jego pocałunek z pasją, jakiej jeszcze nie czuła.
Przeszedł ją dreszcz pożądania. Oboje stracili nad sobą panowanie, dali się ponieść namiętności. Języki się splotły, żądza odpowiedziała na żądzę.
Ich wzajemne pragnienie siebie osiągnęło punkt kulminacyjny, a potem opadło, co sprawiło, że Casey poczuła każde włókno swojego ciała. Zaczerpnęła głęboko powietrza, gdy Blake całował jej szyję, zostawiając gorące ślady w miejscach, których dotknął wargami.
Kiedy wysunął się z jej ramion, powitała to z niechęcią. Oparł się o reling statku. Stała bez ruchu, a jednak nie pamiętała, żeby była kiedyś bardziej ożywiona. Jego czarne włosy odznaczały się na tle niebieskawej czerni nocy. Światła z brzegu odbijały się w jego zamglonym spojrzeniu, gdy na nią patrzył. Casey żałowała, że nie może namalować tej chwili. Nigdy nie widziała doskonalszego mężczyzny. Zdjął wcześniej marynarkę i odpiął górny guzik koszuli, ukazując część torsu z ciemnymi włosami, o których Casey wiedziała, że będą miękkie w dotyku. Odważyła się unieść rękę i dotknąć ich. Miękkie jak puch, pomyślała, gdy końce jej palców przesuwały się po piersi Blake’a.
Ujął jej dłoń i okrywał ją wilgotnymi pocałunkami. Wiedziała, że sama musi się pohamować, bo nie mogła zaręczyć, że nie doszłoby do czegoś więcej tu, na czwartym pokładzie, gdyby tego nie zrobiła. Odsunęła się od Blake’a. Wcisnął ręce do kieszeni i potrząsnął głową.
– Casey, wydaje się, że niczego nie robię jak trzeba, kiedy jestem blisko ciebie. Obiecałem ci coś i popatrz na mnie. Nadal zachowuję się jak uczniak.
– Przestań – powiedziała, kładąc mu palec na ustach. – Lubię uczniaków. Słuchaj, Błake – dodała, opierając ręce na jego barkach – przestań przepraszać za każdym razem, kiedy mnie dotkniesz. Ten pocałunek sprawił mi taką samą przyjemność jak tobie. Nie powstrzymałam cię przecież. – Rozejrzała się wokół. – Wygląda na to, że „Królowa Georgii” jest gotowa do snu. Myślę, że też powinniśmy już iść.
Blake chwycił jej ręce.
– Masz rację. Casey, chcę, byś wiedziała, że nie było mi tak przyjemnie z żadną kobietą… do diabła, znowu to robię. Chciałem powiedzieć, że…
– Ciii, wiem. Ja też to czuję. – Opuścili statek objęci i zadowoleni.
16
Sen pojawił się znowu, nie mogła nad nim zapanować. Dryfowała na krawędzi uśpienia, a potem ostatecznie zanurkowała w nicość, gdzie rządziła podświadomość, a najważniejszą rolę odgrywały sny.
Była znów w tej szafie. Z tyłu miała kurtki i swetry. Wcisnęła się w kąt, przyciągnęła nogi do siebie i położyła głowę na kościstych kolanach. Wiedziała, że przyjdą po nią niedługo. Obiecała sobie, że nie będzie krzyczeć i płakać. Nie tym razem. To nigdy nie miało znaczenia. Pozwoliliby, żeby tu umarła. Nienawidziła ich. Pragnęła, żeby jej mama zachowywała się tak jak Flora. Pragnęła, żeby piekła jej ulubione ciasteczka z masłem orzechowym i się z nią bawiła. I on! Jak go nienawidziła! Zawsze patrzył na nią w ten sposób, gdy mamy nie było w pobliżu. Pot spływał jej między łopatkami. Minęło dużo czasu, odkąd mama wyszła. Może tym razem naprawdę pozwolą, żeby umarła. Może tym razem ona naprawdę ją zostawi. Mówił jej to cały czas, mając nadzieję, że ją przestraszy. Cóż, na pewno była bardzo przestraszona. Jej dolna warga drżała i w oczach wzbierały łzy, chociaż obiecała sobie nigdy już nie płakać.
To znów tam było. Rybie oczy. Wybrzuszyły się, jakby ktoś sięgnął za nie i szturchnął je, żeby wystawały.
Znów trudno oddychać. I ten zapach, czuła go już wcześniej. Metaliczny. Jakaś gęsta, mokra substancja przylgnęła do jej białej bawełnianej sukienki. Odciągnęła materiał od skóry. Siniaki i obtarcia. Czy znowu spadła z roweru? Rozejrzała się po szafie. Otworzyła drzwi. Chciała krzyknąć do mamy, ale czyjaś ręka zakryła jej usta.
Nie mogła oddychać!
On naprawdę chciał ją zabić!
Popatrzyła na niego w górę ze swojej kryjówki i szybko coś sobie obiecała: Jeśli przeżyje, jeśli on pozwoli jej żyć dalej, opowie Florze o tym, jak Robert Bentley przyszedł do jej pokoju.
Casey obudziła się przerażona. Kolejny zły sen. Przewróciła się na drugi bok i zasnęła znowu, ale dopiero po odmówieniu modlitwy, w której prosiła Boga, żeby pozwolił jej zapomnieć o koszmarze, który przed chwilą jej się śnił.
Zaplątana w prześcieradła Casey gwałtownie usiadła, serce waliło jej jak młotem. Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jest, i się przestraszyła. Potem sobie przypomniała. Gastonian Inn. Savannah.
Wkrótce złoży wizytę doktorowi Dewittowi i pozna odpowiedzi na swoje pytania.
Spojrzała na budzik na nocnym stoliku. Szósta trzydzieści. Weźmie prysznic i poczeka na Blake’a. Gdy odsunęła prześcieradła, aby wstać z łóżka, odniosła niejasne wrażenie, że o czymś zapomniała. Uporządkowała myśli i skierowała się do łazienki.
Pulsujący strumień ciepłej wody uśmierzył ból w ramionach i przegonił resztki snu. Pozostało jednak to dojmujące wrażenie zapomnienia o czymś.
Myła włosy, piana od szamponu wpadała do odpływu, gdy nachyliła się pod strumień wody z prysznica.
Wtedy uderzyło ją to jak obuchem.
Sen!
Owinęła się w gruby hotelowy płaszcz kąpielowy, a potem okręciła ręcznikiem włosy, siadając na brzegu wanny, żeby pomyśleć o swoim przerażającym śnie. Czy rzeczywiście były to tylko senne majaki? Nabrała przekonania, że było to coś więcej. To kolejne wspomnienie wypływało na powierzchnię. Musiała poświęcić mu uwagę.
To ona była małą dziewczynką, chowającą się w szafie. To ona została przez kogoś skrzywdzona. Może przez matkę? Nie, to nie mogła być matka, choć tam była. I ten Bentley! Dlaczego miałaby o nim śnić? Czy to on ją skrzywdził? Czy to przez niego popadła w obłęd? A Ronnie, jej przyrodni brat, jakie miejsce zajmował w tej układance?