Выбрать главу

Zdjął kurtkę i położył ją na najniższym schodku.

– Muszę wracać. Flora będzie się martwić – powiedziała Casey, siadając obok niego.

Przez chwilę myślał, że nadal jest oszołomiona po uderzeniu w głowę.

– Myślą, że drzemię w swoim pokoju – dodała. A jednak rozumowała logicznie!

– Poczekajmy, aż burza ucichnie, i wtedy możemy podrałować do mojego biura. Odwiozę cię do Łabędziego Domu.

– Podrałować? – zapytała Casey z lekkim uśmiechem.

Zaśmiał się.

– W taki sposób chłopak ze wsi mówi „iść”.

– Chłopak ze wsi? Nie domyśliłabym się.

Uśmiechnął się szeroko.

– Dzięki. To chyba niemożliwe.

– Nie wydaje się pan zbyt zadowolony z tego, że pochodzi pan ze wsi. Dlaczego? – zapytała Casey.

Czy mógł jej powiedzieć? Nie chodziło o to, że był z Ellajay. Czuł się podle dlatego, że zdradził wszystko, w co kiedyś wierzył.

Jego mama myślała, że wychowała go na mężczyznę z mocnym charakterem, prawego, a on był wielkim tchórzem. Gdyby wtedy choć w części był kimś takim, za kogo uważała go matka, nigdy by nie wszedł w układ z tym sukinsynem.

– Szeryfie?

– Nie mam żalu do losu o to, że jestem chłopakiem ze wsi. Rzecz w tym, że… lokalne układy utrudniają mi pracę, to wszystko.

– Cóż, to chyba normalne w tym zawodzie. Ale, szeryfie… – Urwała i wiedział, o co go zapyta. – Co pan tu właściwie robi?

– Tak jak ty mam niejasne wspomnienia z tamtego dnia. Pomyślałem, że powrót tutaj rozjaśni mi w głowie.

– I pomógł?

– I tak, i nie. – Nie wiedział, co jej powiedzieć. Przecież nie mógł się przyznać, że to on spartaczył całe dochodzenie. Że to przez jego fuszerkę trafiła do szpitala na dziesięć lat.

– Wiem, o czym pan mówi. – Jej spojrzenie znów stało się nieobecne. – Kiedy byłam na górze, osaczyły mnie wspomnienia, ale nadal nie wiem, dlaczego… zabiłam Ronniego.

Roland wiedział, że ryzykuje, zadając następne pytanie, ale właśnie uzmysłowił sobie, co go zaniepokoiło w tamtym pokoju.

– Casey, czy pamiętasz, na której połowie łóżka zwykle spałaś?

Popatrzyła na niego tak, jakby stracił rozum.

– Nie jestem pewna. Czy myśli pan, że to pomoże, jeśli spojrzę jeszcze raz? – Wstała i ruszyła na górę.

– Idę z tobą.

– Oczywiście.

Parker obserwował ją, gdy patrzyła na wypełniony włosiem wór na podłodze. Widział, że stara się skoncentrować.

Usiadła na materacu, sprawiając, że podniósł się kurz. Przesunęła się w jedną i drugą stronę, a potem wstała.

– Przykro mi, szeryfie, nie wiem. Pamiętam, że tamtego dnia zamierzałam wyjechać. Nigdy wcześniej nie byłam tak rozgniewana. Miałam chęć zabić… – Zakryła usta drżącą ręką.

– Przestań, Casey. – Podszedł i otoczył ramionami jej szczupłe barki. Dygotała w jego objęciach. Wciągnął powietrze. Pachniała deszczem i kwiatami. Jeszcze raz głęboko zaczerpnął tchu, a potem delikatnie się odsunął.

– To już skończone. Odsiedziałaś swoje. Przestań przepraszać.

Jej zielone oczy rozświetliły ponury szary pokój.

– Czy tak jest, szeryfie? Czy może to tylko następna iluzja? Sądzę, że sprawa zostanie zamknięta, gdy wszystko sobie przypomnę.

Parker zerknął przez brudną szybę i zauważył, że deszcz zdążył osłabnąć, ulewa przeszła w mżawkę.

– A więc musimy nad tym popracować.

* * *

– Rana może rwać, kiedy środek znieczulający przestanie działać. Jeśli tak będzie, zażyj lekarstwo. – Blake podał Casey małą kopertę wypełnioną białymi tabletkami.

– Czuję się świetnie, naprawdę. Jestem pewna, że przeżyję.

– Szeryfie, zabiorę ją do domu. Jestem wdzięczny za to, że pan ją przywiózł. – Blake wymienił uścisk ręki z Rolandem.

– Zwyczajna rzecz. No więc, Casey – rzucił szeryf, zanim opuścił gabinet Blake’a – jeśli zapragniesz coś zbadać, proszę, zadzwoń do mnie. Przyjadę po ciebie. – Uniósł lekko kapelusz i wyszedł.

– Pewnie – powiedziała do zamkniętych drzwi. Współczuła szeryfowi, choć nie wiedziała dlaczego. Wydawał się smutny, kiedy wiózł ją do gabinetu doktora Huntera.

Blake wręczył jej swój płaszcz kąpielowy, żeby go nałożyła, dopóki nie wyschnie jej odzież.

– Mam pytanie – zawołała z pralni przylegającej do kuchni. – Chodzi mi o szeryfa Parkera. Czy ma żonę i dzieci, kogoś bliskiego? Wydaje się taki… nieobecny myślami.

– Nie jest towarzyski. Nigdy nie był. Jeśli chodzi o małżeństwo, to wydaje mi się, że jak dotąd nie zdecydował się na ożenek. Dlaczego pytasz?

Wyszła z pralni, mając na sobie ciepłe, wysuszone ubranie.

– Pomyślałam, że może był tam z powodu… cóż, z powodu mnie i tego, co się kiedyś stało. Nawet tak powiedział.

Blake podał jej telefon po tym, jak wystukał numer.

– Flora. Będzie się martwić.

– O cholera! Zapomniałam. I tak przez całe życie… Julie, to ja, Casey. Poszłam na spacer. Nie, naprawdę czuję się świetnie. Powiedz Florze, żeby nie dzwoniła do szeryfa. Jestem teraz u Blake’a. Podwiezie mnie do domu. – Uniosła brwi po następnym pytaniu.

– Obiad?

Pokazał jej uniesiony kciuk.

– Uhm, tak, chętnie zostanie. W porządku. I dziękuję, Julie.

Casey oddała telefon Blake’owi.

– Julie prosiła, bym ci powiedziała, że Flora przyrządziła to, co najbardziej lubisz. Duszoną wołowinę.

– A więc jedźmy. Porozmawiamy po drodze.

* * *

Robert chodził tam i z powrotem po pustym biurze. Zjawił się pół godziny przed czasem, żeby zaznajomić się z rozkładem pomieszczeń. Wszystko wydawało się w porządku. Pragnął, aby jego klientka się pośpieszyła. Miał ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Na przykład znalezienie Dewitta, który nabrał go poprzedniego wieczoru. Robert nie lubił Normy oraz sytuacji, kiedy robiono go w konia. Zachodził w głowę, dlaczego ten wypierdek zadał sobie trud umówienia się z nim na spotkanie. Czy ta obłąkana panna Edwards otworzyła jadaczkę, czy też drogi doktor wciągał go w gierki? Najprawdopodobniej to drugie, pomyślał, gdy przecinał rozległą przestrzeń pustego wielopokojowego biura. Wyjrzał przez okno na trzydziestym szóstym piętrze. Samochody szczelnie zapełniały Peachtree. Błyskawicznie wjeżdżały na pasy ruchu i je opuszczały, i Robert zastanawiał się przez chwilę, jak by to było wejść przed jeden z nich. Albo popchnąć kogoś pod koła.

Próbował przejechać Casey Edwards, ale mu się nie udało. Może powinien inaczej się do tego zabrać. Gdzie, do diabła, była jego potencjalna kontrahentka? Czy nie wiedziała, że jest zapracowanym człowiekiem?

Popatrzył w stronę wiszącego na ścianie zegara, który zostawił ostatni najemca. Jeszcze pięć minut, potem wyjdzie.

Nie potrzebował już tego gówna. Handel nieruchomościami szedł coraz gorzej. Pocieszył się myślą, że już wkrótce zwinie interes.

Właśnie miał wyjść, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.

Kobieta w wieku około pięćdziesięciu pięciu lat, ubrana w elegancki granatowy kostium i buty pod kolor, wyciągnęła rękę na powitanie.

– Helen Bishop. Pan na pewno jest Robertem?

– Tak. – Otworzył drzwi i odsunął się na bok.

– Potrzebuję powierzchni biurowej, i to szybko. – Helen przeszła się po pokoju, zatrzymując się raz, żeby się rozejrzeć. – Ta wygląda na wystarczająco dużą, a cena jest właściwa. Peachtree Center 1 to dobry adres. Załatwmy to.

Roberta zaciekawiła ta kobieta. Czy pod wymodelowaną w salonie fryzurą pani Bishop kryła się jakaś tajemnica?