Выбрать главу

– Czy chciałaby pani przejrzeć warunki najmu? Mam je tutaj. – Przekartkował plik papierów w swojej teczce.

– Nie. Jeśli umowa jest standardowa, jestem pewna, że wszystko pójdzie świetnie. Chciałabym zacząć się wprowadzać jutro z samego rana. – Powiedziała to wszystko, wypisując czek. Kiedy Robert zobaczył, że zapłaciła czynsz z góry za cały rok, postanowił trzymać gębę na kłódkę, ale był ciekawy. Dlaczego tak szybko chciała przejąć biuro w tym budynku, skoro umówiła się z nim na spotkanie wiele tygodni wcześniej?

– Tak, jest standardowa – potwierdził. Dał jej do podpisania wymagane papiery, potem włożył je z powrotem do swojej teczki.

Wyciągnęła do niego dłoń.

– Dobrze się robi z tobą interesy, Robercie. – Uścisnęła jego rękę w zaskakująco kobiecy sposób.

– I nawzajem. Jestem pewien, że nie będzie mi pani miała za złe, jeśli teraz już wyjdę. Umówiłem się na jeszcze jedno spotkanie w tym budynku i jestem spóźniony.

– Oczywiście. – Nowa najemczyni wsunęła swoje egzemplarze umowy do torebki i zostawiła go samego z jego myślami.

Cała transakcja nie trwała dłużej niż pięć minut. Robertowi się to podobało. Ta kobieta, kimkolwiek była, przypominała mu jego samego.

Skłamał, kiedy powiedział, że umówił się na kolejne spotkanie w Peachtree Center. Nie miał pojęcia, dlaczego. Prawdopodobnie chodziło mu o to, aby ta bardzo zajęta kobieta pomyślała, że jest jednym z wielu czekających na niego klientów. Boże, dlaczego potrzebował ciągłego dowartościowywania się? Czego brakowało w jego życiu? Większość mężczyzn by mu zazdrościła. Dom rodzinny Normy, teraz jego dom, mógł równać się z rezydencją każdego bogacza. Lamborghini, jaguar, klasyczna corvette, do tego trzy bmw, a także mercedes Normy. Jego ubrania były szyte na miarę. Należeli z Normą do The Oaks, jednego z najwspanialszych klubów w Brunswicku. Posiadał rzeczy, których zgromadzenie zajmowało większości mężczyzn całe życie. A on nigdy nie był do końca zadowolony. Wiedział, czego mu brakowało. I na Boga, będzie to miał bez względu na wszystko. Co przypomniało mu znów o Dewitcie. W żadnym razie nie pozwoli się zastraszać temu doktorowi.

Drzwi windy otworzyły się z sykiem i Robert szybko wyszedł. Nienawidził tych cholernych urządzeń; nigdy nie było wiadomo, kiedy się utknie. Nie żeby mu się to przytrafiło, ale słyszał o ludziach, którzy naprawdę umarli zatrzaśnięci w windach.

Kiedy wkroczył na Peachtree Center Avenue, przywitały go jaskrawe światło słoneczne i ciepły wietrzyk. Młodzi i starsi pracownicy biurowi tłumnie zapełniali chodniki. Budki sprzedawców hot dogów kusiły w całym śródmieściu i Robert prawie żałował, że jest taki zdyscyplinowany. Miał ochotę zjeść jednego hot doga, może dwa, z dodatkiem przypraw, keczupu i musztardy. Gdyby uległ zachciance, znalazłby się dokładnie w tej samej strefie wysokich – a raczej niskich – kalorii, co ludzie z niższych klas, którzy napychali się tymi okropnymi bułami, przez cały czas zastanawiając się, dlaczego nie mogą zapanować nad swoją wagą.

Na Auburn Avenue przystanął i przeszedł przez ulicę wraz z tłumem ludzi śpieszących w stronę Stanowego Kapitolu Georgii.

Musiał odwiedzić jeszcze jedno miejsce i miał akurat tyle czasu, by to zrobić przed powrotnym lotem do Sweetwater. Pomachał ręką i po paru sekundach wskoczył do taksówki firmy Yellow Cab. Podał kierowcy adres w Buckhead, po czym obserwował taksówkarza, gdy ten w myślach obliczał swoją zapłatę plus napiwek. Buckhead to jeden z najlepszych adresów w Atlancie, więc wątpił, żeby taksówkarz często woził pasażerów do tej dzielnicy, ponieważ większość jej mieszkańców miała osobistych szoferów.

Robert wyjął dwudziestkę z portfela i popatrzył na tykający taksometr, zanim chwycił następną. Nie chciał wydać się skąpcem, ale też na pewno nie chciał, żeby kierowca uznał go za nuworysza. Do diabła, wątpił, czy taksówkarz w ogóle wie, co znaczy to słowo.

– Dziękuję – powiedział taksówkarz, gdy Robert wetknął gotówkę w jego wyciągniętą rękę. Zaraz potem Robert popędził do mieszkania.

Nie wiedziała, że podczas ich ostatniej wycieczki dorobił klucze. Wziął je z jej torebki, kiedy brała prysznic. Odciśnięcie ich w wosku zajęło parę sekund. Następnego dnia, kiedy byli w Brunswicku, Marv, kierownik sklepu Ace Hardware, zrobił dla niego kilka kompletów. Nigdy nie wiadomo, kiedy można zgubić klucze.

Wsunął klucz do zamka. Lekki trzask i drzwi się otworzyły. Doskonale.

– To ty!

Miała na sobie czarną spódniczkę i tylko częściowo schowaną do niej różową bluzkę. Bladoróżowe rajstopy opinały jej szczupłe nogi. Butów nie było nigdzie widać. Wyglądała nieporządnie, jakby ubrała się w wielkim pośpiechu. Zazwyczaj nawet jeden włos nie odstawał z fryzury na pazia, która teraz wyglądała tak, jakby jej właścicielka napotkała niedawno wiatry o huraganowej sile.

– Tak, ja. I co z tego?

– Nie spodziewałam się ciebie.

Zatrzymał wzrok na jej zaczerwienionej twarzy.

– Najwyraźniej nie. Co, do diabła, robiłaś, czy może raczej powinienem spytać, z kim to robiłaś? – Wiedział, że jej życie seksualne nie ogranicza się do jego osoby. Ponieważ miał dokładnie takie same zwyczaje, nie obchodziło go, z kim ona chodzi do łóżka.

– To nie powinno cię interesować. Jednak – zawołała przez ramię, gdy szła w stronę sypialni – mnie interesuje, dlaczego tu jesteś. Wiem, że uważasz mnie za wariatkę, Robercie, może nią jestem. – Zaśmiała się z całego serca. – Ale wiem też, że nigdy nie dałam ci klucza do tego mieszkania. Już samo to sprawia, że zastanawiam się, co jeszcze robisz za moimi plecami.

Nie wiedział, czy dłużej zdoła się powstrzymywać. Musiał. Jeszcze tylko kilka dni i wszystko to będzie należało do niego.

– Wielka rzecz, kurwa. Czy przyszło ci kiedyś do głowy, że prowadzę firmę? Jestem w Atlancie bardzo często. Powinnaś była dać mi klucz. Czasami zostaję na noc. Nie chciałem prosić cię o to, więc po prostu kazałem jeden komplet dorobić. Koniec opowieści. Niczego nie ukrywam.

– Wiele rzeczy przychodzi mi do głowy, Robercie. Także takie, o których nigdy się nie dowiesz. – Wyszła z sypialni, wyglądając świeżo jak poranek. – Wracam do Sweetwater. Mam tam parę rzeczy do zrobienia. Podwieźć cię?

Będzie musiał poszukać Dewitta później. Potrzebował przynajmniej godziny, żeby móc w spokoju podzwonić. Musiał też pozbyć się zapasu LSD, który nosił w kieszeni. Ochrona na lotnisku na pewno by go zatrzymała. Nigdy nie miał pewności, do jakiego momentu ona pozwoli mu przeprowadzać ich plan. Wiedział, że morderstwo nie jest dla niej problemem, ale nie był pewien, jak się zachowa, gdy trzeba będzie wybrać ofiarę. Zdecydowanie nie chciał prowadzić interesów w jej obecności. Dewitt mógł poczekać jeszcze dzień. Pozbycie się narkotyków to nie problem.

– Pewnie. Masz tu samochód? – Zwykle wynajmowała kierowcę podczas swoich wycieczek do Atlanty.

– Wypożyczyłam benza. Zostawię go agencji na lotnisku.

– Świetnie. O której godzinie odlatuje twój samolot, czy może masz cessnę? – Nagle przyszła mu do głowy myśl, że zostawi narkotyki w wypożyczonym samochodzie.

Kiedy znaleźli się na ulicy, Robert rozejrzał się, by zyskać pewność, że nie jest obserwowany. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś ich zobaczył razem. Lata planowania poszłyby na marne.

– Lot American czterysta czterdzieści dwa, Robercie. Ty też go wybrałeś. – Posłała mu jeden ze swoich wszystkowiedzących uśmieszków, a potem poprowadziła go do podziemnego garażu.

Ta kobieta czasami go zaskakiwała.

Zanim otworzył przednie drzwi po stronie pasażera, obszedł samochód. Przy siedzeniu kierowcy, nie dając jej szans na opór, wziął ją w ramiona i pocałował, długo i mocno. Nad tym miał kontrolę. Ona nie miała żadnej. Na początku się sprzeciwiała, potem język rozwarł jej wargi. Drażniąc ją, skubał zębami jej wargę, potem poczuł, że staje się uległa, gdy jej usta otworzyły się ku niemu. To działało za każdym razem.