Выбрать главу

Dwudziesta druga trzydzieści. Powinien być w domu z żoną i może dwójką dzieciaków. O dwudziestej drugiej trzydzieści mogłoby mu być bardzo wygodnie, gdyby leżał w miękkiej pościeli obok ciepłego żoninego ciała. Ale, przypomniał sobie, dziesięć lat temu, kiedy posłuchał tego sukinsyna, pozbawił się prawa do małżeństwa. Kto by chciał mieszkać z nim po tym, co zrobił? Nie miał odwagi, mocnego charakteru, jaj, czy jak by to jeszcze nazwać. Nie będzie prosił nikogo, żeby dzielił z nim życie. A gdyby nawet to zrobił, kto chciałby mieszkać z sukinsynem bez twarzy? Nienawidził samego siebie.

Roland usłyszał głosy za drzwiami w chwili, gdy wstawał zza biurka. Blake i Adam nie marnowali czasu. To musiało znaczyć, że sprawa jest poważna.

Wetknął pomiętą brązową koszulę do spodni i poprawił pas, zanim wszedł do recepcji.

– Dobry wieczór – powiedział, wyciągając rękę do nich obu.

Adam odezwał się pierwszy.

– Przepraszam za tę późną porę, ale nie sądzę, by to mogło czekać.

– Najwyraźniej. A więc co mogę dla was zrobić? – Parker zajął fotel i wskazał dwa krzesła po drugiej stronie biurka. Adam i Blake usiedli, z ponurymi minami.

– Muszę mieć pana słowo, że to nigdy nie wyjdzie poza biuro, zanim powiem to, co zamierzam.

– Oczywiście, Adamie, bez względu na to, co powiesz. – To musiało być cholernie ważne, skoro obaj lekarze wyszli z domu w taki paskudny wieczór. Deszcz znowu się nasilił. Porywisty wiatr, forpoczta huraganu George, dosięgał ich szybciej, niż przewidywali synoptycy.

– Na pewno wie pan, że tata jest w szpitalu; miał udar mózgu kilka dni temu.

– Tak, słyszałem. Bardzo mi przykro. Przekaż mu ode mnie najlepsze życzenia, kiedy go odwiedzisz.

– Przekażę. Właściwie częściowo z jego powodu tu przyszliśmy. – Adam skinął głową w stronę Blake’a.

Ciekawość Parkera sięgnęła zenitu. Czekał, aż któryś z lekarzy go oświeci.

– Myślę, że jego życie może być zagrożone – powiedział Adam.

Roland poczuł, że krew gwałtownie napływa mu do głowy. Poczuł ucisk między uszami. Pewny, że się przesłyszał, poprosił Adama, żeby to powtórzył.

– Obawiam się, że ktoś może chcieć jego śmierci i nie zechce czekać na matkę naturę.

– Tak, tak. W porządku. – Musiał pomyśleć. To mogła być jego jedyna szansa na ocalenie dobrego imienia, uleczenie zranionej dumy. Nie chciał tego spieprzyć.

– Powiedzcie mi – popatrzył im obu prosto w oczy – czy domyślacie się, kto może chcieć jego śmierci?

Adam i Blake odezwali się niemal jednocześnie.

– …Bentley – powiedział Adam.

– …Robert Bentley – potwierdził Blake.

Parker miał wrażenie, jakby olbrzymia ręka chwyciła go za szyję. Poczuł, że trudno mu oddychać. Rozluźnił pas, potem odpiął trzy guziki u koszuli. Do cholery z dobrym wychowaniem! Drżąc, zaczerpnął powietrza. A więc miał rację. Ta szansa musiała się pojawić. Drzwi do przeszłości otworzyły się i chociaż tego nie planował, na pewno, do diabła, nie miał zamiaru zatrzasnąć im ich przed nosem.

– To ciekawe, że podaliście jego nazwisko. Jest coś, o czym powinienem był powiedzieć wam już dawno temu. – Parker usiadł wygodnie. To mogło potrwać do późna w nocy.

* * *

Casey próbowała zagłębić się w przeżycia osiemnastowiecznej bohaterki, ale nic z tego nie wychodziło, więc odłożyła książkę w miękkiej oprawie na nocny stolik i wyłączyła światło.

Czekała do północy na telefon od Blake’a. Kiedy nie zadzwonił, pomyślała, że coś zatrzymało go w szpitalu. Prawdopodobnie uznał, że ona już śpi, i nie chciał jej budzić.

Poprawiła poduszki i przewróciła się na bok.

Spałam zawsze po lewej stronie.

Zapaliła światło i usiadła sztywno na łóżku. Po południu próbowała sobie uprzytomnić, jak spała jako młoda dziewczyna, ale bez rezultatu. A teraz, chociaż w ogóle o tym nie myślała, przypomniała sobie. Przewidywania doktora Macklina znów się sprawdziły.

Dlaczego Parker chciał to wiedzieć? W tej samej chwili przypomniała jej się torba na książki, którą szeryf dał jej tuż przed ich wspólnym wyjściem z domu przy Back Bay. Odgarnęła kołdrę i popędziła do garderoby.

Wcześniej, kiedy przyjechała z Blakiem na obiad, przyszła na górę, żeby się przebrać, i położyła torbę w głębi garderoby, po czym zupełnie o niej zapomniała.

Znalazła torbę i wyciągnęła ją z kąta.

Cisnęła ją na nocny stolik. Coś było w środku.

Ręka jej drżała, gdy tam sięgnęła. Siedząc na środku łóżka, wysypała zawartość z zamkniętymi oczami i modliła się, żeby nie znalazła następnego jego zdjęcia. Otworzyła najpierw jedno oko, a potem drugie i poczuła, że bicie jej serca powraca do normalnego rytmu, kiedy nie zobaczyła niczego oprócz… odzieży?

Casey z wahaniem dotknęła ubrań, spleśniałych tak, że stały się nierozpoznawalne. Podniosła coś, co mogło być kiedyś podkoszulkiem, potrzymała to przed sobą i kichnęła od drobin kurzu, które zatańczyły w bladym świetle. Nie chcąc brudzić pościeli, chwyciła stertę zniszczonych ubrań i położyła ją na podłodze koło łóżka.

Obejrzała po kolei każdą sztukę. Kiedy rozwinęła wypłowiałe lewisy, poczuła, że w oczach ma łzy.

To są moje ubrania! Nosiłam je jako młoda dziewczyna.

Casey rozpostarła dżinsy i wygładziła brudny materiał. Nagle, jakby od tego zależało jej przetrwanie, wsunęła palce do przedniej prawej kieszeni i wyjęła kartonik z wyblakłym napisem.

Zaintrygowana, z kartonikiem w dłoni przechyliła się w stronę lampy, żeby lepiej widzieć.

Wydrukowane grubą czcionką litery zbladły z biegiem lat, ale słowa na kartoniku były nadal czytelne.

Wspomnienie, które się pojawiło, było tak żywe, jakby dotyczyło wczorajszego dnia.

Zrobi to, bez względu na to, co kto o tym myślał. Bóg jej przebaczy. Flora zawsze mówiła, że Bóg przebaczy każdy grzech, jeśli pozwoli się Chrystusowi wejść do swojego serca i poprosi go, żeby był osobistym Zbawicielem. Był jedynym Zbawicielem, jakiego miała przez ostatnie dziewięć lat, pomyślała, gdy pośpiesznie wpychała ubrania do swojej torby na książki.

Tego popołudnia szła do domu z gabinetu doktora Huntera, kiedy znalazła ten kartonik na chodniku tuż przed Haygoodem. To musiał być znak od Boga, pomyślała, czytając napis.

Klinika Kobieca Okręgu Fulton.

Jeden telefon i wszystko miała zaplanowane.

Casey wsunęła kartonik do swojej torebki. Jutro pokaże go Blake’owi i może matce.

Dotknęła trzech szwów na skroni i zastanawiała się, czy powinna podzielić się z Blakiem swoimi podejrzeniami. Szeryf Parker powiedział wprawdzie, że uderzyło ją oderwane skrzydło okiennicy, ale ona w to nie wierzyła.

Na chwilę przed uderzeniem wyczuła czyjąś obecność. Gdy miała się odwrócić, otrzymała cios.

Wtedy zapadła ciemność. Wiedziała, że ktoś chce zrobić jej krzywdę. Może próbowano ją odstraszyć. Albo, pomyślała i dreszcz przebiegł jej po kręgosłupie, ktoś chce jej śmierci. Było jasne, że ten ktoś na pewno nie chce, żeby weszła do tamtego domu. Czy bał się tego, co znalazła w torbie na książki? Szeryf nie zainteresował się jej zawartością, a jeśli jednak się zainteresował, to nic, co znalazł, nie wydało mu się ważne.

Dlaczego szeryf Parker pojawił się nie wiadomo skąd? Okazał jej troskę, ale czyjego troska była szczera? I dlaczego zapytał ją, czy pamięta, po której stronie spała? Czy ją sprawdzał? Ale o co mu chodziło?

W ciągu kilku krótkich dni jej życie zmieniło się w ciąg zagadek. Casey wiedziała, że matka mogłaby odpowiedzieć na wiele z jej pytań, ale do powrotu Johna ze szpitala nie zamierzała prosić jej o rozmowę.