– To wszystko, Blake. Czy to ci nie wystarcza? – zapytała, podnosząc nieco głos.
– Nie, nie wystarcza. Casey, chcę ci pomóc, ale nie będzie to możliwe, jeśli nie będziesz ze mną szczera i…
– Głos w telefonie – wpadła mu w słowo. – Wydawało się, że mówi małe dziecko.
Miała rację. To tylko głupi kawał.
– Dlaczego tak cię to zdenerwowało?
Casey usiadła prosto, jej oczy były wielkie jak spodki.
– Przestraszyło mnie to, co do mnie powiedziano. Głos był zniekształcony. Myślałam o tym i teraz uważam, że ktoś udawał dziecko. Musiało tak być, bo… cóż, po prostu musiało tak być.
Wstała i podeszła do okna. Minęło kilka minut, zanim ponownie się odezwała.
– Ta osoba, która zadzwoniła… – zawiesiła głos -…powiedziała… och, do diabła, powiedziała: „Dlaczego mnie zabiłaś, mamusiu?”
Blake zaczerpnął głęboko tchu, nim rzekł:
– To musi się skończyć. Chodź tutaj. – Wziął ją w ramiona. Położyła głowę na jego ramieniu i cicho zapłakała. Gładził jej krótkie loki i w myślach planował powolną śmierć w męczarniach tego, kto ją dręczył.
Casey uniosła ku niemu zapłakaną twarz.
– Nie rozumiem tego, Blake. Nie mogę spać w nocy, leżę i tak usilnie staram się przypomnieć sobie przeszłość, że to aż boli. Czasami nie wiem, czy kiedykolwiek sobie przypomnę, ale to… – uwolniła się z jego uścisku i usiadła na łóżku -…a jeśli to, o czym mówił ten, kto zadzwonił, jest prawdą?
Blake usiadł obok niej i otoczył ją ramieniem.
– Nie, Casey, to nieprawda. Nigdy nie skrzywdziłabyś dziecka.
Zaśmiała się gorzko.
– Może nie znasz mnie tak dobrze, jak ci się wydaje.
– Dzisiaj rano przeglądałem teczki taty, żeby wyrzucić wszystkie niepotrzebne rzeczy. Natrafiłem na coś, o czym powinnaś wiedzieć. Do diabła, myślę, że może już wiesz. W dniu śmierci Ronniego przyszłaś do gabinetu taty.
– Wiem o tym wszystko – powiedziała Casey zrezygnowana.
– A więc wiesz, że byłaś od sześciu tygodni w ciąży? – zapytał.
– Tak, Blake, i pamiętam, co zrobiłam mojemu nienarodzonemu dziecku. Naprawdę jestem potworem! – Casey zacisnęła i rozwarła pięści. Łzy potoczyły się po jej policzkach.
Wyciągnął ramiona, aby ją przytulić, ale się uchyliła. Podeszła do garderoby i po chwili wróciła z torebką.
– Oto co zrobiłam mojemu dziecku. – Wcisnęła mu w dłoń wyblakłą wizytówkę. Słowa były ledwie czytelne, ale zdołał je odcyfrować.
Rzucił kartonik na łóżko.
– Naprawdę wierzysz, że poddałaś się aborcji w tej klinice?
Zaniosła się histerycznym śmiechem.
– Cóż, do cholery, Blake! Nie trzeba zaliczyć cholernych studiów medycznych, żeby na to wpaść. Pamiętam, jak znalazłam ten kartonik przed Haygoodem w drodze do domu, gdy wyszłam z gabinetu twojego ojca. Pamiętam nawet swoją myśclass="underline" że to jest znak. Przyszłam do domu, zadzwoniłam tam i… cóż, na tym się kończą moje wspomnienia. Byłabym idiotką, gdybym wyobrażała to sobie inaczej, Blake. – Opadła na łóżko.
– Mylisz się. Mówiłem ci, że znalazłem twoją teczkę, tę ostatnią. Casey, aborcji nie było.
Casey gwałtownie usiadła na łóżku.
– A więc gdzie jest moje dziecko?! Czy również z tego powodu zostałam umieszczona w szpitalu? Czy zabiłam też moje dziecko?! – Histeryzowała, ale Blake wiedział, że musi pozwolić jej to wykrzyczeć. Dopóki się nie uspokoi, nie będzie słuchać niczego, co jej powie.
Delikatnie położył ją z powrotem na łóżku. Opierając się o wezgłowie, kołysał Casey w ramionach jak dziecko. Jej głośny płacz w końcu osłabł, przechodząc w ciche kwilenie. Czekał, aż coś powie.
– Zabrudziłam ci koszulę tuszem do rzęs. – Casey nachyliła się i wyjęła chusteczkę higieniczną z paczki na nocnym stoliku.
– To nieistotne.
– Nie powinieneś tak mówić – powiedziała bez przekonania.
– Casey, muszę dokończyć to, o czym mówiłem, zanim…
– …zaczęłam wrzeszczeć?
– Nigdy nie urodziłaś dziecka. Nigdy nie poddałaś się aborcji. – Wciągnął głęboko powietrze, zanim podjął przerwany wątek. – Tej nocy, kiedy byłaś w więzieniu, poroniłaś. Mój ojciec się tobą zajął.
Było jej zimno. Tylko nie tam na dole. Ciepła ciecz. Kobieta zabrała z niej wilgotne ciepło i zastąpiła je czymś suchym i grubym.
– Casey, wszystko w porządku? – zapytał Blake. Nie podobała mu się pustka, którą widział w jej oczach.
Kręciła głową z boku na bok i patrzyła na niego tak, jakby pierwszy raz go widziała.
W końcu odezwała się cichym głosem:
– Pamiętam.
– Co pamiętasz, Casey? Mojego ojca? Podniosła się z łóżka i znów podeszła do okna.
– Nie, jego nie mogę sobie przypomnieć. Pamiętam natomiast, że zajmowały się mną dwie kobiety. Wcześniej miałam krwotok. Kim były te dwie kobiety?
– Prawdopodobnie Córa i Vera.
– Były dla mnie takie okrutne. Pamiętam, że zmieniły mi… Chyba oczyściły mnie po poronieniu.
– Doktor Hunter mówi, że będzie spała przez jakiś czas. Mam nadzieję, że to, co jej dał, oszołomi ją porządnie. Mój Boże, nigdy nie widziałam czegoś takiego.
– Taak, cóż, poczekaj tylko, aż zobaczysz chłopaka, wtedy to powiedz. Człowiek nie powinien nigdy musieć patrzeć na to, co widzieliśmy tam dziś wieczorem. I ta biedna matka. Straciła oboje dzieci. Chociaż bardzo niechętnie to mówię, ta tutaj powinna smażyć się w piekle.
– Ziemia do Casey? Halo?
– Masz rację, Blake. To Córa i Vera były w więzieniu. Rozmawiały o mnie, mówiły, że powinnam smażyć się w piekle. Jak udało im się… zobaczyć ciało?
– Według szeryfa było tam całe miasteczko. Nie sądzę, żeby ktoś zamknął oczy, kiedy wynosili Ronniego… możesz to sobie wyobrazić.
– Aż za wyraźnie. Może utrata pamięci ma swoje zalety. Pamiętam, jak odkryłam, że jestem w ciąży, Blake. Chciałam umrzeć. Po prostu umrzeć. Łamię sobie głowę, próbując przypomnieć sobie, kto mógł być ojcem, i nie pamiętam żadnego chłopaka, z którym chodziłam, żadnej przypadkowej randki, niczego. Mam też drugą wizję i śmiertelnie mnie ona przeraża.
– Opowiedz mi o niej, Casey – nakłaniał ją.
– To brzmi szaleńczo, nawet dla mnie. Czy to możliwe, żeby Robert Bentley był ojcem mojego dziecka?
24
Jason Dewitt zameldował się w Days Inn w Brunswicku, ponieważ nie miał czasu na znalezienie lepszego noclegu. Chciał jak najszybciej mieć za sobą tę paskudną robotę, żeby móc wrócić do Atlanty, gdzie zamierzał przenieść swój gabinet. Miał nadzieję, że Jo Ella nadal będzie u niego pracować. Gdyby tego zażądała, zająłby się nawet przeprowadzką jej rodziny. Oczywiście dyskretnie. Już raz namiętność prawie go zgubiła.
Prawie.
Co przypomniało mu, dlaczego przyjechał do tego cuchnącego miasteczka.
Powodem był Robert Bentley.
Zapytał wcześniej recepcjonistkę o połączenia ze Sweetwater, mówiąc jej, że chce tam spędzić tylko ten wieczór. Wręczyła mu rozkład kursów promu. Wyciągnął go z kieszeni, gdy kładł się na wytartej, wypłowiałej purpurowej kapie.
Przedostatni raz prom wypływał do Sweetwater równo o dwudziestej pierwszej, a wracał stamtąd o północy. Zostało mu jeszcze kilka godzin, z którymi musiał coś zrobić. Zje lunch, przejdzie się po miejscowym centrum handlowym, potem odpocznie. Tego wieczoru chciał być w jak najlepszej formie.
Północ.
Północ wydawała się odpowiednią porą na śmierć. Lubił panującą wtedy ciemność, anonimowość. Było ciemno, kiedy Amy do niego przyszła. Powiedziała mu, że doktor Macklin uważa, że za jakiś czas będzie mogła wrócić do domu. Doktor powiedział też, że może żyć normalnie.