Выбрать главу

Spędzili ten wieczór, kochając się – świętowali, jak jej powiedział. Trochę ją zmaltretował, chociaż wiedział, że ona tego nie lubi. W ogóle nie narzekała. Po prostu ciągle jej było mało.

Gdy się ubierali, wyglądała jakoś szczególnie. Wtedy nie umiał określić, co to jest, wydawała się tylko inna niż zwykle. Radośnie podekscytowana. Rozpromieniona.

Kiedy nadszedł czas, żeby wróciła do Mercy, nie chciała odejść. Przylgnęła do niego z rozpaczą. Odepchnął ją i upadła, uderzając głową o ostry kant stolika do kawy. Sięgnęła za siebie i potarła głowę; po chwili zaczęła wymachiwać ręką, po której spływała krew.

Boże, była szalona, ale taka piękna!

Przypatrywała się swojej zakrwawionej ręce. Wkrótce Jason przekonał się, że kobieta, u której rozpoznano schizofrenię paranoidalną, rzeczywiście jest chora.

Zaczęła histerycznie wrzeszczeć, zarzucając mu, że zrobił jej krzywdę. Postraszyła go, że jej tatuś go zabije. Nikomu nie było wolno zrobić krzywdy maleństwu tatusia.

Potem umilkła.

Powróciła Amy, którą znał i której pożądał. Usiadła na łóżku, obejmując się ramionami i kołysała się z boku na bok jak mała dziewczynka huśtająca lalkę.

Uśmiechnęła się do niego i już wiedział, że nigdy nie zapomni jej następnych słów.

– Mam sekret.

Aby ją udobruchać, zapytał, co to takiego. Kiedy mu powiedziała, stracił zdolność rozumowania i przewidywania.

Otoczył rękami tę jej piękną szyję i ściskał ją, dopóki nie poczuł, że ostatnie tchnienie wychodzi spomiędzy jej warg.

Potem płakał jak dziecko i zadzwonił do sędziego. Nie ośmielił się mu tylko przyznać, jak się podniecił, kiedy trzymał ręce na szyi Amy.

Sędzia uznał, że nie ma mowy, żeby Dewitt został ojcem czarnego dziecka. Powiedział Jasonowi, że na jego miejscu zrobiłby to samo. A potem, jak zwykle, sam zajął się wszystkim.

Od tamtego czasu sprawy szły doskonale… dopóki nie pojawił się Bentley, grożąc, że rozgłosi mały brudny sekret Jasona. Ale on nie dopuści do tego. Obietnice były święte.

* * *

Blake zszedł po schodach, dając Casey kilka minut, żeby mogła wziąć prysznic i przebrać się na przyjęcie.

Włożyła cudowną białą lnianą sukienkę i wybrała srebrzyste sandały spośród licznych par butów, zgromadzonych w garderobie. Wąski srebrny łańcuszek ze szmaragdami otoczył jej szyję i malutkie szmaragdowe kolczyki na szpilce zalśniły w uszach. Casey przejrzała się w lustrze, zanim poszła na dół. Eve będzie się podobało. Skromnie, ale z klasą.

Skąd jej się to wzięło? Prawdopodobnie kiedyś słyszała, jak matka to mówiła.

Nadal nieco rozbita po ataku histerii, obiecała sobie, że będzie się cieszyć tym popołudniem i zapomni o swoim nienarodzonym dziecku i o wszystkim, co było z tym związane. Kto wie, może pewnego dnia wstąpi do Klubu Zamężnych Kobiet? Zaśmiała się. Jakoś nie wyobrażała sobie siebie w takiej roli.

– No, no, czyż nie wyglądasz na przyszłą kandydatkę? – powiedział Blake, gdy prowadził ją przez jadalnię do kuchni, gdzie trwał wir pracy.

– Przyszłą kandydatkę? – spytała Casey. Doskonale wiedziała, co miał na myśli, ale lubiła się z nim droczyć.

– Nie mów mi, że od lat nie marzysz o tym, żeby należeć do tego grona. Myślałem, że ty i Brenda… – Blake nie dokończył.

– Pst! Zdradzisz moją tajemnicę i wtedy cała wyspa będzie wiedzieć!

– Popatrzcie na siebie, nie możecie oderwać od siebie rąk! – Flora mrugnęła do nich, gdy przechodziła obok nich w drodze do jadalni.

Casey wysunęła się z objęć Blake’a i poszła jej śladem.

– Floro, czy mogę pomóc? To wygląda absolutnie doskonale. – Casey obejrzała jadalnię. Wielki stół został wyniesiony. Zamiast niego rozmieszczono dziesięć nakrytych bladoróżowymi obrusami małych stolików, każdy dla pięciu osób. Stroiki z różowych róż i świeżej zieleni bez wątpienia były dziełem Hanka. Delikatne porcelanowe talerze z łabędziami namalowanymi na obrzeżach wraz z kremowymi lnianymi serwetkami i sztućcami z pierwszorzędnego srebra składały się na każde nakrycie. Miejsca gościom wskazywały odpowiednio umieszczone na stolikach kartoniki z nazwiskami.

Flora obrzuciła pokój uważnym spojrzeniem, szukając niedociągnięć.

– Dziękuję, nie, panienko. Nie snuj się tu bez celu, brudząc tę śliczną białą sukienkę. Twoja mama dostanie szału. Powinna tu być lada chwila. Lubi obejrzeć stoły przed przybyciem gości.

– Na pewno uzna, że wszystko jest w najlepszym porządku. Odpręż się.

Casey poprowadziła Florę do kuchni, gdzie Blake i Jułie popijali kawę przy dębowym stole.

– Usiądź – nakazała i napełniła kawą kubki dla siebie i dla Flory. – Wypij to.

– Zaczęłaś mną komenderować, panienko. Muszę się przebrać, nie mogę przynieść wstydu pani Worthington. – Flora wypiła ostatni łyk kawy i znikając w głębi korytarza prowadzącego do jej pokoju, zawołała jeszcze w stronę kuchni: – Zostańcie tam, gdzie jesteście, dopóki nie nadejdzie czas, słyszycie?

– Można by pomyśleć, że to jest bal z okazji inauguracji prezydentury albo coś w tym stylu – powiedziała Casey.

– Flora jest za wszystko odpowiedzialna – wyjaśnił Blake.

– O czym mówisz? – zapytała Casey.

– Jeśli przyjęcie się nie uda, wina spadnie nie na twoją matkę, tylko na personel – Julie odpowiedziała za Blake’a.

– Rozumiem – odparła, chociaż nie wiedziała, dlaczego sukces przyjęcia mógłby mieć jakiekolwiek znaczenie.

Julie znów się odezwała:

– Jeśli przyjęcie będzie beznadziejne, wszyscy stracimy pracę, Casey.

– Nie mówisz chyba poważnie? – Casey popatrzyła na Blake’a.

– Ona ma rację. W Klubie Zamężnych Kobiet trzeba mieć wszystko, co najlepsze. Mówiłem ci, że jego członkinie traktują to bardzo poważnie.

– Na to wygląda. Jak często matka jest gospodynią przyjęć? – zapytała Casey.

Blake odwrócił się w stronę Julie, która powiedziała:

– Przy tylu członkiniach, ile mają teraz, każda z pań musi być gospodynią spotkania przynajmniej raz na dwa lata.

– To wszystko? – zapytała Casey, ponownie napełniając kubek kawą.

– Wydaje się, że to niezbyt często, ale nie znasz tych kobiet. Flora mówi, że są okropne – powiedziała Julie.

– Jeśli są takie złe, czemu przynależność do klubu jest pożądana?

– Chodzi tylko o pozycję, Casey. O nic więcej. Jak już mówiłem, to kobiety, które nie mają niczego lepszego do zrobienia ze swoim czasem i ciężko zarobionymi pieniędzmi swoich mężów.

– Nie mogę uwierzyć, że matka ma ochotę na te spotkania – zauważyła Casey, nie zwracając się do nikogo konkretnego.

Julie i Blake popatrzyli na nią.

– Wiemy o ludziach mniej, niż nam się wydaje, nawet o tych, z którymi jesteśmy najbliżej związani – powiedział Blake.

Casey chciała zapytać go, co ma na myśli, ale właśnie weszła do kuchni Flora w jasnoniebieskiej sukience, która pasowała do koloru jej oczu i podkreślała zgrabną figurę. Białe loki Flory nie były już uwięzione w mocno ściągniętym koku. Po mistrzowsku zaplotła włosy w oszałamiający francuski warkocz. Troszkę kosmetyków – brązowy cień do powiek, tusz oraz odrobina szminki – i nie wyglądała już jak gospodyni, ale jak wytworna dama, w dodatku dziesięć lat młodsza od kobiety, którą była przed chwilą.

– No, przestań tak stać z rozdziawionymi ustami. Zaślinisz całą tę śliczną białą sukienkę.

Blake zagwizdał. Casey i Julie uśmiechnęły się od ucha do ucha.