– Przestań i pomyśl, kochanie, ile mieli szczęścia. Robert i Norma oboje przeżyli, chociaż jestem pewien, że Robert wolałby być gdzie indziej. Sądzę, że nie zdoła się przystosować do więziennego życia.
– Wiem i naprawdę cieszę się, że przeżył, chociaż wtedy chciałam, żeby umarł. Maczał we wszystkim palce, prawda?
Blake stanął za żoną, która tuliła ich syna w ramionach.
– Rzeczywiście. Szkoda jednak, że Dewitt tak skończył. Chyba nie mógł znieść myśli, że zostanie ukarany za zabicie tej biednej dziewczyny. To było nieoczekiwane, że powiesił się, i to w tym samym budynku, w którym ją zabił.
– Szkoda. I biedny doktor Macklin, jego kariera została zrujnowana. Wiesz, myślałam, że będę go nienawidzić za to, że pozwalał Bentleyowi faszerować mnie lekarstwami przez te wszystkie lata, ale tak nie jest. Chociaż słyszałam w zeszłym tygodniu na mieście, jak jacyś ludzie o nim rozmawiali. Mówili, że całkiem dobrze radzi sobie w Europie.
– To właśnie w tobie kocham. Jesteś wyrozumiała, dobra i masz wspaniałe serce, jesteś kochającą żoną i matką, a w dodatku jesteś piekielnie seksowna.
– Mów dalej – zachęciła go Casey.
– Czy masz cały dzień dla siebie?
– I dlatego tak ciebie kocham. Zaczęliśmy od szorstkich słów, prawda?
– A potem wszystko szło już gładko. Ale jeśli teraz nie zaczniesz się zbierać, to się spóźnimy. – Blake wziął od niej Johna i delikatnie ułożył śpiącego synka w kołysce.
– Nadal chcesz jechać sama? – zapytał.
– Jeśli w ogóle mam zamknąć ten rozdział, muszę to zrobić. Mam syna, który potrzebuje mojej opieki, męża, który potrzebuje mojej miłości. Jestem teraz kimś. – Casey przypomniała sobie słowa matki.
– Nie zaczniemy, dopóki się tam nie zjawisz. Parker przyprowadzi swoją dziewczynę.
Casey podniosła się i spojrzała uważnie na swojego pięknego syna.
– Nie będziecie mogli zacząć. A kogo przyprowadzi Parker?
– Brendę. – Blake odrzucił głowę do tyłu i ryknął śmiechem.
– Nie mówisz poważnie! Ciekawa para. Blake, czy myślisz, że John i Flora się do siebie zbliżą? – zapytała Casey, idąc długim korytarzem domku należącego do Adama, w którym tymczasowo zamieszkali. Dom ich marzeń był w budowie.
Blake poszedł za żoną do łazienki i patrzył na nią, gdy stanęła pod prysznicem.
– Myślę, że więź między nimi istnieje od dawna, tylko musi minąć trochę czasu, żeby zaiskrzyło.
– Cieszę się z ich szczęścia. Naprawdę ją kocham, wiesz przecież.
– Wiem, i wiem też, że jeśli się nie ubierzesz, spóźnisz się, a wtedy będziesz musiała tłumaczyć się przed ojcem Troyem.
Casey wyszła spod prysznica prosto w ramiona męża. Była bezpieczna. Zawsze czuła się przy nim bezpieczna. Nie mogła uwierzyć, że jej życie tak dobrze się ułożyło.
Sprawdziła jeszcze raz fotelik syna, zanim zajęła miejsce kierowcy. Blake nauczył ją prowadzić samochód zaraz po ich ślubie, a z okazji otrzymania przez nią prawa jazdy w wieku „zaledwie” dwudziestu dziewięciu lat dał jej w prezencie jaskrawożółtego garbusa.
Była ostrożna, jechała powoli. Jej skarb spoczywał na tylnym siedzeniu i zrobiłaby wszystko, żeby go chronić. Dziś robiła następny krok w tym kierunku.
Wjechała jaskrawożółtym volkswagenem na parking szpitala. Musiała zobaczyć, upewnić się. Zastanawiała się nad tym milion razy. Po narodzinach Johna wiedziała, że ten dzień nadejdzie. Musiał nadejść, jeśli w ogóle miała uwolnić się od swojej przeszłości.
Tuląc synka w ramionach, Casey stanęła na schodach podniszczonego budynku, w którym spędziła dziesięć długich lat. Rzuciła okiem na pierwsze piętro i wypatrzyła okno swojego dawnego pokoju. Teraz przebywała w nim jej matka.
Casey zobaczyła cień przy oknie i ruszyła z powrotem do samochodu, do swojego życia. Dreszcz przebiegł jej po plecach i poczuła skurcz żołądka. Po raz pierwszy w dorosłym życiu była wolna.
Naprawdę wolna.
Fern Michaels