Zapachy płynące z jednego z kominów sprawiły, że ślinka pociekła jej do ust. Skuszona, poszła szybko chodnikiem, kierując się wonią barbecue. Przecięła skrzyżowanie Main Street i Sweet Way, a potem podążyła za tym zapachem do Big Al’s. Wielki napis głosił: „Najlepsze BBQ na Południu. Wejdź do środka, naciesz podniebienie”.
Casey powiedziała sobie, że jeśli zapach jest jakąś wskazówką, to czeka ją uczta życia.
Spojrzała na koszulę i uznała, że musi się przebrać, zanim wejdzie do restauracji. Rozejrzała się po ulicy, poszukując sklepu z ubraniami, i dostrzegła szyld z napisem „Sklep Odzieżowy Haygooda”. Powinna była poczekać, aż Sandra przyniesie jej coś do ubrania. Wtedy interesowało ją tylko to, żeby jak najszybciej wyjść ze szpitala, teraz jednak potrzebowała prostej sukienki. Głód nadal jej doskwierał.
Zawróciła w stronę Main Street i skierowała się do sklepu Haygooda. Zatrzymała się przed wystawą. Manekin, do złudzenia przypominający zgrabną kobietę ze sterczącymi piersiami, był ubrany w jaskrawą sukienkę w kwiaty. Casey wątpiła, czy wypełniłaby ten strój sobą tak wyzywająco jak manekin, którego sutki wydawały się nienormalnie wielkie. Obejrzała sukienkę po raz ostatni przed wstąpieniem do sklepu. Była ciekawa, czy kiedykolwiek włożyła wyzywającą sukienkę dla mężczyzny, a raczej dla chłopca, zważywszy na to, że miała osiemnaście lat, kiedy została zamknięta w szpitalu.
Zamierzała już odejść od wystawy, ale się wstrzymała. Kiedy spoglądała w osłoniętą markizą szybę, zauważyła dwie kobiety, które stanęły za nią, stykając się głowami i szepcząc.
Jedna z nich, wysoka i chuda, wskazała ją szponiastym palcem. Casey stała nieruchomo, mając nadzieję, że odejdą. Nadal wpatrywała się w wystawę, aż oczy zaczęły jej łzawić. Natężała słuch, żeby zrozumieć, co mówią przyciszonymi głosami.
– Wiem, że to ona, Coro. Słyszałam, jak Eve o tym mówiła. Jako matka nie wydawała się za bardzo ucieszona powrotem długo nieobecnej córki. Powiedziała, że potrzebuje więcej czasu, by się przygotować. Jasne, miała tylko dziesięć lat!
Casey czuła, jak spojrzenie chudej kobiety wypala jej dziurę w plecach.
– Cóż, jak to się mówi: kto raz zwariował, zawsze będzie wariatem. Wiedziałam, że ta rodzina źle skończy. A popatrz na Eve, jaka z niej teraz wielka pani, kiedy złapała na męża biednego Johna. Czas pokaże, że mam rację, tylko poczekaj.
Druga kobieta, zaokrąglona od zbytniego upodobania do lodów, wywierciła jeszcze głębszą dziurę w plecach Casey.
Casey odwróciła się, żeby popatrzeć na dwie plotkarki. Chuda kobieta uniosła spiczasty podbródek odrobinę wyżej i chwyciła towarzyszkę za ramię.
– Chodź, Córo. Nie mam czasu na rozmowy ze śmieciami.
– Ale, Vero, przecież powiedziałaś, że masz zamiar…
Tęższa kobieta nie zdołała dokończyć zdania. Tyka odciągnęła ją od szyby i poszła prędko ulicą, potem przystanęła raz jeszcze, żeby się pogapić i wskazać palcem Casey.
Co takiego zrobiła? Nigdy nie widziała tych kobiet, a jednak one przyglądały się jej otwarcie, rozmawiając o niej tak, jakby była wybrykiem natury w jakimś wesołym miasteczku, nie przejmując się tym, że patrzyła na nie i słyszała, co mówiły.
Uznawszy, że najlepiej będzie zignorować plotkarki, weszła do sklepu. Chłodne powietrze w środku było ożywcze. Liczne stojaki pełne ubrań przyciągnęły jej wzrok. Po dziesięciu latach w szpitalnych koszulach był to przyjemny widok.
Kolory srebrny i zloty dominowały w wystroju. Ciężkie srebrzyste kotary oddzielały przymierzalnie. Krzesła w stylu królowej Anny obite złotym materiałem czekały na dżentelmenów, młodych i starych, którzy zaszczycą ich szykowne poduszki tyłkami okrytymi wyrobami firmy Fruit-of-the-Looms lub modnymi bawełnianymi bokserkami. Lustra w złocistych ramach ozdabiały całą tylną ścianę sklepu, zapraszając wszystkich, którzy mieli czas, żeby przyszli i obejrzeli tę masę elegancko zaprezentowanych ubrań.
Casey rozejrzała się po sklepie. Jej uwagę przykuły sukienki w drukowane wzory. Na niektórych były słoneczniki, na innych malutkie purpurowe irysy. Podziwiała żywe kolory, swobodną elegancję prostych deseni. Przez chwilę zastanawiała się, czy mogłaby wypełnić przód stanika sukienki tak dobrze jak manekin. Jedno spojrzenie przekonało ją, że odpowiedź brzmi „nie”.
Zdjęła z wieszaka sukienkę z nadrukowanymi irysami i podeszła do pełnowymiarowego lustra. Gdy trzymała ją przed sobą, zachwycając się malutkimi purpurowymi kwiatami, nie wiadomo skąd pojawiła się ekspedientka i wyrwała jej sukienkę.
– Odwieś ją!
Zdumiona niegrzecznym zachowaniem sprzedawczyni, odwróciła się w jej stronę.
– Miałam zamiar… – urwała przestraszona. Czy ta kobieta traktowała tak wszystkich klientów? Sięgnęła po sukienkę, mając nadzieję, że sprzedawczyni wypuści ją z rąk.
Zrobiła tak rzeczywiście, ale gniewne prychnięcie wydobyło się z jej jaskrawo pomalowanych ust.
– To naprawdę ty! – Stawiając drobne kroczki, kobieta cofnęła się w kąt. Dłonią o niezadbanych, ale pomalowanych na czerwono paznokciach zakryła uszminkowane wargi.
Nie chcąc wywoływać awantury, Casey wzięła sukienkę od kobiety i położyła ją na ladzie.
– Chcę kupić tę sukienkę. Czy przyjmie pani moje pieniądze? – Ręce jej drżały, gdy sięgała po złożone banknoty.
Kobieta wpatrywała się w nią nienawistnie jeszcze przez chwilę, potem z wahaniem podeszła do kasy.
– Chyba będę musiała, jeśli nie chcę zgłosić tego szeryfowi Parkerowi – odparła szorstko, nie kryjąc wrogości.
Czując, że to jedyne wyjście, Casey zapytała przyciszonym głosem:
– Czy pani mnie zna? Czy coś pani zrobiłam w przeszłości? – Poznała po rumieńcu, który zabarwił policzki kobiety, że zaskoczyły ją te pytania.
Sprzedawczyni odchrząknęła.
– Nie waż się odgrywać przede mną niewiniątka. Znam ciebie i znałam Ronniego. A może o nim też zapomniałaś, bo tak ci było wygodnie? – Palce z poszczerbionymi czerwonymi paznokciami bawiły się tanim łańcuszkiem otaczającym podwójny podbródek.
Ronnie. Puls Casey przyśpieszył gwałtownie. Drżącymi dłońmi położyła pieniądze na ladzie i czekała, aż sprzedawczyni je weźmie.
– Co jest nie tak, Casey? Masz jednak sumienie? Biedny Ronnie. Niech spoczywa w spokoju. Pewnie robi teraz fikołki w grobie.
Casey zgarnęła plik banknotów i pobiegła do drzwi, zapominając o sukience. Musiała uciec. Tętno biło jej mocno, czuła się tak, jakby klatka piersiowa miała eksplodować. Kiedy znalazła się na zewnątrz, zachłannie odetchnęła świeżym powietrzem, a bicie jej serca wróciło do normalnego rytmu, gdy w duchu nakazała sobie spokój po tym ataku paniki.
Odetchnęła głęboko, a potem ruszyła w kierunku podanym jej przez chłopców. Zapomniała o sukience i o głodzie i nagle zapragnęła znowu znaleźć się w szpitalu. Chcąc jak najszybciej go opuścić, nie zastanowiła się nad tym, czemu będzie musiała stawić czoło samodzielnie, bez pomocy Sandry. Żałowała, że nie poczekała na samochód.
Podążyła na południe. Kątem oka zauważyła lśniący czarny pojazd sunący po opustoszałej ulicy. Przypuszczała, że to kolejni gapie wychodzą ze swoich kryjówek, żeby obejrzeć dziwoląga. Przyśpieszyła kroku, ale po chwili zwolniła, błyszczące auto jechało wolno, blisko krawężnika. Wahając się, czy powinna opuścić miasteczko, zatrzymała się.
Gwałtowna fala zawrotów głowy sprawiła, że się potknęła. Bojąc się, że zemdleje, przytrzymała się parkometru, by utrzymać równowagę. Miała wrażenie, jakby jej kości wybrały ten moment, żeby się rozpuścić. Jaskrawy błysk czerwieni zamigotał przed oczami, potem nie było już niczego. Nagła ociężałość sprawiła, że trudno jej było oddychać.