Выбрать главу

– Chodzi o to, że zacząłem ją podrywać. Mogłem być trochę natarczywy…

– A ona odrzuciła twoje zaloty.

– Taa – rzucił przeciągle Terry i trochę się zaczerwienił. – Za dużo wypiłem i… – urwał, nie bardzo wiedząc, jak zakończyć.

Patti tylko pokiwała głową.

– I za nic nie chciałeś przyjąć do wiadomości, że jej nie odpowiadasz?

– No właśnie, piłem praktycznie przez cały wieczór i mnie poniosło…

Kapitan O’Shay wstała i obeszła biurka. Teraz miała ich tuż przed sobą. Terry musiał unieść głowę do góry.

– I myślisz, że to cię usprawiedliwia?

Terry skurczył się jeszcze bardziej.

– Nie, ja tylko…

– Dobrze, że się zgadzamy w tym względzie. Co było dalej?

– Trochę za bardzo naciskałem. O mało nie pobiłem się z facetem, z którym tańczyła.

Patti skrzywiła się, słysząc te słowa.

– O mało?

– Tak, Malone mnie uratował.

Przeniosła wzrok na Quentina. Kiedy skinął głową, podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Powoli robiło się jasno.

– Musicie mi opisać to zdarzenie. Obaj. – Odwróciła się do nich. – Wiem, że masz problemy osobiste, Terry – zwróciła się wprost do niego. – Jeśli chcesz, mogę ci dać urlop.

Landry wstał z miejsca.

– Nie, proszę, nie. Zwariuję, jeśli będę musiał siedzieć w domu.

Przez chwilę się wahała, ale potem skinęła głową.

– Dobrze. Ale mam nadzieję, że nic takiego już się nie powtórzy. Nie pozwolę, żebyś narażał na szwank dobre imię policji. Jasne?

– Tak jest!

– W porządku. I jeszcze jedno. Oddaję tę sprawę Johnsonowi i Waldenowi.

– Tym pieprzonym dyskdżokejom?!

– Przecież tak nie można!

Oficerowie Johnson i Walden wciąż mówili o tym, jak bardzo są podobni do znanych w całym Nowym Orleanie prezenterów radiowych Waltona i Johnsona. Niestety podobieństwo ograniczało się wyłącznie do zbieżności nazwisk, ponieważ nie byli ani zabawni, ani specjalnie twórczy i znani jedynie z nieudolności, i to nie tylko w gronie kolegów ze swojego wydziału.

– Możesz już iść, Landry. – Szefowa zignorowała ich protesty. – Malone, przekażesz sprawę?

– Ależ, Patti… Pani kapitan – poprawił się – z całym szacunkiem, nie możemy…

Szefowa tylko potrząsnęła głową.

– Musicie wsadzić do kieszeni swoje animozje – powiedziała rzeczowo. – Przyjrzyjmy się faktom. Nancy Kent nie żyje, a jeden z moich oficerów zalecał się do niej, jeśli dobrze zrozumiałam, dość obcesowo, na krótko przed jej śmiercią. Wszyscy to widzieli, więc od razu staje się podejrzanym. Jasne więc, że nie mogę pozwolić, aby w tej sytuacji prowadził śledztwo!

Popatrzyła z kolei na Quentina.

– Absolutnie też nie chcę, żeby zajmował się tym jego partner, a zarazem bliski kumpel. Przecież prasa natychmiast oskarży nas o stronniczość! – zakończyła z całą mocą.

– A jeśli uda się oczyścić Terry’ego?

– Wtedy już pewnie zakończy się całe śledztwo. Jeśli nie, to… pogadamy.

Ale nie róbcie sobie za dużych nadziei, dopowiedział za nią w duchu Quentin.

Kapitan O’Shay znowu stanęła za swoim biurkiem. Obaj zaczęli zbierać się do wyjścia.

– Quent, chciałabym jeszcze z tobą porozmawiać. – Terry zatrzymał się przy drzwiach. – W cztery oczy – dokończyła.

Po chwili zostali sami.

– Jak rozumiem, Terry podał mi dokładny opis zdarzeń. – To było raczej stwierdzenie niż pytanie.

– Jak najbardziej.

– A co było potem?

– Siedzieliśmy w knajpie. Odwiozłem go do domu trochę po drugiej.

– Nie mógł prowadzić?

– Miał nawet problemy z chodzeniem.

– I jesteś na sto procent pewny, że nie zabił tej kobiety?

– Tak, do licha! – Quentin uciekł jej wzrokiem. – Przecież nie mógł tego zrobić! Poza tym był tak pijany, że nie dałby jej rady.

Pani kapitan milczała przez chwilę, rozważając to, co usłyszała.

– Dobrze, przyjmuję te wyjaśnienia. Ale będę go obserwować. Nie mogę pozwolić, żeby chociaż cień podejrzenia padł na jednego z moich oficerów.

– Terry powoli dochodzi do siebie…

Pokręciła głową.

– Przecież widzę, że wcale nie dochodzi – powiedziała rzeczowo. – Zresztą sam wiesz o tym najlepiej. Tylko uważaj, bo jeszcze ciebie wciągnie w swoje sprawy.

Pochyliła głowę nad papierami na znak, że uważa spotkanie za skończone. Quentin podszedł do drzwi, a potem jeszcze obejrzał się za siebie.

– Patti. – Uniosła głowę. – Pozdrów ode mnie wuja Sammy’ego.

Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.

– Lepiej sam to zrób. I zajrzyj do mojej siostry. Słyszałam od Johna, że ją zaniedbujesz.

Malone zaśmiał się i przyłożył palce do czoła.

– Tak jest!

Czasami sam nie wiedział, czy jest w domu, czy w pracy.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Piątek, 12 stycznia

Przedmieścia

Tępy ból rozsadzał czaszkę doktora Beniamina Walkera. Mimo to usiłował się skoncentrować na pacjencie, który właśnie opowiadał mu o swoich dwuznacznych odczuciach dotyczących śmierci niedawno zmarłej matki. Ben spotykał się z nim już od trzech miesięcy i do tej pory udało mu się jedynie rozpoznać część problemów związanych z jego potwornym dzieciństwem.

– To nie w porządku, panie doktorze. Przecież była moją matką. – Pacjent zaczął nerwowo miętosić ręce. – Jak to tak? Powinienem chyba coś czuć, prawda?

– A jak sądzisz, co takiego powinieneś czuć, Rick? Może mi powiesz?

Mężczyzna podniósł przekrwione oczy.

– Brak. Pustkę. Żal. Wściekłość. Sam nie wiem, ale chyba właśnie coś takiego.

Ben pochylił się w jego stronę.

– Wściekłość to bardzo mocne uczucie. Jedno z najmocniejszych.

Pacjent spojrzał na doktora Walkera niewidzącym wzrokiem.

– Wściekłość? Przecież… przecież nic nie mówiłem o wściekłości.

– Mówiłeś.

– Niemożliwe. Ja kochałem mamę.

– To zupełnie zrozumiałe, że możesz być na nią zły. Nawet wściekły.

– Naprawdę? – Mężczyzna odetchnął z ulgą. – Dlatego, że mnie opuściła?

– Pewnie częściowo. – Ben złożył ręce, bardzo dbając o to, żeby jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Ale w grę mogą wchodzić inne sprawy.

– Jakie sprawy? Co chce pan powiedzieć?

– Zastanów się nad tym, Rick. To ty powinieneś mi o tym powiedzieć.

Ben oparł się o tył krzesła i czekał w milczeniu. Chciał, żeby pacjent przemyślał tę sprawę, a potem uznał, że nie jest w stanie dłużej znosić ciszy. Miał nadzieję, ze Rick Richardson zacznie pewnego dnia mówić, a wtedy wyrzuci z siebie najgorsze, najpotworniejsze rzeczy. Ben zdiagnozował go jako mizogina, człowieka czującego nieodpartą wrogość do wszystkich kobiet. Wynikało to z kłótni z żoną, z nastawienia do szefowej, jak i w ogóle z całej „mowy ciała“, która wyraźnie i zupełnie jednoznacznie zmieniała się, kiedy zaczynał mówić o przeciwnej płci. Ben podejrzewał, że bierze się to przede wszystkim z zadawnionych pretensji do matki, ale pacjent nie tylko nie chciał, ale po prostu jeszcze nie mógł się do tego przyznać. Jej śmierć niczego nie załatwiła, a do dawnych pretensji doszło ogromne poczucie winy.

Rick mógł skierować te złe emocje do wewnątrz albo na zewnątrz. W każdym przypadku mogło się to okazać destrukcyjne i doktor Walker obawiał się, że najtrudniejsze zadanie jest jeszcze przed nim.

– Moja mama była naprawdę dobra. – Pacjent przybrał nagle obronny ton. – Była naprawdę kochającą i dobrą matką.

– Tak sądzisz, Rick?

Richardson zerwał się na równe nogi i zacisnął pięści. Niebieska żyłka pulsowała gwałtownie na jego skroni.