– Co, do licha…? Naprawdę nas wystraszyłaś.
– Słyszeliśmy, jak krzy…
– To ja usłyszałem ten krzyk – poprawił przyjaciela Bill. – Wracałem właśnie…
– Ale zawołałeś mnie – wtrącił Dalton, potrząsając marmurową figurką, miniaturą Dawida Michała Anioła. – Wziąłem to na wszelki wypadek.
Anna z uśmiechem pokręciła głową. Wyobraziła sobie ponad pięćdziesięcioletniego, łagodnego jak baranek Daltona, który rzuca się z figurką na jakiegoś przestępcę.
– Na jaki wypadek? Sądzisz, że potrzebuję przycisku na biurko do moich notatek?
Bill zachichotał. Dalton spojrzał na niego z urazą i pociągnął nosem.
– Nie kpij ze mnie. Naprawdę się bałem, że zjawił się tu jakiś złoczyńca.
Który zdążyłby zwiać, zanim jej przyjaciele zorientowaliby się, co się w ogóle dzieje, dodała w myśli. To dobrze, że do tej pory nie potrzebowała żadnej ochrony.
Uśmiechnęła się do nich.
– Dziękuję za troskę. – Zrobiła zapraszający gest w stronę mieszkania. – Proszę, wejdźcie. Zrobię kawę do waszych beignetów.
– Beignety? – powtórzył z niewinną miną Dalton. – Doprawdy nie wiem, o czym mówisz…
Anna pogroziła mu palcem.
– Pachną jak nie wiem co. Nie uda się ich ukryć – stwierdziła. – Skoro już przyszliście mnie ratować, to musicie się nimi podzielić.
W Nowym Orleanie „beignetami“ nazywano kwadratowe pączki, posypane obficie cukrem pudrem. Jak wszystko w tym mieście, były one dekadenckie i niebezpiecznie nęcące, a już na pewno nie służyły dobrze osobom takim jak Dalton, który stale przysięgał, że właśnie się odchudza.
– To on mnie zmusił, żebym je kupił. – Dalton wskazał z wyrzutem na przyjaciela. – Sama wiesz, że nie pozwoliłbym sobie na taką rozpustę o drugiej nad ranem.
Bill przewrócił oczami.
– Tak, tak. A czyja figura wskazuje na większe umiłowanie… rozpusty?
Dalton spojrzał na Annę, oczekując wsparcia. Młodszy od niego o dziesięć lat Bill wciąż był szczupły i świetnie zbudowany.
– To niesprawiedliwe! On je dwa razy więcej, a wcale nie tyje. A ja jem jak ptaszek, a i tak dorzuciłem ostatnio trzy kilogramy.
– Ptaszek? Chyba kondor! Zapytaj go o barbecue u Newtonsa – zwrócił się do Anny.
– Miałem fatalny dzień i musiałem to jakoś odreagować.
Anna zamknęła drzwi i ruszyła do kuchni, czując, jak wyparowują z niej resztki sennego koszmaru. Bill i Dalton w duecie zawsze ją śmieszyli. Nie przestawało jej też zadziwiać, że zgodnie żyją razem od wielu lat. Przypominali jej pawia i pingwina. Bill miał ostry język i stać go było na różne wyskoki, natomiast Dalton był spokojnym biznesmenem, z wyraźną tendencją do zrzędzenia i czepiania się najdrobniejszych szczegółów. Mimo to świętowali dziesiątą rocznicę swego związku.
– Nie obchodzi mnie, kto wpadł na ten pomysł – stwierdziła Anna, kiedy dotarli do kuchni. – Chcę tylko powiedzieć, że jestem głęboko wdzięczna. Druga w nocy to najlepsza pora na małe co nieco.
Tak naprawdę była im wdzięczna za przyjaźń, za to, że chcieli do niej przyjść. Poznała ich niedługo po przyjeździe do Nowego Orleanu. Ubiegała się wtedy o pracę w kwiaciarni w Dzielnicy Francuskiej. Nie miała żadnego doświadczenia zawodowego, tylko własny smak i styl. Poza tym potrzebowała pracy, która nie pożerałaby całego wolnego czasu. Chciała przecież zostać pisarką.
Dalton był właścicielem kwiaciarni. Natychmiast się dogadali. Doskonale rozumiał jej potrzeby i pochwalał to, że ma swoje zainteresowania. Nie obrażał się, że traktuje „Perfect Rose“ jak zwykłe miejsce pracy, a nie przedsionek wielkiej kariery.
Dalton przedstawił jej z kolei swojego partnera, Billa. Co więcej, poinformował o tym, że zwalnia się mieszkanie w domu, w którym nie tylko sam mieszkał, ale którego był również właścicielem. Obaj mężczyźni wzięli ją pod swoje skrzydła. Mówili jej, w jakich restauracjach warto jadać i do której pralni oddawać ubrania. Ba, znaleźli jej nawet świetną fryzjerkę. A kiedy poznała ich lepiej, pozwoliła im czytać swoje teksty. To właśnie Bill i Dalton pocieszali ją po odmowach z kolejnych wydawnictw i to oni cieszyli się z jej pierwszych sukcesów.
Uwielbiała ich i zrobiłaby wszystko, żeby byli szczęśliwi. I wiedziała, że to samo czują do niej. Pewnie broniliby jej nawet przed samym diabłem wcielonym, czyli Kurtem.
Dalton, który odgadł nagłą zmianę nastroju Anny, obrócił się w jej stronę.
– O Boże! Przecież nie zapytaliśmy nawet, czy nic ci nie jest.
– Wszystko w porządku – powiedziała, stawiając mleko w garnuszku do podgrzania. Wyjęła z szafki trzy kubki i kostki mrożonej kawy z zamrażalnika. – Miałam po prostu zły sen.
Bill pomógł jej, wrzucając po kostce do przygotowanych kubków.
– Znowu? – Przytulił ją czule. – Biedna Anna.
– To te twoje chore książki – mruknął Dalton, precyzyjnie układając kwadratowe pączki na talerzu. – To przez nie masz koszmary.
– Chore? Bardzo ci dziękuję.
– No dobrze… mroczne – poprawił się Dalton. – Straszne, przerażające… Tak lepiej?
– Znacznie. – Wlała mleko do kubków i podała café au lait obu mężczyznom.
Przenieśli ciastka i kawę na niewielki stolik i usiedli. Dalton miał rację. Krytycy tak właśnie określali jej książki, klasyfikując je między horrorami a powieściami sensacyjnymi. Niektórzy twierdzili też, że nie można się od nich oderwać. Żeby jeszcze zarabiała tyle, aby móc się utrzymać z pisania tych książek! Jej agent powiedział kiedyś, że czegoś w nich brakuje. A raczej w niej. I sama musi znaleźć sposób, by to przezwyciężyć.
– A przecież wyglądasz na zupełnie normalną, miłą kobietę. – Bill zniżył głos do pełnego napięcia szeptu. – Skąd więc biorą się te historie? Z doświadczenia? Nocnych eskapad? Cóż za potworności kłębią się w głębi tych niewinnych, zielonych oczu?
Anna zaśmiała się, głównie ze zwrotu „kłębią się w głębi“, ale tak naprawdę wcale nie było jej do śmiechu. Bill nawet nie mógł przypuszczać, jak bliskie prawdy są jego żarty. Sama doświadczyła tego, jak źli mogą być ludzie. Na własne oczy widziała wcielenie bestii i miała wrażenie, że ten obraz trwale odcisnął się w jej pamięci. Ta wiedza naruszała jej wewnętrzny spokój, a czasami, tak jak dzisiaj, również i sen. A z drugiej strony żywiła się nią jej nieokiełznana wyobraźnia, która podsuwała pomysły do książek.
– Nie wiedzieliście, że muszę wszystkiego spróbować? – powiedziała, starając się zachować lekki ton. – Dlatego lepiej, żebyście nie zaglądali do bagażnika mojego samochodu i pamiętali o tym, żeby zamykać drzwi na noc.
Mężczyźni spojrzeli na siebie z konsternacją i dopiero po chwili wybuchnęli śmiechem.
– Bardzo zabawne, nie ma co mówić. Zwłaszcza że w twojej ostatniej książce ginie para gejów – westchnął Dalton.
– A skoro już o tym mowa… – Bill starł palcem drobinę cukru pudru ze stolika. – Czy miałaś jakieś nowe propozycje?
– Nie, jeszcze nie. Ale to zaledwie parę tygodni. Nawet nie macie pojęcia, jak wolno pracują wydawnictwa.
Bill pokręcił z dezaprobatą głową. Pracował w reklamie i public relations, gdzie tempo było podstawową sprawą.
– W mojej branży nie przetrwałyby nawet miesiąca. U nas trzeba być szybkim. Wóz albo przewóz.
Anna skinęła głową, a potem ziewnęła. Uniosła dłoń, nie mogąc powstrzymać kolejnego ziewnięcia. Dalton zerknął na zegarek.
– Ojej, nie wiedziałem, że już tak późno! – Nagle uderzył się dłonią w czoło. – Och, Anno! Zapomniałem ci powiedzieć, że przyszedł kolejny list od twojej wielbicielki. Tej, która mieszka w Mandeville, po drugiej stronie jeziora. Przysłała go do kwiaciarni.