– Sam jestem jak tabaka w rogu. Nic nie zrobiłem. Tyle, że próbuję się jakoś pozbierać…
Quentin nie spuszczał z niego wzroku.
– Więc dobrze, te łapsy pytały o twoje picie, Terry. I o pieniądze.
– Pieniądze? – Kumpel naprawdę się zdziwił. – Do diabła, jeśli chcesz wiedzieć, to jestem kompletnie spłukany. Do ostatniego centa.
– Spokojnie. – Quentin zniżył głos: – Sam widziałem, jak dałeś Shannonowi pięćdziesiątkę. Skąd miałeś te pieniądze?
– Myślisz, że biorę łapówki?! Właśnie to im powiedziałeś?!
– Nic im nie powiedziałem. – Rozejrzał się raz jeszcze. – Nie wiem dlaczego, ale cię kryłem.
Na twarzy Terry’ego odmalował się wyraz ulgi. Zbyt dużej jak na coś błahego, pomyślał Quentin.
– Jak to dlaczego? Bo jesteśmy kumplami. Bo zawsze razem pracowaliśmy.
Quentin pokręcił głową.
– Nic z tego, Terry. Nie o to chodzi. Penny ma rację, nie powinienem cię usprawiedliwiać. To ci wyraźnie źle robi.
– Penny? – powtórzył czerwony ze złości Terry. – Dlaczego, do diabła, łazisz do mojej żony?!
– Przecież sam mnie o to prosiłeś, nie pamiętasz? – Zauważyli jakiegoś oficera z filiżanką w ręku, który na ich widok odwrócił się i odszedł. – Posłuchaj, Terry, pogadamy o tym później. To nie jest odpowiednie miej…
– Bzdura! Chcę wiedzieć, co powiedziała moja żona? I z kim się szlaja?!
Quentin westchnął. Od spotkania z Penny upłynął ponad tydzień, a on jeszcze się nie zebrał, żeby pogadać z kumplem. Skoro jednak jest to nieuniknione, równie dobrze może to zrobić teraz.
– Z nikim się nie spotyka, Terry. Mówiła, że to raczej ty miałeś ku temu więcej okazji.
– A ty jej uwierzyłeś!
– Tak, uwierzyłem.
Terry spojrzał na niego koso.
– Jak to się stało, że dopiero teraz dowiaduję się o twoim spotkaniu z moją miłą żoneczką, co? Coś przede mną ukrywasz! Na przykład, co z nią wtedy robiłeś…?
Quentin z trudem panował nad sobą.
– Już ci raz mówiłem, że Penny nie jest taka, jak sądzisz. Ani ja.
– Co się tak wściekasz? Prawda boli!
Malone spojrzał na niego z niesmakiem.
– Powiem ci, o czym rozmawialiśmy, Terry. Penny chce rozwodu. Uważa, że dążysz do samozniszczenia, i nie chce w tym uczestniczyć. Broniłem cię, ale teraz sam nie wiem, dlaczego.
Terry zacisnął pięści.
– Powinienem był dobrze się zastanowić, zanim posłałem lisa do kurnika – syknął. – Wszyscy wiedzą, jaki jesteś. I co, sypiasz z moją żoną? I z kim jeszcze? Może z tą swoją rudą pisarką?
Malone aż pobladł ze złości. Przez chwilę walczył ze sobą w obawie, że rzuci się na Terry’ego i rozszarpie go na kawałki.
– Zostaw Annę w spokoju! – warknął przez zaciśnięte zęby.
Landry spojrzał na niego ze zdziwieniem, a potem tylko pokiwał głową.
– Annę? Więc jesteś z nią po imieniu? – zaśmiał się szyderczo. – Widzisz, trafiłem!
Quentina bardzo zaskoczyła zła wola kumpla. Terry bywał mało delikatny czy wręcz złośliwy, ale nigdy nie posuwał się do czegoś takiego. Quen zupełnie go nie poznawał. A jednak Penny Landry musiała go już wcześniej widywać w takim stanie. Dla niej nie było to nic nowego. Przysunął się do niego bliżej i poczuł alkohol.
– Masz szczęście, że rozumiem twoją sytuację, inaczej już dawno kopnąłbym cię w tyłek. I wiesz co, nie zasługujesz na nic innego!
Terry zachwiał się lekko, ale jego nabiegłe krwią oczy patrzyły zupełnie przytomnie.
– Lepiej pilnuj swojej nowej narzeczonej, stary! Bo słyszałem, że spodobała się też mordercy.
Quentin wciągnął głęboko powietrze i policzył do trzech.
– Mam już tego dosyć – syknął. – Zrozumiałeś?! – Podszedł bliżej tak, że Terry oparł się plecami o ścianę. – Nie będę cię dłużej krył. Nie będę cię usprawiedliwiał! Dlatego lepiej sam uważaj, bo będziesz miał jeszcze większe kłopoty.
ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI
Wtorek, 30 stycznia, godz. 17.10
Quentin stał przed domem Anny całe pięć minut, dopóki zimno nie przypędziło go do furtki. Nie, nie zimno, poprawił się w duchu. Jej ciepło. Miał za sobą ciężki i nieprzyjemny dzień pracy. A w dodatku zupełnie bezowocny. Po spotkaniu z chłopcami z sekcji wewnętrznej, kłótni z Terrym i nic niewnoszących do sprawy rozmowach z rodziną i znajomymi Jessiki Jackson wszyscy prowadzący śledztwo zostali wezwani na dywanik do starego Penningtona.
Jego zdaniem dochodzenie posuwało się zbyt wolno. Morderca zabił trzy kobiety w ciągu trzech tygodni, a oni nawet w przybliżeniu nie wiedzieli, kogo szukać. Poszlaki prowadziły donikąd, dowody o niczym nie świadczyły. Kapitan O’Shay wraz z zespołem zasługiwała na najniższą ocenę.
Quentin próbował się bronić. Posunął się nawet do tego, że zaproponował szefowi, by znalazł kogoś lepszego do tej roboty. Przeszukali wszystko. Sprawdzili każdą poszlakę. Starali się ustalić powiązania między kolejnymi morderstwami. Opracowywali psychologiczny portret mordercy. Czy w tej sytuacji można było zrobić coś więcej?
Pennington wpadł we wściekłość, ale… wycofał się ze swoich zarzutów. Powiedział jednak, że mają już niewiele czasu i że muszą złapać tego zabójcę, zanim dojdzie do kolejnej tragedii.
Quentin przez cały ten czas myślał o Annie. O jej sytuacji. I o tym, co się między nimi wydarzyło. Nieustannie pamiętał, że to ona mogła trafić do kostnicy zamiast tej nieszczęsnej studentki. Wciąż był wściekły na Bena Walkera. Przecież mógł ukrywać mordercę. Pacjenta, który chciał zabić Annę. Ciekawe, czego trzeba, żeby doktor przekazał mu tę cholerną listę? Czy musi zginąć Anna, którą, jak sam wyznał, podobno kochał?
Quentin spojrzał w stronę zasłoniętych żaluzjami okien. Światło sączyło się jedynie pomiędzy ich szczelinami. Dzwonił do niej już wcześniej, żeby poinformować, że ma ją chronić umundurowany policjant o nazwisku la Salle. To ją przestraszyło. Strach przeszedł w złość, kiedy odmówił podania szczegółów dotyczących śledztwa.
Mogli rozmawiać najwyżej przez parę minut. Nie mówili o tym, co się zdarzyło poprzedniej nocy. Quentin czuł, jak oddalają się od siebie z zawrotną szybkością. Powinienem dać jej spokój, pomyślał. Powinienem pójść do domu i napić się piwa. Nic nas przecież nie łączy…
To nieprawda, pomyślał. A seks? To było niezwykłe, cudowne doświadczenie.
Quentin zamknął oczy, rozpamiętując szczegóły. Nigdy wcześniej nie przeżył czegoś takiego. Czuł się przy niej jak nastolatek. To doświadczenie, dosłownie i w przenośni, powaliło go z nóg.
Otworzył oczy i zauważył cień, który przesunął się za żaluzjami. Anna, pomyślał. To, co się między nimi wydarzyło, zupełnie go zaskoczyło. Ta energia i poczucie, że znalazł kogoś, kto tak doskonale do niego pasuje. Jakby byli dla siebie stworzeni.
Dlaczego właśnie Anna, a nie jakaś inna kobieta? Nie był w stanie odpowiedzieć. Czuł jedynie, że znowu jej pragnie. Że chętnie spędziłby z nią kolejną noc.
Jednocześnie nie mógł się pozbyć wyrzutów sumienia. Miał wrażenie, że skorzystał z chwili jej słabości i że wciąż żeruje na strachu Anny.
Quentin oderwał wzrok od jej okna. Wiedział, że powinien dać jej spokój. Anna wcale nie potrzebowała nowych komplikacji w swoim powikłanym życiu. Potrzebowała policjanta, który jasno, bez osobistego zaangażowania, zajmie się sprawą i znajdzie jej prześladowcę. Nie takiego, którego zaślepi pożądanie.
Tak, chyba już sobie pójdę, pomyślał. Jednak zamiast tego przycisnął guzik przy furtce. A potem jeszcze raz. Po chwili usłyszał jej głos w domofonie.
– Tak, słucham?
– Tu Quentin. – Odpowiedziała mu głucha cisza. Czując gniecenie w dołku, zapytał: – Mogę wejść?