– To zależy. Czy przyszedłeś, żeby mnie pilnować, jak la Salle, czy żeby się ze mną spotkać.
– Żeby się spotkać – odparł. – Musimy pogadać.
Wahała się przez moment, a potem mruknęła:
– Już cię wpuszczam.
Zadzwonił dzwonek i Quentin pchnął furtkę. Wszedł po schodach. Na ostatnim stopniu, tuż pod drzwiami Anny, siedział la Salle z termosem i otwartą książką. Kiedy usłyszał kroki, wstał, a dostrzegłszy Malone’a, zasalutował.
– Cześć – rzucił Quentin. – Nic się nie działo? Wszystko w porządku?
– Jak najbardziej.
Malone wskazał książkę.
– Mam nadzieję, że nie jest zbyt dobra.
La Salle chrząknął i zamknął powieść.
– Nie, taka sobie.
– Cieszę się. – Spojrzał na zegarek. – Zostanę tu ze dwie godziny. Może chcesz coś zjeść?
– Chętnie. – Policjant spojrzał na niego z wdzięcznością. – Przejdę się jeszcze dookoła i sprawdzę, czy wszystko w porządku.
– Świetnie. Życzę smacznego.
Anna otworzyła drzwi. Policzki miała czerwone ze złości. Spojrzała jeszcze za oddalającym la Salle ’em, a potem przeniosła wzrok na Quentina.
– Sprytnie i elegancko pozbyłeś się mojego anioła stróża – powiedziała. – Muszę sobie zapamiętać, jak to się robi.
Miała na sobie proste, sprane dżinsy i powyciągany sweter. Mimo rumieńców wyglądała dosyć blado. Wspaniałe włosy odgarnęła do tyłu i związała w koński ogon. Na jej widok Quentin aż otworzył usta z zachwytu.
– Nawet o tym nie myśl. – Szybko doszedł do siebie.
– La Salle ma cię chronić.
Anna założyła ręce na piersi.
– A ty co? Też masz mnie chronić?
– Dlaczego tak bardzo się złościsz? – odpowiedział pytaniem.
– A dlaczego miałabym się nie złościć?! Obiecałeś, że będziesz mnie o wszystkim informować, a zostałam zamknięta we własnym mieszkaniu. Ty to wymyśliłeś. Tak się nie robi!
– Musimy dbać o twoje bezpieczeństwo. Również moja szefowa uważa, że nie powinniśmy podejmować najmniejszego ryzyka.
– Uważasz, że ten mężczyzna tu wróci, prawda? – Wysunęła podbródek, chcąc pokazać, że wcale się nie boi. – Dlatego la Salle musi mnie pilnować?
Ściągnął brwi, nie chcąc wszystkiego wyjaśniać. Anna powinna po prostu wykonywać jego polecenia i o nic nie pytać. Tak byłoby najlepiej.
– Nie wiemy, czy rzeczywiście wróci, ale gdyby tak się stało, będzie miał niespodziankę.
– I co dalej?
Malone wzruszył ramionami.
– Spróbujemy go złapać – odparł i zamyślił się na chwilę. – Sam nie wiem, czy wczorajsze morderstwo wiąże się z innymi. Jest trochę inne. Być może mamy do czynienia z dwoma mordercami, chociaż intuicja podpowiada mi, że z jednym. Takim, który morduje rude kobiety.
Mina jej nieco zrzedła. Już nie patrzyła na niego tak wyzywająco.
– Czy wiesz może, kto…?
– Przykro mi, Anno, ale nie.
Wyglądała na przybitą tymi słowami i Quentin chrząknął ze współczuciem.
– Miałem nadzieję, że przywiozę ci dobre wieści, ale niestety nic nie mam.
Potarła ramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno.
– Jak rozumiem, takich spraw nie rozwiązuje się w ciągu jednego dnia.
A czasami nie rozwiązuje się nigdy, pomyślał. Spojrzał w przestrzeń, a potem znowu na Annę.
– Czy wszystko w porządku? – spytał ciepło. Chciał jej dotknąć, ale zabrakło mu odwagi. – Myślałem dzisiaj o… tobie.
Rysy jej złagodniały i na ustach pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.
– Czyżby? Może być – mruknęła i otworzyła szerzej drzwi. – Wejdź, proszę.
– Jesteś pewna, że mogę?
– Jasne.
Zamknęła drzwi, gdy tylko przekroczył próg.
– Co jest w tej torbie? – spytała.
– Bulion. Dla ciebie.
Otworzyła szeroko oczy, a potem się zaśmiała.
– Sam go zrobiłeś?
To pytanie jego też rozśmieszyło.
– Nie chcę cię otruć – zapewnił. – To bulion mojej mamy. Zawsze wpycha nam różne rzeczy do zamrażalników. Tak swoją drogą, ciągle jest zamrożony.
– Wpycha wam? – powtórzyła.
– Mam sześcioro rodzeństwa – wyjaśnił. – Jestem drugim dzieckiem. Pięcioro z nas pracuje w policji. Tak jak dziadek, ojciec, trzech wujów i jedna ciotka. Zostawmy kuzynów, bo ich wyliczanie zajęłoby za dużo czasu.
– Ojej!
Wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Właśnie tak wszyscy reagują.
Anna postawiła torbę z zupą na stoliku przy wejściu. Przez chwilę oboje milczeli.
– Co dzisiaj robiłaś? – spytał w końcu.
– Głównie oglądałam się przez ramię. Serce mi zamierało, gdy tylko usłyszałam jakiś hałas.
– Wychodziłaś?
– Miałam już dosyć tego mieszkania, więc poszłam do „Perfect Rose“. Dalton mnie potrzebował.
Quentin spochmurniał. Wiedział, że Anna nie może spędzić całego życia w zamknięciu, ale myślał z niechęcią o tym, jak bardzo się narażała, wychodząc z domu. Zwłaszcza zaraz po wczorajszym ataku.
– Uważałaś przynajmniej?
– Oczywiście. – Już otworzył usta, żeby zadać jej kolejne pytanie, ale Anna wyciągnęła dłoń w proteście. – Nie przejmuj się. Ben odprowadził mnie do kwiaciarni, a Dalton z powrotem. Poza tym la Salle nie spuszczał mnie z oka. Byłam najlepiej strzeżoną kobietą w Nowym Orleanie.
Na wzmiankę o psychologu Quentin aż się skrzywił ze złości.
– Był tu Ben Walker?
– Tak, przyszedł mnie odwiedzić. – Znowu potarła ramiona. – Strasznie wygląda. Opowiedział o tym, jak doszło do tego wypadku, no i o kartce. Mówił, że tam było napisane… – Słowa uwięzły jej w krtani.
Quentin wziął jej twarz w swoje ręce i zmusił Annę, żeby na niego spojrzała.
– Obiecuję ci, że znajdziemy tego faceta. Ja go znajdę. Nie pozwolę, by zrobił ci krzywdę.
Nagły spazm targnął jej ciałem.
– Obiecujesz?!
Dotknął lekko ustami jej warg i poczuł, że drży.
– Tak – szepnął. – Obiecuję.
Westchnęła z ulgą i zarzuciła mu ręce na szyję. Jednocześnie przywarła policzkiem do jego piersi. Zanurzyli się w ciszy. Quentin objął ją, ale delikatnie, by nie zauważyła, jak bardzo się o nią boi. I jak bardzo mu na niej zależy.
Po chwili Anna uniosła głowę.
– Ta kobieta… Ta, która wczoraj zginęła…
– Jessica Jackson?
– Właśnie, opowiedz mi o niej.
– Anno…
– Proszę. – W jej oczach pojawiły się łzy. – Chciałabym ją poznać. W końcu zginęła za mnie.
– Wcale tego nie wiemy. Trudno pow…
– Za to ja nie mam żadnych wątpliwości – przerwała łamiącym się głosem. – Jessica Jackson była ruda i zabójca uciął jej mały palec. Zginęła tej nocy, kiedy na mnie napadnięto. Według kartki, którą dostał Ben, to ja miałam zginąć.
– Tam było napisane, że ma zginąć jakaś kobieta. Nie było tam twojego imienia czy nazwiska. Zabójcy mogło chodzić o Jessikę Jackson.
– Sam w to nie wierzysz. To, co się stało, jest zupełnie oczywiste.
Pogładził ją po policzku.
– Nic nie jest oczywiste. Najłatwiej popełnić błąd, przyjmując jakieś pewniki.
– Opowiedz mi o niej.
Mruknął pod nosem jakieś przekleństwo, ale skinął głową na zgodę.
– Nazwisko już znasz. Studiowała na Tulane University i mimo że była dziana z domu, dorabiała sobie jako barmanka w barze „Omni Royal Orleans Hotel“. Wczoraj skończyła pracę o jedenastej i poszła potańczyć z przyjaciółmi. Nie zamężna, bez dzieci. Zostawiła rodziców i dwie siostry.
– Ile miała lat? – spytała drżącym głosem.
– Dwadzieścia jeden – odparł z wahaniem.