Oczywiście należał on do stałych bywalców knajpy. Mimo że miał zaledwie trzydzieści siedem lat, służył w policji już szesnasty rok i był śledczym pierwszej kategorii. Wiele osób z jego rodziny pracowało w SWNP: dziadek, ojciec, trzech wujów i jedna ciotka. Z sześciorga rodzeństwa Quentina tylko dwoje zdecydowało się na inny zawód. Patrick został programistą, a najmłodsza, Shauna, studiowała w college’u sztuki piękne.
Quentin ruszył w stronę baru, żeby zamówić piwo. Zaraz przechwyciła go pewna siebie barmanka, dwudziestotrzyletnia dziewczyna z króciutkimi, najeżonymi blond włosami. Od dawna nie kryła tego, że chętnie by się z nim umówiła, ale Quentin nie miał zamiaru chodzić na randki z osobami w wieku swojej siostry. Zawsze wydawało mu się, że Shauna jest od niego dużo młodsza i czułby się głupio z kimś równie mało dojrzałym.
– Cześć, Malone. – Barmanka uśmiechnęła się do niego. – Dawno cię tu nie było.
– Miałem trochę pracy. – Pocałował ją w policzek. – A co u ciebie, Sandie?
– Wszystko w porządku. Nawet napiwki się ostatnio poprawiły. – Zerknęła w stronę zasiadających w jednej z lóż gości. – Muszę iść. Zaczekasz?
– Jasne, Sandie.
Ruszyła do stolika, ale jeszcze obejrzała się przez ramię.
– Był tutaj John. Prosił, żebyś zadzwonił do mamy.
Quentin roześmiał się i skinął głową. John był najstarszym z rodzeństwa i sam siebie mianował strażnikiem klanu Malone’ów. Gdy tylko któreś z nich miało problem, mogło walić do niego jak w dym. On też rozsądzał wszelkie spory wewnątrz rodziny i łagodził kryzysy. Teraz zapewne uznał, że Quentin ostatnio stanowczo zbyt często unikał niedzielnych rodzinnych obiadków.
– Dzięki, Sandie. Na pewno to zrobię.
Podszedł do baru. Shannon już napełnił kufel pieniącym się, bursztynowym płynem.
– Na koszt firmy.
– Dzięki, Shannon. Widziałeś może Terry’ego?
Pytał o swego partnera, Terry’ego Landry’ego.
– Jest tutaj. – Barman wskazał salę z bilardem. – Zaczynał właśnie nową grę. Zdaje się, że ma jakieś problemy, prawda?
Quentin skinął głową. Shannon miał rację. Jego współpracownik nie mógł jeszcze dojść do siebie po tym, jak żona wyrzuciła go z domu, twierdząc, że nie może już znieść takiego życia. I to po dwunastu latach małżeństwa!
Jednak Quentin nie wątpił, że miała rację. Trudno wytrzymać z policjantem, zwłaszcza że Terry był porywczy i zmienny. Ale dbał też o dzieci i kochał swoją żonę, a to wcale nie było mało. Terry przyjął fatalnie ten cios. Czuł się skrzywdzony i tęsknił za dziećmi. Zaczął pić, mało spał i zachowywał się nieobliczalnie. Współpraca z nim stawała się coraz trudniejsza.
Jednak Quentin doskonale pamiętał sytuacje, w których Terry mu pomógł, i teraz przyszła jego kolej. Partnerzy zawsze muszą trzymać się razem, powtarzał sobie. Teraz skinął w stronę sali obok.
– Dobra, pójdę z nim pogadać – mruknął. – Musi przecież zarobić na alimenty.
Shannon zaśmiał się, pokiwał głową i zaczął obsługiwać kolejnego klienta.
Policjant przeszedł do wciąż jeszcze prawie pustej sali. Za godzinę zabraknie tu miejsc siedzących, a muzyka będzie wylewać się z szafy grającej niczym potężne wody Missisipi. Zrobi się ciemno i duszno od papierosowego dymu, a kilka par będzie się kręcić w tańcu na zaimprowizowanej estradzie. Ale na razie panował tu jeszcze spokój.
Przynajmniej do czasu, dopóki nie stanęła przed nim Louanne Price. Kobieta o twarzy anioła i ciele króliczka z „Playboya“. Wielu mężczyzn podarowało jej swoje serca, ale problem polegał na tym, że bawiło ją to, iż może je łamać. Taka właśnie była Louanne. Quentin unikał jej, ponieważ dbał o zdrowie i uważał, że nawet najwspanialsza przygoda nie wynagrodzi mu problemów z sercem czy wątrobą.
Podeszła do niego i zatrzymała się dopiero w momencie, kiedy ich ciała niemal się zetknęły. Wspięła się na palce i teatralnym gestem zarzuciła mu ręce na ramiona.
– Malone, kochanie, co mam zrobić, żeby namówić cię na małe sam na sam?
Posłał jej przepraszający uśmiech.
– Przykro mi, Louanne, ale Dickey mnie zniszczy, jeśli tylko zauważy, że patrzę tęsknie w twoją stronę. – Mówił o jej ojcu, który również pracował w SWNP. – Dlatego mogę cię tylko podziwiać z daleka…
– To byłaby prawdziwa zbrodnia, a przecież powinieneś z tym walczyć. – Przeciągnęła palcami przez jego włosy. – Zresztą wcale nie musi o tym wiedzieć. To będzie nasz sekret.
– Przykro mi, ale w policji nie ma żadnych sekretów. Czasami nawet żałuję, że nie pracuję w biurze lub na poczcie. To na razie.
Ruszył dalej, nie oglądając się za siebie. Tak jak mówił Shannon, Terry zmagał się z bilardem, trzymając niemal dopalonego papierosa w kąciku ust. Kiedy się zbliżył, partner uniósł mało przytomne od alkoholu oczy. Zdaje się, że spędził tu sporo czasu.
– Dobrze, że już jesteś. Zaraz zacznie się najlepsza zabawa.
– Tyle że ty z niej nie skorzystasz, bo będziesz już sztywny. – Quentin wziął krzesło, stojące przy jednym ze stolików, i postawił na nim nogę. – Wyłgałem cię przed szefową.
Terry znowu pochylił się nad stołem i chwilę celował. O dziwo, uderzona bila trafiła do łuzy.
– I co? Powiedziałeś, że wyszedłem do kibla?
– Nie, do Penny. Żeby pogadać.
– Do tej suki?! Niedoczekanie!
Quentin poruszył się niespokojnie na swoim miejscu. Znał Penny Landry dość dobrze. Wiele można było o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest suką. Dobrze rozumiał rozgoryczenie Terry’ego, lecz mimo to nie mógł pozwolić, by tak o niej mówił.
Pociągnął jeszcze łyk piwa, starając się nie okazywać zdenerwowania.
– Penny chyba uznała, że tak będzie najlepiej. Dla dzieci i dla niej.
Terry chybił i zaklął pod nosem. Jego przeciwnik, człowiek, którego Quentin często widywał w tym miejscu, uśmiechnął się pod nosem i pochylił nad stołem.
– Po czyjej jesteś stronie, co? – warknął Terry.
– Nie wiedziałem, że muszę być po czyjejś.
– Musisz!
– Penny od wielu lat jest moją przyjaciółką. – Quentin spojrzał kumplowi prosto w oczy. – Nie pozwolę ci jej oczerniać.
Terry zrobił się cały czerwony.
– Taki już mój pieprzony los. Mój najlepszy kumpel mówi mi, że…
– Ósemka i koniec.
Na chwilę umilkli, patrząc, jak mężczyzna uderza ostatnią bilę. Potem spytał Terry’ego:
– Zagrasz jeszcze raz?
– Nie, dzięki. – Zerknął na Quentina. – Muszę się napić.
Tylko tego mu było trzeba! I tak ledwo stał na nogach. Ale Quentin nie mógł mu tego powiedzieć, przeszli więc do baru. Wciągu dwudziestu minut pojawiło się tu mnóstwo nowych osób. Quentin dostrzegł paru znajomych z pracy, a także dwóch swoich braci: Percy’ego i Spencera. Wtedy wpadł na pewien pomysł i ruszył w ich kierunku.
– Wiesz co, może pójdziemy gdzieś na kolację. Zaproszę też braci…
– Nie, do licha! – mruknął Terry. – Wieczór dopiero się zaczął. Tyle tu moż… – urwał nagle.
Quentin powiódł wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczył płomiennorudą kobietę w minispódniczce, obracającą pupą na wszystkie strony. Unosiła przy tym ręce, potrząsając złotymi bransoletami. Nie było jasne, czy tańczy z jednym mężczyzną, ze wszystkimi, czy tylko się przed nimi popisuje. A miała czym. Coraz więcej facetów przesuwało się w jej stronę, wśród nich Quentin i Terry. Po chwili Quentin zerknął na kobietę.