– Boże święty! – jęknęła Anna. – To takie straszne, przerażające… Tak mi przykro… A ja, idiotka, cieszyłam się, że mnie nie zabił… – Zaczęła płakać. – To wszystko moja wina! Jak mam z tym żyć, Quentin?! Jak?!
– Przestań! Przecież jej nie zabiłaś. – Delikatnie wytarł dłonią jej policzki. – To nie twoja wina.
– Ale ta dziewczyna zginęła za mnie. – Spojrzała na niego jasnymi, mokrymi od łez oczami. – Tylko mi nie mów, że tak nie było. W głębi duszy wiesz, że to prawda.
Nie mógł jej powiedzieć nic innego. Uważał, że to Anna miała być ofiarą. Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi. Nigdy nie przypuszczał, że tak bardzo mu na niej zależy.
Chciał uchronić Annę przed wszelkim złem. Niestety gdzieś w ciemnościach krył się nieznany zabójca. Ktoś, kto z niewiadomych przyczyn postanowił ją zabić.
Quentin pochylił się i pocałował ją prosto w usta. Najpierw delikatnie, a potem mocniej, nie mogąc powstrzymać pożądania.
Anna wydała z siebie cichy, pełen beznadziejnej tęsknoty okrzyk, i przywarła do niego całym ciałem. Kochali się w przedpokoju. Quentin oparł ją o ścianę i uniósł do góry. Po chwili już miała go w sobie. Przyciskała go mocno udami, a on wchodził w nią raz za razem.
Dopiero później, kiedy nieco ochłonął, poczuł jej słony zapach i drżenie jej ust. Nagle zrobiło mu się żal Anny. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Kiedy ją położył, sam legł u jej boku.
– Nie chciałem, żeby to się stało – szepnął. – Nie w taki sposób.
– Przecież się nie skarżę.
Przesunął delikatnie palcem po jej twarzy i szyi.
– Skrzywdziłem cię.
– Nieprawda!
– Przepraszam.
– Nie musisz. – Położyła palec na jego ustach i uśmiechnęła się. – Chociaż poznałam cię jako zadufanego w sobie męskiego pyszałka, okazuje się, że miły z ciebie facet, Quentin.
Zaśmiał się sztucznie i bez przekonania.
– Naprawdę tak uważasz? Niektórzy uznaliby mnie za niezłego sukinsyna i oskarżyli, że wykorzystuję bezbronne kobiety.
– Naprawdę? – Uniosła trochę brwi. – Wcale tak nie uważam.
– To dlatego, że przeżyłaś szok. Posłuchaj, przyszedłem do ciebie…
– Z bulionem.
– Pogadać – poprawił ją. – Przyszedłem pogadać, a leżę teraz goły w twoim łóżku. Sprytne, co?
– O ile dobrze pamiętam, to ja zaczęłam. Więc może jestem sprytniejsza?
Oparł się czołem o jej czoło.
– Jeśli tak, to możesz mnie wykorzystywać, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota.
– Obiecanki cacanki – zaczęła się z nim drażnić.
Chciał jej coś odpowiedzieć, ale przerwało mu głośne burczenie w brzuchu Anny, która aż poczerwieniała na ten dźwięk.
– Jadłaś coś? – spytał z niepokojem.
– Chyba śniadanie. – Jej żołądek odezwał się, gdy tylko wspomniała o posiłku, i Anna zaśmiała się, zażenowana. – Ciekawe, jaki bulion robi twoja matka?
– Najlepszy. Masz jakieś krakersy? – Zaczął podnosić się z łóżka.
Wyciągnął rękę i Anna również wstała.
– Mhm. Jeśli będziesz się przyzwoicie zachowywał, dostaniesz szklankę mleka.
– To może się ubierz, bo w tej chwili chodzą mi po głowie same nieprzyzwoite myśli.
Dwadzieścia minut później siedzieli po obu stronach kuchennego stołu i wcinali parujący bulion, przegryzając krakersami. Anna rozkoszowała się każdą łyżką pożywnej zupy.
– Och, jest naprawdę wspaniała – powtórzyła po raz kolejny.
Quentin uśmiechnął się.
– Dzięki. Mama jest rzeczywiście dobrą kucharką. Przy siedmiorgu dzieci to chyba zrozumiałe.
– Jaka jest?
– Pełna energii. Ma tylko metr pięćdziesiąt z małym haczkiem, ale…
– Metr pięćdziesiąt? Chyba żartujesz!
– Mój tata jest wysoki, a dziadek i pradziadek byli jeszcze wyżsi. – Quentin przełknął ostatnią łyżkę zupy. – Oczywiście jest najmniejsza wśród Malone’ów, bo siostry też ją przerosły, ale i tak wiadomo, że to mama jest głową rodziny. Jak byliśmy mali, nosiła szeroki skórzany pas, a kiedy chcieliśmy uciec, biła szczotką.
Anna zaśmiała się, wyobrażając sobie Quentina, który zmyka przed laniem.
– Byłeś chyba łobuzem, co?
– Okropnym – przyznał.
Wyjęła krakersa z torebki.
– Opowiedz mi o swoim rodzeństwie.
Zrobił, jak prosiła. Percy był jego zdaniem bardzo otwarty. Spencer kąpany w gorącej wodzie. Shauna uchodziła za niespokojnego ducha. Patrick za bardziej konserwatywnego od Pana Boga, a John był po prostu wielkim misiem. Mary miała małżeńskie problemy, a John oczekiwał trzeciego dziecka.
– Wszyscy jesteśmy glinami, z wyjątkiem Patricka, który został księgowym, i Shauny, która chce być artystką. Więcej czarnych owiec w klanie Malone’ów nie ma – zakończył.
Ponieważ Anna nalegała, opowiedział jej jeszcze o swoich pięciu siostrzenicach i siostrzeńcach oraz bratanicach i bratankach, o ciotce Patti, która była jego szefową, a także o licznych krewnych i powinowatych rozsianych po posterunkach w całym Nowym Orleanie.
– Miła rodzinka – rzekła kpiąco, chociaż wyczuł w jej głosie nutki żalu.
– Kiedy byliśmy mali, bez przerwy się biliśmy. To doprowadzało rodziców do szału.
Anna spojrzała na swój talerz i stwierdziła, że jest pusty. Sięgnęła więc po krakersa.
– Czy zawsze chciałeś być policjantem?
– Nigdy o tym nie myślałem.
– Więc kim chciałeś być?
– W ogóle się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu nie musiałem.
– Chcesz powiedzieć, że to się samo narzucało? Że nie myślałeś o niczym innym? – dociskała.
– Teraz ty powinnaś opowiedzieć o sobie – rzekł, opierając brodę na dłoniach. – Jak ci się żyło w Hollywoodzie?
– Przed porwaniem wspaniale, a potem byłam bardzo samotna.
– Przepraszam, to było głupie pytanie.
Wzruszyła ramionami.
– Nie przejmuj się.
Przez moment w kuchni panowało niezręczne milczenie. Następnie Anna wstała i spojrzała na niego pytająco.
– Chcesz dolewkę?
– Nie, dziękuję – odparł, wstając. Spojrzał na zegarek. – Zaraz wróci la Salle.
– Więc powinieneś już iść, bo zaczną gadać w pracy.
– Nic mnie to nie obchodzi. Chyba że ty…
Raz jeszcze wzruszyła ramionami.
– Wszystko mi jedno.
Zebrali talerze i kubki, i wstawili je do zlewu. Anna odkręciła wodę.
– Ben mówił mi, że zamierzacie sprawdzić, który z jego pacjentów może mnie prześladować – rzuciła.
– Naprawdę?
Spojrzała przez ramię, słysząc jego jadowity ton.
– Nie lubisz go, co?
– Prawie go nie znam.
Anna zakręciła wodę i odwróciła się do niego, unosząc ironicznie prawą brew.
– Więc skąd ta niechęć? Tylko nie zaprzeczaj. To się czuje.
– Nie odpowiadają mi jego zawodowe zasady. Chcę złapać mordercę, a on mi przeszkadza.
– Masz na myśli to, że nie chce ci przekazać listy pacjentów?
– Właśnie.
– Myślisz, że znajdziesz tam Adama Fursta?
– Mam taką nadzieję, chociaż pytałem o to Bena i podobno nie zajmuje się nikim takim. Ale wydaje mi się, że to wszystko jest ze sobą powiązane. Listy, książki, zniknięcie Jaye, sztuczny mały palec i… ta wczorajsza napaść.
– Zabójstwo Jessiki Jackson – dodała łamiącym się głosem i pochyliła nad zlewem. – I tych pozostałych kobiet też. O Boże, co ja mam z tym zrobić?
– Przestań sobie czynić wyrzuty!
Podszedł do niej, wziął za ramię i obrócił do siebie. Oczy Anny były mokre od łez.
– Jesteś tylko ofiarą, Anno – powiedział stanowczo. – To nie ty zabijasz!
Z trudem przełknęła ślinę.