Выбрать главу

Znalazła notatnik, notes z adresami, długopisy, spinacze i parę recept. Żadnych kluczy.

Zniechęcona, zamknęła ostatnią szufladę i ponuro spojrzała na szafki. Czas mijał. No cóż, nie nadawała się na Jamesa Bonda.

Zerknęła na blat biurka. Tuż przed nią leżał pęk kluczy. Złapała je i pospieszyła do szafek. Trzęsącymi się rękami wypróbowywała kolejne klucze. Dopiero czwarty pasował. Nareszcie miała przed sobą otwartą szafkę.

Wstrzymując oddech, zaczęła przeglądać nazwiska na A, a potem na B i C. Żadne z nich nic jej nie mówiło. Przechodziła powoli dalej. Te na Q,R i S też były obce. Żadnego Kurta, Adama czy Petera. Nic, pustka. Obejrzała się za siebie i przeszła do ostatnich liter alfabetu. Była właśnie przy T i U, kiedy usłyszała za sobą kroki, a potem odgłos otwieranych drzwi. Za szybko! Zostało jej tak niewiele nazwisk.

Drzwi się otworzyły.

– Mam dobrą wiadomość. Członkowie grupy…

Zamknęła szufladę i skoczyła na równe nogi.

– Co robisz?! – spytał ze zgrozą.

Uśmiechnęła się, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.

– To znaczy?

Zacisnął ze złością szczęki. Na jego policzkach pojawiły się ceglaste rumieńce.

– Przeglądałaś rejestr moich pacjentów!

– Nie wygłupiaj się, chciałam po prostu… po prostu… – Jej głos powoli zanikał.

Anna spojrzała na Bena, a potem na klucze, które zostawiła na podłodze przy szafkach. Najchętniej by w tej chwili zemdlała. Ten czarujący, roztargniony Ben wydawał jej się teraz groźny i potężny.

– Przepraszam, chciałam wyjaśnić…

Ben podszedł do szafek i podniósł klucze.

– Nie musisz się trudzić. Wiem, o co ci chodzi. – Zauważyła, że aż drży od tłumionej wściekłości. – Mała policyjna robota, co?! Chciałaś sprawdzić nazwiska moich pacjentów!

Zacisnęła dłonie.

– Przepraszam. Bardzo mi na nich zależało.

– Więc wykorzystałaś mnie i naszą przyjaźń!

– Postaraj się mnie zrozumieć. Miałam…

– Po co w ogóle mam cię słuchać?! Jesteś oszustką! Bez przerwy kłamałaś.

Oszustką! Sama o sobie też tak pomyślała.

– Myślałam, że jeśli zobaczę nazwiska twoich pacjentów, to kogoś sobie przypomnę. Że będzie tu Kurt albo…

– Czy nie przyszło ci do głowy, że natychmiast poinformowałbym policję, gdybym miał pacjenta o tym imieniu?

Uniosła dłoń w błagalnym geście.

– Naprawdę mi przykro, Ben. Zrobiłam źle, ale miałam swoje powody. Jaye jest w niebezpieczeństwie. Kobiety umierają. Chciałam pomóc.

– Wyjdź stąd. – Obrócił się na pięcie i podszedł do drzwi.

Pobiegła za nim.

– Zaczekaj. Spróbuj mnie zrozumieć. Uważałam, że muszę coś zrobić. Tak długo byłam tylko ofiarą…

Odwrócił się do niej. Jeden mięsień miarowo drgał w jego policzku.

– Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Myślałem, że ci na mnie zależy…

– Przecież jesteśmy. Bardzo mi na tobie zależy.

Przeciągnął dłonią po twarzy. Kiedy ją opuścił, wyglądał inaczej. Opuściła go cała złość. Był tylko nieszczęśliwy i zmęczony.

– Nie przyszło ci do głowy, żeby mnie poprosić? Tak właśnie postępują przyjaciele.

Miał rację. Zacisnęła usta, czując się jak ostatnia idiotka. Nie pozostawało jej nic innego, tylko powiedzieć prawdę.

– Byłam pewna, że odmówisz.

– I się myliłaś. – Westchnął, spojrzał na drzwi, a potem znowu na nią. – Idź już. Moja grupa czeka.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY

Czwartek, 1 lutego, godz. 19.20

Quentin nie mógł przestać myśleć o Benie Walkerze. Coś w tym człowieku go niepokoiło. Tylko co?

Szukając odpowiedzi, starał się przypomnieć swoje reakcje w czasie spotkań z psychologiem. Powtórzył też w myśli obie rozmowy, jakie z nim odbył, szukając czegoś dziwnego. Czegoś, co wskazywałoby, że Ben nie jest wcale takim spokojnym i zrównoważonym człowiekiem.

Nic nie znalazł. Wciąż jednak czuł, że coś tu się nie zgadza. Zapewne chodziło o jakiś szczegół. O coś, co Walker powiedział lub zrobił.

Quentin nie wątpił, że psycholog stanowi jakąś zagadkę. Nie wiedział jeszcze jaką, ale miał zamiar ją rozwiązać. I to jak najszybciej.

Światła zmieniły się na czerwone. Quentin zatrzymał wóz, otworzył komórkę i wystukał numer Anny. Po pięciu sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Znowu. W ciągu ostatniej godziny dzwonił do niej już dwa razy.

Zmarszczył brwi i wybrał numer kolegi.

– Cześć, Morgan. Pilnujesz Anny North?

– Tak, jasne. Siedzę właśnie przed domem tego psychologa.

– Doktora Walkera? Na Constance Street?

– Właśnie. Panna North weszła tam pół godziny temu. Powiedziała, że to może zająć trochę czasu, a potem chce jeszcze pokręcić się trochę po mieście. Cały czas jej pilnuję.

Quentin powiedział, że to świetnie, i się rozłączył. Był na siebie zły, a mimo to nie mógł powstrzymać zazdrości.

Światła się zmieniły i Quentin ruszył przez skrzyżowanie. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Tamta noc w domu opieki! Walker mówił, że wyszedł później niż zwykle, ponieważ jego matka się przestraszyła. Twierdziła, że ktoś był w pokoju i jej groził. Quentin zerknął do tyłu, a następnie zawrócił, lekceważąc ciągłą linię. Ben wspominał, że jego matka przebywa w Crestwood Nursing Home przy Metairie Road. Mógł tam dojechać w ciągu paru minut. Powinien złożyć jej kurtuazyjną wizytę.

Dom opieki był pogrążony w ciszy. Kolacja już się skończyła, ale wciąż można było odwiedzać pacjentów. Jednak w głównym holu panował hałas. To kilku pensjonariuszy oglądało teleturniej z dźwiękiem włączonym niemal na cały regulator. Paru z nich siedziało na wózkach. Jakaś siwowłosa kobieta w czerwonym szlafroku spojrzała w jego stronę i mrugnęła porozumiewawczo. Quentin zrobił to samo.

Przeszedł do pokoju pielęgniarek i pokazał dyżurującej kobiecie swoją odznakę.

– Quentin Malone – przedstawił się. – Jestem oficerem śledczym. Chciałbym porozmawiać z jedną z pacjentek, Louise Walker.

Pielęgniarka zrobiła zdziwioną minę.

– Z panią Walker?

– Matką doktora Beniamina Walkera.

– Czy mogę wiedzieć, o co panu chodzi?

Mógł odmówić wyjaśnień albo stwierdzić, że to sprawa policji, nie chciał jednak wzbudzać niczyich podejrzeń.

– Jej syn wspominał mi, że jej grożono. Chciałbym to sprawdzić.

– Ach, o to chodzi. – Pielęgniarka potrząsnęła głową. – Pani Walker myli różne rzeczy. Czasami ogląda filmy, a potem uważa, że to wszystko naprawdę się zdarzyło. Ale proszę z nią porozmawiać. Dzięki temu poczuje się bezpieczniej.

– Więc nie sądzi pani, żeby rzeczywiście jej grożono?

– Nie. – Podsunęła mu rejestr gości. – Proszę, żeby pan się tu wpisał. Wszyscy goście muszą to zrobić.

– Czy ktoś się kiedyś wśliznął bez tego?

– Pewnie tak, ale staramy się uważać.

– Jasne. – Quentin wpisał się do zeszytu i jednocześnie przejrzał nazwiska wszystkich gości. Szukał znajomych, ale jedynym był tylko Ben. – Jak widzę, doktor Walker często odwiedza matkę – zauważył.

– Jest bardzo oddanym synem – powiedziała pielęgniarka, podchodząc do niego. – Dobrze by było, żeby inne dzieci poszły w jego ślady. Zaprowadzę pana do jej pokoju. Na szczęście jeszcze nie śpi. Jest nocnym markiem.

– Jak rozumiem, cierpi na chorobę Alzheimera?

– Tak. Proszę tędy.

– Na ile jest świadoma? – spytał, kiedy przechodzili przez długi korytarz.

Drzwi do większości pokoi były pootwierane. Pensjonariusze oglądali telewizję, czytali książki, jakaś kobieta na wózku słuchała muzyki z walkmena, poruszając nogą do taktu.