Выбрать главу

Pielęgniarka zatrzymała się przed drzwiami z numerem dwadzieścia sześć. Zastukała, a następnie weszła do środka. Louise Walker, siwiuteńka staruszka, oglądała właśnie scenę w sądzie.

– Pani Walker, ktoś chciałby z panią porozmawiać – rzekła cicho pielęgniarka.

Kobieta oderwała się od telewizora i spojrzała na Quentina.

– Nie znam go – powiedziała, marszcząc brwi. – Po co tu przyszedł?

– To znajomy pani syna. Policjant. Może z nim pani porozmawiać, a ja będę w dyżurce.

– Zna pan Bena?

– Tak. Nazywam się Quentin Malone i pracuję w policji.

Wyjął odznakę, a Louise Walker pokazała gestem, żeby podszedł bliżej. Gdy to zrobił, poczuł woń papierosów. Staruszka musiała kiedyś dużo palić i ten zapach przylgnął na zawsze do jej ciała. W domu opieki obowiązywał zakaz palenia. Quentin widział znak przy drzwiach. Trochę zdziwił go nałóg pani Walker, ponieważ Ben wyglądał na człowieka, który nienawidzi palaczy.

– Wiem, że on to w końcu zrobi – powiedziała, gdy znalazł się bliżej. – Ma zbrodnię wypisaną na twarzy.

– Słucham?

– Ten okropny Jack Crowley. Pewnie o niego panu chodzi – domyśliła się.

Quentin spojrzał w stronę telewizora. Jakaś kobieta właśnie prosiła Jacka, żeby „tego nie robił“.

– Nie, nie o niego – rzekł spokojnie. – O mężczyznę, który tu był i pani groził.

Nagle w jej oczach pojawił się strach.

– To Ben panu o nim mówił?

– Tak. Wspominał, że była pani bardzo zaniepokojona, czemu się nie dziwię.

– Nikt nie chce mi wierzyć. Nawet Ben. – Zniżyła głos: – Myślą, że zwariowałam.

– Może mi pani o nim opowiedzieć?

– Nie jestem wariatką – ciągnęła, nie zwracając uwagi na jego słowa. Potem się uśmiechnęła. – Podoba mi się tutaj. Wszyscy są dla mnie tacy dobrzy.

– Ile razy widziała pani tego człowieka?

Pani Walker znowu spojrzała na niego.

– Sama nie wiem. Wiele razy. – Broda jej zadrżała. – Boję się go. Jest gorszy niż Jack Crowley.

– Gorszy? – Quentin przysunął sobie krzesło do łóżka i usiadł obok. Chciał dociągnąć to do końca, chociaż wydawało mu się oczywiste, że pani Walker straciła kontakt z rzeczywistością. Jednak była sympatyczną staruszką i miał nadzieję, że przynajmniej trochę jej pomoże. – To chyba niemożliwe.

– Jest zły. – Nacisnęła guzik pilota i wyłączyła telewizor. Cisza, która ich otoczyła, wydawała się złowroga. – On… on mnie przeraża.

– Chciałbym pani pomóc – mruknął Quentin. – Proszę mi o nim powiedzieć wszystko, co pani wie.

– On chce zrobić coś złego Benowi. – Spojrzała nieprzytomnie w oczy Quentina. – Wiem, że go nienawidzi.

Malone zmarszczył brwi.

– Więc groził Benowi, a nie pani?

– Chce go zabić!

– Ale dlaczego?

– Bo Ben był zawsze od niego lepszy. Ben to dobry chłopiec, a Adam…

Na dźwięk tego imienia Quentin poczuł, jak ciarki przeszły mu po plecach.

– Powiedziała pani…?

– Adam. Ten diabeł wcielony.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY

Czwartek, 1 lutego, godz. 20.50

Quentin nie zdołał wydobyć więcej nic sensownego z Louise Walker. Im bardziej ją przyciskał, tym bardziej się plątała w swoich wyjaśnieniach. Pielęgniarka zaproponowała, żeby przyjechał rano, bo pacjentka będzie miała wtedy jaśniejszy i świeższy umysł. Przystał na to, ale przed wyjściem raz jeszcze sprawdził rejestr gości. Przejrzał go w całości, ale żaden Adam na niej nie widniał. Czy to możliwe, żeby był to przypadek? Że pani Walker wybrała imię urojonego wroga na chybił trafił? Pielęgniarka przyznała, że niektórym gościom udawało się uniknąć wpisów. Nie było to zresztą takie trudne.

Tak, to mógł być przypadek. Tyle że Quentin nie wierzył w przypadki. Gdy tylko wsiadł do samochodu, natychmiast zadzwonił do domu ciotki.

– Patti? Tutaj Quentin.

– Och, cieszę się, że dzwonisz. Nareszcie możemy pogadać normalnie, poza służbą…

– Niestety, a może na szczęście, mam sprawę służbową. Znalazłem coś ważnego w sprawie tych zabójstw.

– Tak, słucham – rzekła, błyskawicznie zmieniając ton.

Quentin przypomniał jej listy, które Anna dostawała od Minnie, a potem przeszedł od razu do rzeczy. Wyjaśnił, kim jest Ben Walker, i opowiedział o rozmowie z jego matką.

– Odwiedziłem ją, bo miałem przeczucie, że może nam coś powiedzieć. – Nie zdradził się ze swoimi podejrzeniami względem Bena. – Nie sądziłem, że powie mi o tym Adamie.

Ciotka milczała przez chwilę, starając się dopasować do siebie kolejne fragmenty układanki.

– Myślisz, że to ten sam Adam, który był właścicielem skrytki pocztowej?

– Dokładnie.

– Jak sądzisz, czy ta staruszka będzie mogła podać jego opis? – Malone wyczuł podniecenie w głosie ciotki.

Nie dziwił się jej, bo sam był jeszcze bardziej podekscytowany.

– Mam nadzieję. Co prawda jest stara i ma Alzheimera, ale chyba świetnie pamięta tego Adama. Chciałbym mieć rysownika jak najwcześniej jutro rano.

– Załatwione. I znajdź kogoś do ochrony Louise Walker. Nie chcę, żeby ten facet ją odwiedził, gdy nie będzie tam nikogo od nas.

Quentin pożegnał się, życząc jej i wujowi dobrej nocy, a potem zadzwonił na posterunek.

– Cześć, Brad – przywitał się z oficerem dyżurnym. – Tutaj Malone. Rozmawiałem właśnie z kapitan O’Shay. Potrzebuję ochrony dla Louise Walker z Crestwood Nursing Home przy Metairie Road.

– Dobrze – mruknął kolega. – Coś się stało?

– Być może poda nam rysopis tego seryjnego zabójcy.

Oficer aż gwizdnął.

– Zajmę się tym jak najszybciej.

– Świetnie. I zamów mi jeszcze na jutro rano naszego rysownika.

– Przysłać go od razu pod ten sam adres?

– Tak będzie najlepiej. – Quentin spojrzał na zegarek, myśląc o Annie. I o Benie. – Czy ktoś do mnie dzwonił?

– Tak, szukała cię jakaś kobieta. – Brad zamilkł na chwilę, a potem dodał wyraźnie zakłopotany: – Nie powiedziała, jak się nazywa, ale myślę, że to była Penny Landry.

– Penny? Do mnie?

– Tak, do ciebie. Jakieś pół godziny temu. – Oficer znowu urwał, zapewne ważąc w myśli słowa. – Odniosłem wrażenie, że ma jakieś kłopoty. Poważne kłopoty.

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY

Czwartek, 1 lutego, godz. 21.15

Quentin z bijącym sercem raz jeszcze spojrzał na zegarek. Na szczęście droga z Metairie i Bonnabell Boulevard na Lakeview zajmie mu mniej niż dziesięć minut. Gdyby włączył światła i syrenę, byłby tam nawet prędzej.

Szybko uruchomił silnik i zapalił światła, które zaczęły migać czerwono i niebiesko na bezlistnych gałęziach. Podczas jazdy próbował się połączyć z Penny, ale jej numer wciąż był zajęty.

Stało się coś złego. I miało to związek z Terrym. Inaczej Penny nigdy by do niego nie zadzwoniła. Zatrzymał się z piskiem opon przed domem Landrych i wyskoczył na chodnik. Mimo że było zaledwie dwadzieścia parę minut po dziewiątej, w domu nie paliły się żadne światła. Zadzwonił do drzwi, jednak nikt nie podszedł, żeby mu otworzyć.

Penny jest w domu, pomyślał. Ukrywa się przed Terrym. Nie wiedział dlaczego, ale był tego niemal pewny. Zostawił więc dzwonek i zastukał do drzwi.

– Penny! To ja, Malone! – Załomotał mocniej. – Chcę ci pomóc! Otwórz!

Usłyszał okrzyk ulgi, a potem trzask zamka. Drzwi się otworzyły i zapłakana Penny padła mu wprost w ramiona. Trzymał ją mocno. Po chwili przestała płakać, ale wciąż drżała ze strachu. Quentin zaczął ją głaskać po głowie. W końcu spytał cicho: