Czuł się z nią wspaniale. Znali się zaledwie od paru tygodni, a miał wrażenie, że Anna poznała go lepiej niż jakakolwiek kobieta spoza rodziny.
Znał Terry’ego dziesięć lat i całkowicie mu ufał. Jednak dawny kolega przestał nagle istnieć, a na jego miejsce narodziło się monstrum. Quentin westchnął ciężko i położył się na plecach. Czuł się zdradzony i opuszczony. Nie, stanowczo nie powinien myśleć o Terrym.
Anna lekko dotknęła jego piersi. Spojrzał w jej stronę.
– Porozmawiaj ze mną – poprosiła. – Wyrzuć to z siebie.
Przez chwilę czuł, że ma ściśnięte gardło i nie wydusi z siebie ani słowa. W końcu jednak skinął lekko głową.
– Byłem u Penny – szepnął. – To… to żona Terry’ego. To… było okropne.
Urwał i głęboko zaczerpnął tchu. Przed oczami miał jeszcze płaczącą Penny. Początkowo nie chciała mu uwierzyć, a potem nie mogła pogodzić się z okrutną prawdą. Tak jak on.
– Sama nie wie, jak o tym powiedzieć dzieciakom. Co zrobić, żeby się nie bały. Nawet jeśli go uniewinnią, co jest bardzo wątpliwe, to i tak będą musiały przejść przez piekło mediów. Wiesz, złośliwe pytania, niewłaściwe sugestie…
– Tak, wiem. – Skinęła głową. – Ale pamiętaj, że to nie twoja wina.
Quentin zacisnął zęby w bezsilnej złości.
– Mogłem jednak temu przeciwdziałać – wyrzucił z siebie. – Widziałem, co się święci, a ciągle starałem się go chronić. Nie sądziłem, że mógłby… – Urwał i spojrzał w przestrzeń. – Wciąż w to tak do końca nie wierzę.
– Może wcale nie zabił tych kobiet. Może to pomyłka…
– Dowody świadczą przeciwko niemu, Anno – rzekł twardo, nagle przypomniawszy sobie, że jest przede wszystkim policjantem. – Będzie mu trudno wyjść z tego cało.
– Czy… czy jest ich dużo? – spytała z nadzieją.
Wyglądała teraz pięknie i młodo. Młodziej niż kiedykolwiek.
– Aż za dużo, zwłaszcza jeśli chodzi o pierwsze morderstwo.
Westchnęła lekko, chyba z ulgą. Quentin zdał sobie sprawę z jej wewnętrznego rozdarcia. Z jednej strony żałowała jego kumpla, ale z drugiej cieszyła się, że skończył się jej koszmar.
– Co dalej?
– Czekamy jeszcze na wyniki szczegółowych analiz. Szukamy też czegoś, co mogłoby go łączyć z pozostałymi zabitymi.
– I ze mną – dodała.
– Tak.
Znowu zapatrzył się w przestrzeń. Słyszeli tylko tykanie zegara. Anna cały czas myślała o Terrym.
– Dlaczego wybrał właśnie mnie? – spytała w końcu. – Za co mnie tak nienawidził?
– Nie mam pojęcia. Terry odmówił wyjaśnień, więc będziemy musieli sami do tego dojść.
– Ale jeśli… – urwała, jakby nie do końca wiedząc, co chce powiedzieć. – Jeśli to nie on wysłał kasetę wideo i książki z informacjami? Jeśli to nie on więzi Minnie i Jaye?
Quentin pogładził ją po policzku.
– Wiele wskazuje, że to jednak on, Anno. Tylko się zastanów. Terry jest jedynym ogniwem między tobą a Benem Walkerem. Ben nigdy nie pasował do tej sprawy. Nie znał cię i nikt nie wiedział, dlaczego dostał książkę z notatką o programie na Kanale E! Ktoś starał się go w to wmieszać. Ben myślał, że to któryś z jego pacjentów, i miał rację.
– Ale po co?!
– Tylko on to wie. Ale mam nadzieję, że wkrótce poznamy prawdę. Na to trzeba czasu.
Spojrzała mu w oczy z nadzieją i rozpaczą.
– Quen, gdzie jest Jaye?! Nie mamy już czasu, musimy ją znaleźć…
– Obiecuję, że ją znajdziemy.
– Ale jak?! – podniosła nieco głos. – Jeśli Terry nie będzie chciał mówić, to nic z niego nie wyciągniecie. A może Jaye brakuje już jedzenia i wody?! Jeszcze parę dni… – Głos się jej załamał.
– Przeszukujemy wszystko, co się z nim wiąże. W końcu musimy trafić na ślad. – Dotknął delikatnie jej ramienia. – Cieszę się, że przynajmniej dla ciebie się to skończyło. Że jesteś bezpieczna.
– Nic się nie skończyło. – W jej oczach pojawiły się łzy. – I się nie skończy, dopóki nie znajdziecie Jaye i Minnie! Wciąż się boję, choć sama nie wiem dlaczego!
Quentin przesunął dłoń w stronę jej szyi. Cóż miał jej odpowiedzieć? Obawiał się, że Anna być może już na zawsze utraciła spokój ducha…
– Jakie masz teraz plany? – spytał, chcąc zmienić temat.
Wzruszyła ramionami.
– Spróbuję znaleźć nowe wydawnictwo. I agenta. – Zaśmiała się ponuro. – Jeśli uda mi się jeszcze kiedykolwiek napisać coś dobrego.
– Tak mi przykro, że to z jego powodu.
– Nie twoja wina.
– Był moim przyjacielem.
– Nie twoja wina – powtórzyła i ścisnęła mocno jego dłoń. – Poradzisz sobie?
– Zawsze sobie radzę.
– Kłamca!
Przysunął się do niej i lekko ją pocałował.
– Nie słyszałaś, cher? Malone nigdy niczym się nie przejmuje. Kosi panienki jedną po drugiej. Życie dla niego to jeden wielki ubaw.
– Nie, wcale taki nie jesteś.
Zauważył wyrzut w jej oczach i natychmiast poczuł się winny. I słaby. Wcale mu się to nie spodobało. Znowu pocałował ją w policzek, a potem wstał i zaczął się ubierać.
– Niepotrzebnie pytałam?
– Nie o to chodzi.
– Nie?
– Po prostu muszę wracać do pracy. Wzywają mnie zbrodnia i kara.
– Wierzę w ciebie, Quen.
Nie spojrzał na nią. Włożył przez głowę koszulkę polo i sięgnął po kaburę pistoletu.
– Tylko nie stawiaj na mnie forsy, bo możesz pożałować.
Usłyszał szelest pościeli, a potem tupot stóp na drewnianej podłodze. Anna już była przy nim. Objęła go z tyłu. Poczuł, że zdążyła narzucić na siebie szlafrok.
– Wierzę w ciebie – powtórzyła. – Wcale nie jesteś taki, jak mówisz.
Poczuł nagły gniew. Nie na nią, lecz na siebie. Chciał uciec stąd gdzie pieprz rośnie.
– Kobiety znają mnie głównie z moich wyczynów w łóżku. Miło mi, że też to doceniasz.
Nawet nie drgnęła.
– Muszę cię rozczarować, ale nie chodziło mi o twoje seksualne możliwości. W każdym razie nie tylko. Wierzę…
– Muszę już iść – przerwał jej.
Lecz ona jakby go nie słyszała. Mocno złapała Quena za rękę i nie puszczała, dopóki na nią nie spojrzał.
– Masz tyle zalet. Jesteś mądry i szczery. I wierny. Potrafisz być zabawny i kochający…
– Mówisz tak, jakbym był czyimś pieskiem – zaśmiał się. – Daj spokój.
Zachmurzyła się i puściła jego dłoń.
– O co chodzi? Co ja takiego powiedziałam?
Sięgnął po spodnie.
– Nie powinienem był przychodzić.
– Ale przyszedłeś. – Patrzyła na niego, przechyliwszy lekko głowę. Po jej minie widział, że zaczyna rozumieć. – Chciałeś coś zrobić, prawda? Coś mi powiedzieć?
Zapiął spodnie i wziął do ręki klamrę paska.
– Muszę już iść.
– Uciec. Przede mną czy przed prawdą?
– I kto to mówi? Przecież to ty przez całe życie uciekałaś!
Ten cios dosięgnął celu. Anna uniosła głowę i spojrzała na niego z urazą.
– O co ci chodzi? Czy chcesz mi powiedzieć: „Cześć, do zobaczenia jutro albo kiedy indziej“, tylko nie wiesz, jak to zrobić?
– Przecież było nam dobrze. Ty czułaś się bezpieczniej, ja mogłem zgrywać bohatera. Ale to już się skończyło. Nie ma sensu dłużej tego ciągnąć.
Spojrzała na niego tak, jakby ją spoliczkował.
– Masz rację. Zaraz dam ci kurtkę.
Wyszła do przedpokoju i podniosła ją z podłogi. Otrzepała i rzuciła w jego stronę.
– Dzięki za ochronę.
– Przecież nigdy nie mówiłem, że będzie trwała wiecznie.
– To prawda. I dlatego nie mogę mieć do ciebie pretensji. – Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. – No już, wynocha. Chcę być sama.