Spojrzała na niego ze złością, niemile zaskoczona tym pytaniem.
– Sam wiesz, że wciąż łaził po knajpach, bo nieraz mu towarzyszyłeś. Uwielbiał zabawę. – Zacisnęła wargi. – Taki już był, kiedy go poznałam. Nie wiedziałam, głupia, do czego to prowadzi.
Rozumiał jej gorycz. On też w pewnym sensie czuł się ofiarą Terry’ego. Jeśli naprawdę popełnił te zbrodnie. Jeśli. Znowu to słowo. Kiedy w końcu da mu spokój?
– Przepraszam. – Odgarnęła włosy z twarzy. – Wiem, że nie powinnam była tego mówić, ale jestem zrozpaczona.
Położył dłoń na jej ramieniu.
– Nie masz za co przepraszać. Ja też czuję się zdradzony.
– Dzięki, Quen. – Przykryła ręką jego dłoń, a w jej oczach zalśniły łzy. – Zawsze cię lubiłam.
Uniosła głowę i spojrzała na nieskazitelnie błękitne niebo, a potem tęsknie na drogę.
– Myślę o tym, żeby wrócić do Lafayette. Mieszkają tam moi rodzice i siostry. Tak będzie lepiej ze względu na dzieci.
Quentin skinął głową.
– Dobry pomysł. Daj mi znać, jeślibym mógł ci jakoś pomóc.
– Jasne. Będę potrzebowała kogoś do noszenia rzeczy – rzekła z uśmiechem.
– Załatwione. – Spojrzał na stojącą na ulicy terenówkę, a potem znowu na nią. – Penny, muszę cię o coś spytać i oczekuję szczerej odpowiedzi. – Zrobił przerwę, żeby skupić na sobie jej uwagę. – Czy Terry miał romans?
Zaczerwieniła się i spojrzała w bok. Wahała się, ale tylko przez chwilę.
– Nie mam na to żadnych dowodów, ale… tak mi się wydaje. – Chrząknęła nerwowo. – Przy tym wszystkim, co zrobił mnie i dzieciom, nie chciałam jeszcze znosić jego niewierności.
– Rozmawiałaś z nim o tym?
Potrząsnęła głową.
– Głupio mi z tego powodu, ale chyba sama nie chciałam tego wiedzieć. Nie chciałam też wysłuchiwać kolejnych kłamstw… – Westchnęła ciężko. – Po prostu powiedziałam, żeby sobie poszedł.
Quentin zastanawiał się nad tym przez chwilę.
– To niezwykle ważna sprawa – podjął. – Jak sądzisz, czy mogłabyś znaleźć jakiś dowód? Rachunek hotelowy albo telefoniczny? Coś w tym rodzaju.
Zmarszczyła czoło.
– Sama nie wiem. Może bym coś znalazła… Ale po co ci to, Quen?
– Po prostu bardzo tego potrzebuję. Zaufaj mi.
Skinęła głową i tak się rozstali. Parę minut później jechał już do gabinetu Bena Walkera. Miał nadzieję, że jeśli ktokolwiek wiedział coś o romansach Terry’ego, to właśnie jego psycholog. Już się jeżył, zastanawiając się, czy doktor zechce mu o tym powiedzieć.
Dotarł do niego tuż przed południem. Mimo tak późnej pory drzwi do poradni były zamknięte na głucho. Przeszedł na drugą stronę, do jego mieszkania, ale Ben nie odpowiadał na głośne pukanie i dzwonki. W końcu nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły. Quentin obejrzał się przez ramię, a potem wśliznął się do środka. Mieszkanie wyglądało na zdemolowane. Ktoś poprzewracał meble, pootwierał szuflady i powyrzucał na podłogę ich zawartość.
Quentin zmełł przekleństwo w ustach i sięgnął po broń. Ruszył dalej, czując, jak tłuczone szkło trzeszczy pod jego butami. Gdzieś z głębi mieszkania dobiegły do niego dźwięki radia, nastawionego na program muzyczny. Spodziewał się, że zastanie doktora w domu. Martwego. Przeszedł więc do sypialni, znajdującej się na samym końcu części mieszkalnej. Ona też była zdemolowana, ale nie znalazł tam psychologa.
Radio z zegarem leżało rozbite na podłodze, ale wciąż grało. Quentin patrzył na to wszystko, starając się pozbierać myśli. Miał już niemal pewność, że Terry nie jest mordercą. To jakiś inny pacjent musiał poinformować Bena o Annie. Ktoś, kto niemal wypełnił swój plan, a teraz eliminował te osoby, które nie były mu już do niczego potrzebne. Na przykład Bena Walkera.
Pomyślał o Annie i serce zaczęło mu walić jak młotem. Czas uciekał. Zaczynało go gwałtownie brakować. Musi dostać się do papierów Walkera, jeśli ma uratować Annę i Jaye. Nie będzie czekał na nakaz rewizji!
Pospieszył do części dla pacjentów. Otworzył drzwi, stłukłszy uprzednio szybkę obok. Wszedł do środka. Poczekalnia wyglądała na nienaruszoną. Poza tykaniem zegara panowała tu głucha cisza. W powietrzu unosił się dziwny, kwaśny zapach i było bardzo gorąco. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Wciąż z bronią w ręce, Malone przesunął się dalej. Miał przed sobą zamknięte drzwi. Otworzył je delikatnie i zajrzał do środka. Stał tu krąg utworzony ze składanych krzeseł. Poza tym nic nie zwróciło jego uwagi. Łazienka i kuchenka też wyglądały normalnie.
Ostatnie drzwi były zamknięte. Gabinet Walkera. Nareszcie!
Otworzył drzwi potężnym kopniakiem. W nos uderzył go wstrętny i bardzo intensywny fetor. Nie był to trupi zapach, ale smród śmietnika lub kloaki. Malone zatkał nos. Na podłodze leżało wielkie, potłuczone lustro, na które ktoś się wypróżnił. Cała sprawa przedstawiała się coraz gorzej.
Schował pistolet i wciąż zakrywając nos, podszedł do drewnianych szafek. Były otwarte. Zaczął przeglądać ich zawartość, poszukując Adama Fursta. Natrafił na papiery Ricka Richardsona. Terry, pomyślał i schował je z tyłu pod kurtką za paskiem dżinsów. Pora zawiadomić kolegów. I Annę. Przecież musi ją ostrzec.
Zanim zdążył sięgnąć po telefon, ten sam się odezwał.
– Mamy coś, prawdopodobnie morderstwo – odezwał się oficer dyżurny. – Crestwood Nursing Home. Jeden ze świadków, Louise Walker.
Quentin poczuł, że krew ścięła mu się w żyłach.
– Już jadę – rzucił.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY
Środa, 7 lutego, godz. 12.30
Anna pojawiła się w domu objuczona warzywami z targu i trzydniowymi wiązankami kwiatów, które wyglądały jeszcze bardzo ładnie, ale nie nadawały się już do sprzedaży. Przywitała się z Alphonsem i Panem Bingle’em, krążącymi wokół wejścia do swojej kamienicy, a następnie z trudem otworzyła furtkę. Zauważyła, że ktoś znowu przystawił drzwi wejściowe cegłą, przez co były otwarte, i zmarszczyła brwi. Podejrzewała, że robią to dzieciaki spod czwórki, którym nie chce się ciągle otwierać i zamykać drzwi albo dzwonić domofonem do rodziców, chociaż żadnego jeszcze nie złapała na gorącym uczynku. Trzeba z nimi pogadać i uświadomić im, jakie stwarzają zagrożenie. A może powinna zwrócić się do ich rodziców albo pozwolić, by zajął się tym Dalton?
Myśl o Daltonie spowodowała, że mars na jej czole jeszcze się pogłębił. Był taki podekscytowany, kiedy wstąpiła po kwiaty. Cały czerwony i zdenerwowany.
Co jakiś czas patrzył na zegarek i zadał jej trzy razy to samo pytanie. A potem nalegał, żeby wzięła zupełnie świeże herbaciane róże. A przecież tak je lubił.
Coś niedobrego działo się z jej przyjacielem. Być może pokłócił się z Billem, pomyślała, wchodząc do budynku. To się już zdarzało.
Na klatce schodowej było zimno. Nic dziwnego, skoro drzwi były otwarte. Zadrżała i raźnym krokiem pokonała schody dzielące ją od mieszkania. Miała bardzo mało czasu. Musiała wstawić kwiaty do wody, rozpakować zakupy i coś zjeść, a potem lecieć do „Perfect Rose“, żeby zmienić Daltona. Otworzyła drzwi i zaczęła się uwijać. Przygotowała duży wazon na kwiaty, którym zrobiła kąpiel w wannie, a potem wzięła się za warzywa i owoce. Jabłka i pomidory włożyła do wielkiej wazy, żeby dojrzewały, a ogórki i paprykę chciała zanieść do lodówki.
Lecz gdy ją otworzyła, serce w niej zamarło, a po chwili głośno krzyknęła. Warzywa posypały się na terakotę. Przed nią stał talerzyk deserowy z serwetką w kształcie serca, na której ktoś ułożył pokrwawiony, ucięty palec. Mały palec.
Anna zakryła usta dłonią, zdziwiona tym, że krzyczy. Ręce jej się trzęsły, ale robiła wszystko, żeby nad sobą zapanować. Nie da się już przestraszyć. Nie da się nabrać na ten wstrętny kawał.