Выбрать главу

– Jasne. Ale o co ci chodzi?

– Przecież Walker sam nie mógł go zrobić. Może to jest ktoś bardzo do niego podobny…

– Myślisz o sobowtórze?

– Tak, warto to sprawdzić.

– Zaraz zajmę się tym zdjęciem. Kapitan O’Shay chciałaby zamienić z tobą jeszcze parę słów.

Po chwili usłyszał pełen podniecenia głos ciotki:

– Miałeś przed chwilą telefon. Jakaś płacząca dziewczynka. Powiedziała, że „on“ chce skrzywdzić Jaye i Annę i że musisz pomóc. Bardzo nalegała, żebym wszystko ci przekazała.

Quentin zacisnął palce na słuchawce, czując dławienie w gardle.

– Powiedziała, jak się nazywa?

– Podała tylko imię. Minnie.

– Skąd dzwoniła?

– Z warsztatu koło przystani z jachtami. Więcej nie umiała powiedzieć, ale na szczęście podała nam numer telefonu budki, z której dzwoniła. Ta mała jest w Manchac, Quen.

– W Manchac? Tej małej wiosce rybackiej koło Hammond?

– Tak.

Spojrzał na zegarek, próbując zgadnąć, kiedy Anna tam dotrze. Zmełł w ustach przekleństwo i ruszył do drzwi.

– Wiesz może, ile wynosi rekord prędkości na drodze między Nowym Orleanem a Manchac?

– Nie, ale musisz go pobić!

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY

Środa, 7 lutego, godz. 15.15

Po kolejnych przystankach i kolejnych instrukcjach od Kurta Anna dotarła w końcu do ostatniego miejsca. Była to mała osada rybacka Manchac, położona około godziny drogi na północ od Nowego Orleanu. Tuż obok znajdowało się otoczone mokradłami jezioro Maurepas. W okolicy było parę myśliwskich i rybackich obozowisk.

Zgodnie ze wskazówkami zaparkowała samochód na końcu nieoznakowanej polnej drogi, jakieś półtora kilometra za ostatnimi przybytkami cywilizacji, czyli warsztatem Smileya i przystanią jachtową. Zostawiła kluczyki w wozie i ruszyła dalej pieszo, wypełniając co do joty żądania porywacza.

Przed nią, poprzez gęstą zasłonę cyprysów i dębów, prześwitywał jakiś budynek. Poczuła dreszcz niepewności. To już tutaj. Koniec jej drogi. Po dwudziestu trzech latach stanie twarzą w twarz z przeszłością.

Obejrzała się za siebie, ale samochód zniknął gdzieś za zakrętem. Wypuściła wolno powietrze, przerażona po raz pierwszy od momentu, kiedy pożegnała się z Billem. Obiecała sobie w duchu, że nie pokaże po sobie, co się z nią dzieje. Kurt chce, żeby się bała.

Chce, żeby zaczęła prosić o litość, a ona przyjechała tu tylko po to, żeby ratować Jaye, nie zaś siebie.

Rozejrzała się dookoła. Droga wznosiła się nad mokradłem i stanowiła jedyne połączenie z domem, chyba że ktoś skorzystałby z łódki. Woda na mokradłach nie musiała być głęboka, ale Anna podejrzewała, że roi się w niej od węży, aligatorów i innego paskudztwa.

Zadrżała i potarła ramiona. Czy rzeczywiście dobrze robi? Kurt chciał, żeby znalazła się na drodze bez wyjścia. Stąd taki, a nie inny wybór miejsca. Obiecał co prawda, że wypuści Jaye, ale nie miała żadnej gwarancji, że zechce dotrzymać słowa.

W tym momencie zrozumiała wahania i niepewność rodziców. Wprawdzie wówczas chodziło o pieniądze, ale nie mieli pewności, czy po zapłaceniu okupu córka wróci cała i zdrowa do domu. Być może ona też powinna skontaktować się wcześniej z policją? Kiedy ten dylemat dotarł do niej z całą oczywistością, poczuła, że nagle zagoiła się jedna z jej starych ran. Przecież tak naprawdę zawsze się zastanawiała, dlaczego rodzice nie dali Kurtowi tych przeklętych pieniędzy.

Anna potrząsnęła głową. Musi spróbować czegoś innego. Przecież to właśnie z powodu policji zginął Timmy, a ona straciła palec. Nie wątpiła, że gdyby nie zastosowała się do poleceń, Kurt po kolei uciąłby palce Jaye, a potem zabił ją z zimną krwią. Ta droga dawała jej „młodszej siostrze“ przynajmniej jakąś szanse na przeżycie. Musi przejść ją do końca.

Z bijącym sercem przemierzyła podjazd, czując chrzęst muszelek pod stopami, słysząc bzyczenie owadów i krzyk wodnego ptactwa. Budynek wyrósł przed nią zupełnie niespodziewanie. Był to prosty, drewniany domek, jak w wielu podobnych obozowiskach myśliwskorybackich w tej części Luizjany, ze skleconym naprędce gankiem i siatkami w oknach, które chroniły przed owadami.

Anna wzięła głęboki oddech i weszła po rozchwianych schodach. Podeszła do drzwi, które wystarczyło tylko pchnąć, żeby się otworzyły. W pustym pokoju znajdowało się jedynie duże, kartonowe pudło. Pudło w kształcie trumny. Boże, tylko nie to, pomyślała. Zasłoniła sobie usta, żeby nie krzyknąć ze strachu. Zrobiła jeden krok w jego kierunku, a potem następny.

Wyciągnęła rękę i modląc się, zaczęła je otwierać. Po chwili mogła już zajrzeć do środka. Tym razem nie mogła już powstrzymać okrzyku. W środku znajdowała się zakneblowana i związana Jaye.

– Jaye – szepnęła.

Dziewczyna nawet nie drgnęła. Anna pochyliła się, żeby jej dotknąć. Skóra Jaye była ciepła i miękka, a jej pierś unosiła się w płytkim oddechu.

Żyje, Bogu dzięki!

Śpiąca poruszyła się i jednocześnie wydała stłumiony przez knebel odgłos.

– Jaye! – krzyknęła Anna, potrząsając jej bezwładnym ciałem. – Jaye, obudź się! Jak najprędzej musimy stąd uciekać!

Przyjaciółka otworzyła oczy. Przez moment patrzyła na Annę z przerażeniem, ale potem jej oczy napełniły się łzami.

Anna uśmiechnęła się do niej, czując, jak łzy ciekną jej po policzkach.

– Przyszłam, żeby cię uwolnić – powiedziała ochrypłym głosem. – Chodź.

Wyswobodziła dziewczynę z pudła i rozwiązała jej ręce oraz nogi. Jaye sama wyrwała knebel i szlochając, padła jej w ramiona.

– Myślałam, że cię już nie zobaczę – wychlipała. – To było straszne. Tak się bałam.

– Wiem, kochanie. – Anna przytuliła ją jeszcze mocniej. Gładziła „młodszą siostrę“ po włosach, chcąc się upewnić, że nic jej nie jest. – Tak bardzo się o ciebie martwiłam. Wiedziałam, że nigdzie nie uciekłaś. Wiedziałam…

– Czy policja już tu jest? Czy powiedziałaś im…?

– Nie, jestem sama.

Oczy Jaye rozszerzyły się ze strachu.

– Ale złapali go, prawda? Powiedz, że go mają!

– Nie. – Anna ścisnęła mocno jej dłoń. – Powiedział, że cię zabije, jeśli tu nie przyjdę. Albo jeśli zawiadomię policję.

– Nie?! – jęknęła Jaye. – Więc on nie pozwoli nam uciec! On cię nienawidzi, Anno. Nie wiem dlaczego, ale…

– Ja wiem. Ten człowiek porwał mnie dwadzieścia trzy lata temu. Chce skończyć to, co zaczął. – Wciągnęła ze świstem powietrze. – Tak mi przykro, że zostałaś w to zamieszana. Ale obiecuję, że nic ci się nie stanie.

Anna pociągnęła Jaye za rękę.

– Mój samochód jest jakieś dwa kilometry stąd, niedaleko stacji obsługi. Jakoś nam się uda, Jaye. Na pewno się uda.

– Nie, nie pójdę bez Minnie.

– A gdzie ona jest?

– Nie wiem. Nie rozmawiałam z nią, od kiedy wsadził mnie do tego pudła…

– Poszukajmy. Na pewno ją znajdziemy, jeśli jest gdzieś tutaj.

Niestety nie znalazły nikogo. W domku były jeszcze dwa pokoje, ale oba puste. Jaye zaczęła płakać.

– Co on z nią zrobił? Gdzie się podziała? Nigdzie się bez niej nie ruszę!

Zza domu dobiegły dźwięki motorówki. Anna złapała Jaye i przyciągnęła do siebie.

– Na pewno nic jej nie zrobił – powiedziała z naciskiem, patrząc jej w oczy. – Chodziło mu o mnie. Potrzebował ciebie i Minnie, żeby się do mnie dobrać. Minnie była z nim tak długo, że pewnie ją gdzieś teraz schował. Tylko policja może ją znaleźć. Musimy sprowadzić tu policję, Jaye. – Ścisnęła ją mocniej, słysząc coraz bliższy warkot motoru. – Musimy uciekać! Inaczej wcale jej nie pomożemy!