– Panie St Augustine! – Staruszek uniósł głowę, a Quentin wskazał ich motorówkę. – Czy tamten mężczyzna wynajął właśnie coś takiego?!
Sal skinął głową. Malone wyskoczył z łódki. Jego stopy zadudniły po pomoście.
– Quentin, co robisz?! – krzyknął za nim Davy.
– Zmieniłem plany. Mam inny środek transportu.
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTY
Środa, 7 lutego, godz. 16.10
Anna siedziała wyprostowana na wąskiej ławeczce. Kiedy usłyszała koło ucha bzyczenie owada, odpędziła go związanymi rękami. Tuż obok siedziała drżąca i zapłakana Jaye. Nie rozmawiały. Adam związał razem ich dwie nogi. Poza tym skrępował, już oddzielnie, ich ręce. Gdyby uciekły albo łódka się przewróciła, miałyby niewielkie szanse na przeżycie.
Anna zdała sobie nagle sprawę z tego, że ich prześladowca dokładnie przemyślał wszystkie szczegóły tego, co miało nastąpić. Wcześniej znalazł łódź i obozowisko. Obmyślił też sposób, w jaki miały zginąć, a także drogę ucieczki dla siebie.
Starała się jednak o tym nie myśleć. Ani o tym, ani o zwierzętach zamieszkujących okoliczne mokradła. Nie chciała się poddać strachowi. Wiedziała, że inaczej będzie bezbronna. Przerażenie pozbawi ją siły. Nie pozwoli myśleć. Jeśli mu ulegnie, podpisze wyrok śmierci nie tylko na siebie, ale również na Jaye.
Motor pracował niezbyt głośno. Łódź płynęła przez ciemniejące jezioro. Resztki słońca przedzierały się przez gęste cyprysy i pokryte mchem konary dębów. Anna drżała, ponieważ zimne, wilgotne powietrze przenikało przez jej ubranie.
W pobliżu zauważyła węża, który ześliznął się z gałęzi cyprysu i zaczął pełznąć w stronę wody. Anna przeniosła wzrok na Adama.
– Dlaczego to robisz? – spytała. – Adamie, czym ci zawiniłam?
– Dlaczego? – powtórzył. – Chcę, żeby Harlow Grail poznała choć część z tego, przez co musieliśmy przejść. Chcę, żeby mała księżniczka zobaczyła, co to znaczy być porzuconym, zdradzonym i powoli umierać.
– Porzuconym? Umierać? Nic nie rozumiem.
– Pomyśl, Harlow. Przecież wiesz, kim jesteśmy. Zostawiłaś nas, chociaż obiecywałaś inaczej. Zdradziłaś nas.
Pokręciła głową w niemym przerażeniu. A potem, jakby godząc się z tym, co przed chwilą zaczęło do niej docierać, szepnęła zbielałymi wargami:
– Timmy? – A potem znowu potrząsnęła głową. – Nie, niemożliwe… To nie może być… Timmy nie mógł… przeżyć.
Adam jeszcze raz wyszczerzył zęby w obrzydliwym uśmiechu.
– Ale przeżył. Mały Timmy Price przeżył.
Anna aż krzyknęła ze zdziwienia. Ręce zaczęły jej się trząść.
– Timmy nie żyje! Kurt go zabił! Udusił na moich oczach!
– Pewnie by nie przeżył, gdyby nie ta stara suka. Tak bardzo chciała być matką.
– Nie wierzę ci. Jesteś potworem. Powiesz wszystko, żeby…
– Ona odratowała go, gdy Kurt zajął się twoim palcem – ciągnął Adam, nie zwracając uwagi na jej słowa. – Pracowała w szpitalu, więc wiedziała, jak to zrobić. – Mężczyzna pochylił się w ich stronę. Jego twarz wykrzywił grymas nienawiści. – Timmy żył, kiedy go zostawiłaś.
Rozpacz na chwilę odebrała jej mowę. Kręciła tylko rytmicznie głową.
– Kłamiesz – wydusiła w końcu. – On już nie żył. Nie żył!
– Nie. Opuściłaś go. Obiecałaś, że będziesz się nim opiekować, ale go zostawiłaś. Z Kurtem.
Timmy przeżył. Anna nie mogła się pogodzić z tym, co usłyszała. Wciąż kręciła głową, a łzy lały jej się po policzkach.
– Myślałam, że nie żyje… Nigdy bym go…
– Nikt po niego nie przyszedł, Harlow. Nigdy. A on ci wierzył. Wciąż się modlił i czekał. Wierzył, że po niego wrócisz.
Nikt nie starał się go uratować, ponieważ powiedziała wszystkim o jego śmierci. To zupełnie nieprawdopodobne, pomyślała. Nie mogę w to uwierzyć. Ale uwierzyła, a ta prawda była bardziej bolesna niż cokolwiek, czego w całym życiu doświadczyła.
Anna patrzyła na Adama, szukając w nim cech, które pamiętała z dzieciństwa. Czy zostało w nim coś z tego miłego cherubinka, który wszędzie za nią biegał?
– Timmy – wyszlochała. – Czy to naprawdę ty?
Adam aż zazgrzytał zębami ze złości. Siedząca obok Jaye przywarła do niej przestraszona.
– Timmy?! Nie jestem żadnym Timmym! Tym zasmarkanym, płaczącym słabeuszem, który wciąż chciał do mamy albo do „swojej Hallow“. Dlatego pojawiłem się ja! – Wskazał lufą własną pierś. – Ja jestem silny. Taki jak Kurt.
Anna starała się to wszystko zrozumieć. Nagle przypomniała sobie rozmowę z Benem i to, co mówił o dysocjacyjnych zaburzeniach tożsamości. Zapamiętała nawet ten termin. Wtedy, w „Café du Monde“, Ben opowiadał jej o dzieciach, które z powodu strasznych doświadczeń stawały się kilkoma osobami jednocześnie. I o tym, jak to się później objawiało w ich dorosłym życiu. Jedna osobowość ulegała wówczas rozszczepieniu na dwie lub więcej osobowości, przy czym każda z nowo powstałych „osób“ mogła, ale nie musiała wiedzieć o pozostałych. Z jednym wyjątkiem.
Anna szukała w pamięci dalszych szczegółów. Ben mówił, że psychika broni się w ten sposób przed traumatycznymi doświadczeniami, a można to zaobserwować u tych dorosłych, którzy doświadczyli w dzieciństwie sadyzmu. Kolejne „osoby“ podporządkowane są… Zaraz, komu? Tej pierwszej „personie“, która powstała w wyniku traumy. Szukała dalszych informacji, ale poczuła pustkę w głowie.
Wiedziała jednak, że Adam przejął osobowość Kurta.
– Więc jesteś taki jak Kurt – powiedziała drżącym głosem. – A Ben? Skąd się wziął Ben?
– Ten mięczak? Został grzecznym synkiem mamusi. Dobrze się uczył, skończył studia. – Adam skrzywił się szyderczo. – Był naprawdę żałosny. Nie widział tego, że to właśnie ja ciągle mu pomagam. Że załatwiam za niego wszystkie gardłowe sprawy. A jemu się wydawało, że sam jest taki wspaniały!
Więc Ben był osobowością służebną i nie zdawał sobie sprawy z istnienia Adama. Anna nagle poczuła się znacznie lepiej.
– To ja w końcu zająłem się Kurtem. – Adam potrząsnął bronią. – Tak, ja. Przez te wszystkie lata, kiedy się go bałaś, Kurt gnił w ziemi. Dzisiaj załatwiłem starą sukę. Teraz kolej na małą Harlow.
– Żeby wyrównać rachunki?
– Tak, do cholery – rzekł dumnie. – Bardzo łatwo udało mi się podejść wspaniałą Savannah Grail. Wystarczyło wykorzystać jej próżność i poczucie winy, a podała mi swoją córkę jak na talerzu. Matka Bena zawsze robiła, co jej kazałem. Bez gadania przeniosła się do Nowego Orleanu, a ja wiedziałem, że Ben pojedzie za nią. Od razu pomyślał, że działała pod wpływem choroby. Robił wszystko tak, jak przewidywałem. Podobnie zresztą jak Minnie. Mam nad nimi pełną kontrolę.
– Naprawdę? – Anna uniosła brwi. – Zdaje się, że Minnie narobiła ci trochę kłopotów.
– Tak, Minnie okazała się spryciarą. Nie spodziewałem się, że skontaktuje się z Benem, a potem jeszcze zadzwoniła na policję. Ale nie mogę się tak naprawdę na nią złościć, bo przecież bardzo mi pomogła. Zwłaszcza wtedy, kiedy Kurt zapraszał swoich kolegów. Byli naprawdę mili, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Minnie robiła im…
– Przestań! – odezwała się nagle Jaye. – Nie masz prawa nic o niej mówić!
Adam spojrzał ostro na Jaye.
– Zamknij się. Mam z tobą same kłopoty.
Powiedział to lekkim, konwersacyjnym tonem, jakby mówił o pogodzie, ale Anna postanowiła jak najszybciej odwrócić jego uwagę od Jaye.
– Więc Ben nie wiedział o tobie i o Minnie? Ani… o mnie?