Malone’owie zaczęli się z nimi żegnać. Wkrótce i Jaye musiała się zbierać. Na pożegnanie pocałowała Annę w policzek.
– Lecę już, bo Fran zabiera mnie na zakupy. W Abercrombie jest wielka wyprzedaż.
Anna uśmiechnęła się, zadowolona, że Jaye powróciła do swojej rodziny.
– Chyba lepiej ci teraz idzie z Clausenami, nie mylę się?
– Może być. Jak do tej pory nie pożarli jeszcze żadnego niewinnego dziecka. – Jaye łobuzersko mrugnęła do niej.
Fran Clausen płakała ze szczęścia, kiedy Jaye z powrotem pojawiła się w jej domu. Przeprosiła ją za to, że uwierzyła w jej ucieczkę, a dziewczyna wybaczyła przybranej matce, co było oznaką jej coraz większej dojrzałości. Być może wzruszyły ją też łzy Clausenów. Nikt wcześniej nie witał jej z taką radością.
Tragiczne przeżycia bardzo ją zmieniły. Jaye stała się bardziej zamknięta w sobie i skłonna do refleksji, ale też łatwiej wybaczała innym błędy i niedociągnięcia. Natomiast to, że otarła się o śmierć, dało jej poczucie smaku i sensu życia.
– Chętnie ich wyręczę – zaśmiała się Anna, ściskając przyjaciółkę. – Baw się dobrze.
Odprowadziła ją wzrokiem, a potem oparła się na ramieniu Quentina.
– Zrobiło się tak cicho – zauważyła.
Quentin uśmiechnął się i skinął głową.
– To prawda. Moja rodzina jest trochę hałaśliwa, a gdy zbierzemy się wszyscy do kupy, naprawdę można ogłuchnąć.
Anna potrząsnęła głową.
– Są boscy, zarówno w grupie, jak i każdy z osobna. Wiesz, że miałeś szczęście?
Quentin spojrzał jej w oczy.
– Tak, wiem. – Zrobił pauzę. – Bo mam ciebie.
Westchnęła, myśląc o tym, jak niewiele brakowało, żeby ją stracił na zawsze. Mimo całej radości, wciąż nie mogła przestać myśleć o Timmym. Czasami śnił jej się, ale taki, jakim go znała w dzieciństwie. Miły i niewinny. Wierzyła, że jest teraz szczęśliwy i że znalazł w końcu matkę, swoją prawdziwą matkę… Tę, która nigdy nie przestała go kochać.
Wstali. Anna wspięła się na palce i pocałowała Quena w policzek.
– Dzięki za uratowanie. Chociaż czasami mam wrażenie, że działałeś z pobudek osobistych.
– Wyłącznie. – Quentin nagle spoważniał. – Widziałem się dzisiaj z Terrym.
– I co?
– Kiepsko. Źle przyjął przeprowadzkę Penny do Lafayette. Terapia dobrze mu robi, ale psychiatra ostrzegał, że to może zająć sporo czasu. Taki już jest ten Terry – dodał cieplejszym tonem.
Ścisnęła jego ramię.
– Przynajmniej ma ciebie.
– Wszyscy staramy się mu pomóc. Ciotka odwiedza go regularnie, inni koledzy też… Juz wiadomo, że po skończonej terapii będzie mógł wrócić do pracy. Patti sama to wywalczyła.
Przez chwilę szli w milczeniu.
– A jak tam nowa książka? – spytał ją nagle Quentin.
Wiedział, że idzie jej nieźle. Trzy duże wydawnictwa walczyły o to, żeby ją pozyskać, dzięki czemu dostała niebotyczną zaliczkę i mogła spodziewać się jeszcze większego honorarium. Jej nowy wydawca był pewny, że książka stanie się bestsellerem. Już teraz towarzyszyło jej olbrzymie zainteresowanie, zarówno z powodu porwania, jak i ostatnich wydarzeń. Wydawca chciał, żeby objechała z nią cały kraj, chociaż miała za sobą zaledwie dwa rozdziały.
Anna uniosła wyżej głowę.
– Świetnie. A wydawnictwo jest naprawdę w porządku.
Potrząsnęła głową, nie mogąc nadziwić się samej sobie. Już niedługo będzie brała udział w różnych programach, odpowiadając na pytania dotyczące przeszłości. Kto wie, może narazi się w ten sposób jakiemuś innemu psychopacie… A mimo to w ogóle się nie bała.
Obiecała sobie, że już nigdy nie wpadnie w popłoch i nie wycofa się z życia. Musi przecież dokonywać wyborów i podejmować ryzyko, a nie chować się jak mysz pod miotłą. Musi zapełnić czymś przestrzeń między narodzinami a śmiercią.
Przed nimi ukazała się jej kamienica. Anna szturchnęła Quentina łokciem.
– Ale i tak to wszystko pryszcz w porównaniu z tym, czego ty dokonałeś. Nie sądziłam, że pójdzie ci tak łatwo.
Pokiwał głową.
– Ja też nie mogę uwierzyć, że przyjęli mnie na prawo w Tulane. Wyobraź sobie, Quentin Malone, przyszły prokurator… Jeśli mnie nie wywalą – dodał po chwili.
– Na pewno nie wywalą. – Przytuliła się do niego. – Wiem, że jesteś dobry.
– Naprawdę? – Ujął jej twarz w dłonie.
– Naprawdę.
Pocałował ją. Mocno i namiętnie.
– Hm, miło was widzieć.
Alphonse Badeaux i Pan Bingle zatrzymali się tuż obok. Obaj uśmiechnięci od ucha do ucha. Anna poczuła, że jej policzki płoną.
– Alphonse, kiedy tu przyszedłeś? Dawno tu jesteś? Nic nie słyszałam.
– Nic dziwnego – zaśmiał się staruszek.
– Miło pana widzieć – wtrącił Quentin. – Jak się miewa Pan Bingle?
Uścisnęli sobie dłonie.
– Obaj nie możemy narzekać. Nareszcie możemy wygrzać stare kości.
Anna kucnęła i podrapała buldoga za uchem.
– Zajrzyjcie kiedyś na mrożoną herbatę. Mam ciasteczka dla Pana Bingle’a. Jego ulubione.
– Dziękuję, Anno. – Alphonse się rozpromienił. – Na pewno wpadniemy. Tak swoją drogą, przyszła do ciebie jakaś paczka. Koło jedenastej.
Anna poczuła się tak, jakby cofnął się czas. To się już zdarzyło. Spojrzała na budynek, a potem na sąsiada.
– Czy listonosz wrzucił ją przez ogrodzenie?
– Nie, zaniósł na górę. Furtka znowu była niedomknięta, a drzwi otwarte. – Chrząknął znacząco. – Powinnaś o tym pogadać z dzieciakami spod czwórki, ale to oczywiście nie moja sprawa…
Anna podziękowała mu, pożegnała się i oboje z Quentinem ruszyli na górę. Zgodnie z zapowiedzią Alphonse’a, znaleźli paczkę pod drzwiami.
Owinięta w brązowy papier, wyglądała na książkę albo kasetę wideo. A jeśli koszmar wcale się nie skończył? Jeśli będzie trwał bez końca?
Quentin spojrzał na nią z niepokojem.
– Nic ci nie jest?
Uniosła w górę brodę.
– Nie, nic.
Anna wypuściła nagromadzone w płucach powietrze i podniosła paczkę. Wyglądała ona tak, jakby ją rozjechała ciężarówka. Była brudna, a papier gdzieniegdzie podarty.
Spojrzała na adres zwrotny. Od Bena. Popatrzyła na Malone’a, czując, jak zaczynają jej się trząść ręce.
– To chyba nie…
Quentin pochylił się i przeczytał nazwisko nadawcy, a następnie ścisnął jej ramię.
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
Kiedy rozdarła papier, zobaczyli dwa zeszyty. Malone widział jeden z nich na biurku Bena, a drugi był ozdobiony kwiatkami i serduszkami. W paczce był jeszcze krótki list, który przeczytała szeptem.
Kochana Anno!
Jeśli ta przesyłka do Ciebie dotarła, to znaczy, że udało mi się powstrzymać Adama. A ja prawdopodobnie nie żyję. Czytaj i postaraj się zrozumieć.
Twój Ben
Zrobiła to, o co prosił. Skuliła się na swojej kanapie i zaczęła lekturę. Pamiętnik Minnie był nie tylko zapisem przerażających doświadczeń i rozpaczy, lecz również próbą wyzwolenia się z tego. Wspaniałym świadectwem wzlotów i upadków ludzkiego ducha. Zaś notatnik Bena zawierał historię człowieka, który stanął przed głębią własnej tajemnicy. Próbę zrozumienia i pogodzenia się z tym, co go spotkało, a także rozpaczliwą próbą samouleczenia, która w końcu spełzła na niczym.
Obie historie były pisane w pierwszej osobie i zupełnie innymi charakterami pisma. Ben i Minnie inaczej postrzegali Adama i inaczej próbowali z nim walczyć, było jednak jasne, że dążą do tego samego, czyli do wyzwolenia.